A więc mamy do czynienia z podwójnym debiutem. Tak, obie te prozy są niewielkie, ale za to smakowite. W sumie w obu tych książkach mamy dziesięć opowiadań. Start to może mało oszołamiający, za to warty lektury i zapamiętania autora. Co będzie dalej, czas pokaże.
Tymczasem jestem pełen atencji.
Tego debiutu nie uznałbym za awangardowy, ale może i dobrze, bo pościg autorów za „nowoczesnymi wygibasami” często mnie już drażni. Natomiast narracja Dudzińskiego jest frapująca. Obie te książeczki wyrwały się z łańcucha obecnych mód prozatorskich. Ta proza urodziła się w osobnej chmurze, jest jakby z innego peletonu dzisiejszych książek i dzisiejszych narracji, a jej „światoobraz” nie daje się skojarzyć z innym.
Zacznijmy od debiutanckich Kątów. Tu mamy siedem opowiadań. Opowiadań powracających do dzieciństwa. Babcia i dziadek to ważne postacie tych opowieści. Niemal wszyscy to właśnie zapamiętaliśmy z dzieciństwa. Ja podczas lektury niemalże wszedłem w tamte opowieści. Chociaż o wiele lat jestem starzy od Artura Dudzińskiego, to odnosiłem wrażenie, że to jestem ja. Chyba dlatego, że w owych „butach dzieciństwa” zawsze chodzimy po minionym świecie. Najpiękniejszym z pięknych. Minionym!
W tych opowieści sprzed lat Dudziński czasem robi „przeskoki” w świat zupełnie inny. Opowiastka Górka i klasy zaczyna się tak: „Krasny lud brnie z chaplinowskim nerwem przez pięciolinię. Ciągnie dwa basowe klucze uczepione do fortepianowej struny i leżące na plecach. (Łączy je rodzaj półki. Niechaj miejsce półki zajmą sonaty Beethovena, tom pierwszy. Beethoven jest konkretny. Na Beethovenie siedzi się wygodnie i nie marznie). Malec przewraca się, walczy…”. No, nie powiem, co dzieje się dalej, ale warto podczas lektury wszystkich tych opowieści zwrócić uwagę, jak znakomicie autor kompiluje „dziecięcą pamięć” z dorosłymi „didaskaliami”.
Jawa i sen, dorosłość i dzieciństwo to dwa związane ze sobą tropy pamięci, którymi w tej książce spaceruje autor. Wszyscy chyba nosimy takie powidoki w sobie, ale zazwyczaj doceniamy je raczej w późnych latach. Dudziński, mający teraz ledwo ponad pięćdziesiąt lat, już zaczął „chorować” na tę „chorobę wspomnień”. Chorobę najpiękniejszą z pięknych.
Wydawca tak m.in. pisze o tej książce: „Kąty są barwnym hymnem sławiącym dzieciństwo. Nie pozbawionym jednak zadumy i refleksji nad przemijaniem. Wiodą nas przez dzieciństwo chłopca od jego najwcześniejszego wspomnienia do śmierci ukochanego dziadka. Śmierć tak bardzo bliskiego mu człowieka wprawia w ruch wnętrze chłopca, które staje się odtąd piecem alchemicznej przemiany otaczającej go rzeczywistości”.
Natomiast Dyptyk wschodni to książka malutka w formacie, mająca tylko sześćdziesiąt stron i zawierająca tylko dwa opowiadania. Sam tytuł już sygnalizuje prawosławne klimaty (co u nas rzadkie).
Już niemal na samym początku książki m.in. czytamy: „Cisza schroniła się w cerkwi. Czeka na światło śpiewu. Bóg umiłował ciszę, którą uczynił czernią. Cisza leczy dusze w monasterach płynących pod prąd tego, co ziemskie. I tak my, „czytelnicy pragmatyczni” (choć nie wiem, co to znaczy), wsiąkamy w ten mało znany nam świat.
Zastanawiałem się podczas lektury, dlaczego i jak wnikliwie Artur Dudziński „wsiąkł” w tamten, mało nam znany, świat. Świat, na który ja – ateista – szeroko otwierałem oczy. Nie bez znaczenia jest tu tytuł tej książki, pogrążonej w prawosławiu. O ile bardziej metafizycznym niż religie Zachodu.
Pada tu m.in. pytanie: „Czym jest prawosławie?”. Odpowiedź brzmi: „Może praktyką piękna w prostocie posłuszeństwa, w pokorze pokajania, w poście pokłonów, w poszukiwaniu prawdy…”. To wszystko dziś od Bugu na Zachód powoli ateizuje się; świat Wschodu mimo ogromnych przemian politycznych wciąż mi „pachnie dostojewszczyzną”. Ech, daragij Alosza, ty bądź nadal sobą…
Druga i ostatnia część książki nosi tytuł Blask myszy.
Zaczyna się to tak osobliwym zdaniem: „Sakrament jest wtedy, gdy Bóg udziela przebaczenia, mocy – miłości w różnej postaci. A ty czujesz się ptakiem albo jesteś gotowy złapać ulicę za krawężnik i podnieść do korony drzewa”.
Pod koniec tej ostatniej części spotykamy takie zdanie: „Prawosławie to uduchowienie fizjologii. To wydźwignięcie fizjologii do wyżyn estetyki i przeobrażenie”.
Tak… Wiele z tej niewielkiej książeczki się dowiedziałem. Artur Dudziński posiadł znakomitą wiedzę historyczną i religioznawczą. Ta lekko napisana eseistyka jest solidnym i wnikliwie napisanym wykładem, który zapewne będzie kontynuowany, a w każdym razie czyni Dudzińskiego od chwili debiutu już poważnym eseistą.