Jeśli urodzony w Brytanii artysta zajmuje się malowaniem pejzaży, to również wpisuje się w tradycję, wpisuje się w historię angielskiej szkoły malarstwa. David Hockney i z tą tradycją czuje się związany. Tworzone przez niego pejzaże czerpią po równo z natury i z wyobraźni. Drzewa jego malowanej dekoracji do Dziecka i czarów Maurice’a Ravela, spektaklu, który dała przed laty Metropolitan Opera, drzewa te miały pnie czerwone, a korony – granatowe. Być może nocą albo we śnie drzewa noszą takie właśnie barwy? Każde dziecko‑kwiat znad Wisły oraz inni poczciwi dekadenci znają Portrait of an Artist (Pool with Two Figures) z roku 1972. Na tym płótnie w oddali, za basenem z pływakiem, rozciąga się „prospekt teatralny” z siniejącymi w perspektywie górami i z oddalonymi od siebie dwoma samotnymi cyprysami wyłaniającymi się z morza roślin. Wypadnie zgodzić się z opinią malarza, że komponowanie obrazu to rodzaj inscenizacji teatralnej. Pomiędzy bijącymi w górę cyprysami widać gałęzie, gałązki, listki malowane jak należy w brytyjskiej tradycji z wielością tonów zieleni. W roku siedemdziesiątych urodzin Davida Hockneya gry jego fantazji, wariacje na temat natury – nabrały subtelności. Pnie drzew pod pędzlem malarza już wcześniej przybierały jasnoniebieski tony, a leżące na ziemi prezentowały się w beżach.
Artysta od jakiegoś czasu utrwalał na płótnach, w rysunkach, w pastelach pejzaże okolic znanych mu z chłopięcych lat. Ongiś, podczas wakacji, uwijał się pośród wzgórz jako pomocnik przy żniwach. Uzbierała się spora liczba widoków. W pierwszych miesiącach jubileuszowego roku 2007 na pięćdziesięciu płótnach złączonych w jedno o całkowitym wymiarze około czterech i pół metra na dwanaście metrów powstała bodaj najbardziej okazała z tych prac: Bigger Trees near Warter or/ou Peinture sur le motif pour le Nouvel Age Post‑Photographique, „prawdopodobnie największy obraz, jaki kiedykolwiek namalowano en plein air” – twierdził malarz. Uczta w domu Leviego Veronese’a jest większa, ale, trzeba przyznać, nie była malowana w plenerze. Podobnie jak okazałe płótna wpływały dawnymi laty na smak artystyczny wenecjan, tak ogromne plakaty reklamowe odcisnęły się na zmysłach mieszkańców wielkich miast w ostatnich stu latach. „Być może dzisiaj, żeby wypowiadać się w wielkim stylu z pomocą obrazów, trzeba malować wielkie obrazy” – i wielkie płótna autora tych słów znajdują drogę do wielkich muzeów. Obecnie les spectateurs wielkich muzeów oczekują wielkich płócien, jak niedyś braciszkowie zamawiający prace malarskie u Veronese’a. Któż dziś czyta Small Is Beautiful? David Hockney nie tylko namalował Bigger Trees, wydał także A Bigger Book z wymiarami okładki pięćdziesiąt na siedemdziesiąt centymetrów. Nie jest to książka do poduszki. By wrócić do wątku – płótna Bigger Trees near Warter przedstawiają zakątek angielskiej wsi. Pośrodku oddany jest mały zagajnik, na pierwszym planie – rozłożyste drzewo jeszcze bez liści. Kwitnące żółto wśród kęp traw polne kwiaty zapowiadają, że wiosna niebawem się przebudzi. Po prawej stronie malowidła widać fragment domu i budynek gospodarczy z niebieskim dachem, z lewej strony namalowany został zakręt drogi. Współpracujący z artystą nad książką o historii obrazów Martin Gayford napisał w „The Telegraph”, że efekt tego pejzażu jest zupełnie niezwykły, odnosi się wrażenie, jakby stało się przed prawdziwym drzewem. Być może Mr Gayford miał na myśli wielkość obrazu? „To kulminacja obsesji na punkcie malowania krajobrazu East Yorkshire, który urzeka Hockneya przez ostatnie dwa i pół roku”. W lipcu nadszedł dzień okrągłych urodzin!
