05/2023

Przemysław Dakowicz

Das Schloss. Siostry Franza Kafki w  getcie L. (cz. 3)

Dwie rodzone siostry Franza Kafki spędziły w getcie Litzmannstadt dziesięć miesięcy. Wyobraźnia i język prześlizgują się po powierzchni tego czasu i kapitulują.

Jak wyglądał dzień powszedni Gabriele i Valerie? Chodziły tymi tu ulicami, którymi i ja chodzę, spotykały się z jakimiś ludźmi, jak i ja się spotykam, z kimś wymieniały informacje i spostrzeżenia, czytały te same co wszyscy ogłoszenia, rozporządzenia, obwieszczenia. I powoli nasiąkały nicością.

Próbuję odnaleźć jakiś ślad po nich wśród zapisków sprawozdawców i świadków. Są gdzieś tutaj, obie – na marginesach, na obrzeżach, w głębokim cieniu. Między wierszami suchych narracji, sprawozdań, relacji. To dzięki tym notatkom odsłania się na chwilę – niczym niewielki skrawek mapy nieomal dziewiczego, nieznanego lądu – jeden czy drugi fragment ich życia.

1 grudnia 1941 roku, niespełna miesiąc po tym, gdy do L. dotarł piąty i ostatni z praskich transportów, ludność getta liczyła 163 tysiące 623 mężczyzn, kobiet i dzieci. Był to najwyższy odnotowany stan osobowy od dnia zamknięcia wydzielonej przez Niemców dzielnicy żydowskiej.

Zakwaterowani w byłym szpitalu pediatrycznym przy Hanseatenstraße Elli Hermann jej córka Hanna, zięć Arnošt i jego rodzice w połowie grudnia muszą się przeprowadzić do budynków przy Franzstraße 13 i 15. Dla najstarszej z sióstr Kafka jest to chyba informacja dobra – sto, może dwieście metrów stąd, pod numerem 29, zakwaterowano tysiąc osób z czwartego transportu praskiego, między innymi Valli i jej męża Josefa. W Pradze mieszkania Hermannów i Pollaków przy ulicach Bílka i Vězenskiej dzieliła podobna odległość. W L. w takiej bliskości mieszkać będą przez trzy miesiące, aż do likwidacji kolektywów – 12 marca 1942 Valerie i Josef przeprowadzą się do jednopokojowego mieszkania przy Franzstraße 67. 5 maja Gabriele opuści kamienicę nr 13 i zamieszka przy Gnezenestraße 1a.

Czy przez te pierwsze miesiące zdołali – jak tego żądał prezes Rumkowski – „zaaklimatyzować się przez całkowite podporządkowanie się tutejszym prawom i zwyczajom”?

W „Biuletynie Kroniki Codziennej” powtarzają się informacje o samobójstwach. Pierwsze tego rodzaju doniesienie dotyczące przyjezdnego z Pragi pojawia się bodaj w listopadzie – zmarły nazywa się Pollak, jak szwagier autora Procesu. W marcu luminalem trują się prażanie Wiktor i Daisy Heller, z okien rzucają się Elza Benda (piąty praski kolektyw) i „wygnanka z Pragi” Julia Altschul. Hellerowie zostawiają list pożegnalny, w którym mowa o „chorobie i udrękach życia” jako przyczynie desperackiego czynu. O sześćdziesięciotrzyletniej Altschul kronikarz pisze, że „zdradzała objawy rozstroju nerwowego, spowodowanego ostatnimi przejściami”.

„Ostatnie przejścia” i „udręki życia” są także udziałem Elli, Valli oraz ich bliskich. Od stycznia trwają wysiedlenia z zamkniętej dzielnicy żydowskiej. W czterdziestu transportach Niemcy wywożą do obozu zagłady w Kulmhof am Nehr (przed wojną: Chełmno nad Nerem) przeszło czterdzieści cztery tysiące ludzi. By zaprzeczyć podejrzeniom, 12 kwietnia odwiedza getto oficer podający się za komendanta placówki, o której mówi stugębna plotka. Z „Biuletynu Kroniki Codziennej”: „Obóz mieści około 100 000 Żydów, z czego wynikałoby, iż poza wysiedlonymi z getta […] skoncentrowano w tym obozie Żydów i z innych miast”, do ich dyspozycji oddając „stosunkowo przyzwoicie urządzone baraki, a nawet i meble. Zaprowiantowanie obozu jest podobno wzorowe, zdolni do pracy zatrudnieni są […] przy naprawie szos i przy robotach rolnych”.

W pierwszej połowie maja rozpoczynają się wysiedlenia Żydów zachodnioeuropejskich. W ciągu dwóch tygodni w Kulmhof Niemcy zamordują niemal jedenaście tysięcy osób. Irene Hauser, wygnanka z Wiednia, zapisuje w swoim dzienniku: „Rzekomo wysiedlonych stąd […] zagazowano, a więc zniszczono”.

3 czerwca na dziedzińcu zamienionego w magazyn kościoła NMP, obok którego wznosi się jeden z drewnianych mostów łączących poszczególne części getta, parkują ciężarówki wypełnione używaną odzieżą. To ubrania przywiezione z obozu w Chełmnie.

Myślę o Elli i Valli, próbując wyobrazić je sobie, gdy opuszczają swoje ostatnie, ciasne pokoje, dzielone z podobnymi do nich cieniami ludzi. Jest 10 września 1942 roku, jeden z dni tzw. Wielkiej Szpery. Getto rozbrzmiewa krzykiem i płaczem. Elli kładzie klucz na stole, naciska klamkę i wychodzi na ulicę Gnieźnieńską, tam, gdzie już stoją pozostali. Valli zbliża się do okna i lekko uchyliwszy firankę, spogląda na podwórko przy Franciszkańskiej 67.

Czy spotkały się przed drewnianym budynkiem stacji Radegast? Czy dane im było pokonać wspólnie ostatni odcinek ich niezrozumiałego życia? Może wpadły na siebie w Warthbrücken (przed wojną Koło), podczas przesiadania się z pociągu z L. do wagoników kolejki wąskotorowej? Albo, uradowane i przerażone zarazem, stanęły naprzeciwko siebie w Powierciu (z boku patrzył na nich tamten gruby, jowialny wartownik w czapce śmiesznie nasuniętej na tył głowy) i już, już miały przylgnąć do siebie w jakimś pierwotnym geście czysto cielesnej współobecności, lecz nie zdążyły, bo kolbami pognano wszystkich na ciężarówki. A może zobaczyły się tuż przed wejściem do wiejskiego pałacyku w Chełmnie, odebranego przez okupanta właścicielom i przeznaczonego do celów innych niż mieszkalne? Das Schloss – tak mówią o nim członkowie miejscowej załogi. – Das Schloss. I zachęcają, by schodzić w dół, do pryszniców, że to tutaj to jedynie obóz przejściowy, że po dezynfekcji i odwszeniu wszyscy pojadą do pracy w Austrii. Jeśli spotkały się dopiero tam, w długim poprzecznym korytarzu w podziemiach pałacu, były już nagie i sparaliżowane strachem. Może, jak w zupełnie już nierzeczywistym praskim dzieciństwie, trzymały się za ręce. Nie chciały iść, nie chciały biec, ale ciosy spadające na ich plecy zmuszały je do ruchu.

Dalej, za rampą z desek wysokich na dwa i pół metra, grzały się ciężarówki.

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.