Tegoż roku w trakcie przejażdżki artysta dostrzegł w pobliżu Thixendale (North Yorkshire) drzewa, które go zafascynowały. Malował je z natury, potem z pamięci i z rysunków. Wybrał trzy z całej grupy. Uwiecznił je na czterech łączonych z ośmiu segmentów płótnach. Tajemne powiązania miedzy cyframi: trzy, cztery, osiem zostaną tu pominięte z braku licencji na zajmowanie się wykładniami i objaśnieniami tajemnic stojących za cyframi i liczbami. Wszystkie płótna mają te same wymiary około dwóch metrów wysokości i prawie pięciu metrów szerokości. Dwa z nich: Three Trees near Thixendale, Summer i Three Trees near Thixendale, Winter powstały w jubileuszowym roku siedemdziesięciolatka, pozostałe w roku następnym. Cykl zamknęła praca tworzona już nie w plenerze: Three Trees near Thixendale, Autumn. W centrum malowideł artysta pomieścił, jak to wyśledzili dziennikarze, trzy klony. Wokół nich namalował pola, z boku zakręt szosy, kawałek odchodzącej od szosy polnej drogi, a w głębi wzgórza z zielenią, jaką widuje się tylko na obrazach. Malowany krajobraz uderza świetlistością, ale równocześnie chętnie ulega się wrażeniu, że pośród drzew, po polach, na wzgórzach rozciąga się wszechobejmujący spokój niczym przezroczysty woal; niezmienna i radująca serca miłośników ciepła pogoda, spokój połaci ścierniska na obrazie powstałym najpóźniej, brak chłodu i mgieł Północy nawet na płótnie Winter. Przy tym kolory jakby na przekór ciszy pejzażu tętnią życiem. Nasycenie tonów barw wywołuje mimowolny uśmiech. Od pierwszego spojrzenia przynosi oglądającemu radość.
Widzi on a to zieleń patynowaną, a to szmaragdową, ale też oliwkową i żółtawą, brązowoczarny ton gałęzi, brąz wyblakły, ochrę burgundzką, całą paletę czerwieni, żółć ochrową, umbrę paloną, zieleń świecącą, róż w tonach lubianych przez dawnych malarzy weneckich, odnajdzie też zieleń mięty i zieleń opalową. W palecie kolorów namalowanego asfaltu wyróżniają się jakże naturalnie turkus kobaltowy i fiolet ultramarynowy. Najwięcej tonów zawiera w sobie przedstawienie zaoranego pola przed drzewami na pierwszym planie obrazów, czyli skiby, jakimi wyobraźnia artysty zatrzymała je na czas jesieni i zimy. Obserwatorowi dłużej stojącemu przed a to wiosną, a to zimą wydaje się, że wszystkie płótna wydzielają blask zmieszanych, doskonale połączonych „zjednoczonych kolorów”.
Prace te mogą kojarzyć się z malarstwem dla teatru, najkorzystniej prezentują się, kiedy oglądać je ze sporego oddalenia. Gdy patrzy się na Spring, Summer, Autumn, Winter z odległości paru metrów, ma się wrażenie oglądania fotografii. Zbliżając się do płócien, dostrzega się śmiałe, nieporządne, czasem rozdygotane nakładanie farb, całkiem jak na malowanych kulisach teatralnych, kiedy przypatrywać się im z bliska. Malarz fresków, a już na pewno malarz teatralny wiedział niegdyś, jak ma osiągnąć efekt, by to, co z małej odległości wydało się niedokładnymi, nieraz chaotycznymi pociągnięciami pędzla, z oddali kilku, kilkunastu metrów tworzyło doskonalą iluzję przestrzeni. Czy ktoś pamięta dziś malowane kulisy i prospekty widowisk teatralnych? Pamiętają dziadkowie, którzy oglądali Flet czarnoksięski w dekoracjach malarza urodzonego w Bradford. Wnukowie mogą zobaczyć tę inscenizację także obecnie na blue ray albo
Blask i intensywność barw płócien odsłaniają się podczas zbliżania się do nich. Im bliżej podejść, tym więcej niespodzianek odsłania się oczom: długo ciągnione w powolnym rytmie linie skib ziemi, nakładane punktowo „listki” z korony drzew i polnych kwiatków, „tłuste” zawijasy farb na koronach drzew w letni czas, pokrywane małymi, oddzielnymi lub nakładającymi się na siebie liniami łany zboża (pszenicy?) umieszczone po drugiej stronie polnej drogi za drzewami, „kreskowanie” pni, gałęzi, gałązek. Sposobami nakładania farb artysta nawiązał do jednego ze swych ulubionych malarzy, Vincenta van Gogha – jeszcze jeden wyraz podtrzymywania tradycji.
Niegdyś, jak i obecnie, zamawiano i malowano obrazy ad maiorem Dei gloriam, obrazy służyły także sławieniu państwa oraz jego obrońców, uwieczniały zamożne osoby w portretach. Był czas, gdy służyły też zatrzymywaniu rozwijającej się albo zamierającej natury oraz tajemnic natury martwej, a później również utrwalaniu skwaru i rozdygotanego światła słonecznego podczas dojrzałego lata albo rozciągających się nad wodami mgieł – wszystko ku delektacji nabywców płócien. Potem nastał okres czarnego kwadratu na białym tle. Jak to dobrze, że około dwadzieścia lat po tym czworokącie na świat przyszedł David Hockney.
Three Trees near Thixendale zdają się snem artysty, w którym pojawiają się osobliwe drzewa i równie osobliwa dookolna natura. Klony, a z nimi cała otaczająca przyroda „oświetlone są” bez cieni, rodzajem światła lubianym w studiach telewizyjnych. W przedstawionej okolicy, jak to tylko we śnie możliwe, w czas wiosny i innych pór roku, nie ma śladu istot żywych: skowronków, chrząszczy, owiec, biedronek, wron. Grzbiety wzgórz widziane przez artystę pod różnymi kątami falują, podrastają albo maleją, zmieniają kształt spadków i wzniesień, ale nie traci się wrażenia, że to ten sam krajobraz. Pole przed drzewami letnią porą w kolorze miąższu arbuza w innym czasie kurczy się, przybierając, co naturalne, nawet we śnie, inne kolory. Oprócz klonu rosnącego najbliżej szosy pozostałe drzewa, mniejsze rośliny i ziemia zatrzymane na płótnach oraz we wspomnieniu przemieszczają się, zbliżają się do obserwatora, oddalają. W zimowy czas ze wzgórza w oddali, całkiem z prawej strony płótna, wyłania się ledwie zaznaczony pędzlem, mało dostrzegalny zarys świerku (?), sosny (?) sporządzony, można by sądzić, ręką dziecka, prawie tak wysoki, jak samo wzgórze. Ślad po choince z marzenia sennego? Letnią porą klony tworzone z jawy i snu przypominają bardziej monstrualne brokuły niż drzewa. Mimo tych odmian nie można pozbyć się złudzenia, że przed oczyma roztacza się krajobraz jak utrwalony na zdjęciu. Fotografie, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę photo collages Davida Hockneya, także nie przedstawiają życia, jakim jest ono naprawdę, czyli roztańczonego i rozśpiewanego. Poza wszystkim fotografia jest passé, nastał przecież le nouvel Âge post‑photographique! Sen nazwany Three Trees near Thixendale w świetlistych tonach oddaje przede wszystkim łaknienie świata. Pokazuje, jakim chciałoby się go widzieć każdego ranka po otwarciu oczu i nawet w fantazjach.
A niebo? Niebo zaciągnął malarz ołowianymi chmurami (Winter), cumulusami wznoszącymi się jedne nad drugimi, z niewielkimi plamami błękitu między nimi (Spring), nakrapianym bielą lazurem, którego nie mąci żaden obłoczek, lazurem zastygłego w ruchu powietrza (Summer). Śmietankowe chmury, ale nie tak dokładnie wyrzeźbione, jak te z czasu wiosny, opanowały jesienne niebo.
Po jesieni zima i starość nadejdą, by czynić swoje dzieło. Nie wiedzieć kiedy z zakamarków pamięci wyłania się Zofia Jaroszewska, z wiankiem z kłosów na głowie, jako Demeter, i Anna Dymna grająca Korę. Te aktorki z Krakowa, z młodości, z Wyspiańskiego, z listopada: Kora i Demeter, jak żniwa, jesień i znów wiosna, stoją przed oczami, jak pory roku w Yorkshire zatrzymane na obrazach widzianych w Berlinie, jak oglądane na żywo w Małopolsce, pod Salzburgiem, nad Renem, jak niewidziane w Japonii i na Sycylii, i w wielu jeszcze miejscach.
Gdy ma się już dach nad głową, ciepło zimą, rodzinę i duży stół dla gości, pojawia się pytanie, co zrobić z pieniędzmi? Zbieracz, kolekcjoner majętny i z wykształconym smakiem odwiedza wtedy pracownię artysty, zachwyca się, kupuje. Tak zrobił Reinhold Würth. Przyjechał do Bridlington (East Yorkshire), gdzie malarz w wynajętej hali pracował nad porami roku. Kolekcjoner szukał obrazów do kolejnej wystawy we własnej hali (Kunsthalle Würth), czyli w prywatnym muzeum w miejscowości Schwäbisch Hall (Badenia‑Wirtembergia), jednym z kilku muzeów, jakie przedsiębiorca ten ufundował w Europie. Kupił wszystkie cztery „zjednoczone płótna” z cyklu Three Trees near Thixendale. Zatrzymał do długiego trwania w swych zbiorach cztery momenty roku, jakimi je widział malarz w siedemdziesiątym roku życia. Nie bez słuszności zauważył on kiedyś: „niektóre obrazy – oraz rzeczy – przetrwają przede wszystkim dlatego, że ktoś się w nich zakochał”. Wiosną roku 2022 (od 9 kwietnia do 10 lipca) Three Trees były atrakcją wystawy David Hockney Landschaften im Dialog w Gemäldegalerie w Berlinie. Tak jakoś od wieków składa się, że piękno i bogactwo lubią być razem.
W tomie A Chronology z roku 2020 David Hockney pisał o pracach, przy których towarzyszył mu nieodstępnie, i wcześniej, i wtedy Jean‑Pierre Gonçalves de Lima („kierownik studia, asystent i przyjaciel”) rejestrujący na fotografiach działania malarza (życie, jakim jest ono naprawdę?).
„Jesteśmy w tej chwili w Normandii, mieszkamy w małym domu Siedmiu Krasnoludków pośrodku czteromorgowego pola, gdzie maluję zmieniające się pory roku”.
Trwanie, stracony odzyskany czas – to są tematy, które nie przestają fascynować, dopóki ma się żywą fantazję, talent do zachwycania się i oczy otwarte. Latem obecnego roku artysta skończył osiemdziesiąty piąty rok życia. Jak to było u Marka Aurelego? Świat – to zmiana, życie – to wyobrażenie (