01/2022

Edward Boniecki

Dekadent jako ostatni z rodu.
Historia Marii Komornickiej vel Piotra Własta

Pamięci Marii Doria-Dernałowicz


„On był ostatni”. Ostatni z rodu Salinów, z gepardem w herbie. Myślał tak o sobie umierający Fabrizio Corbera, książę Saliny, bohater Geparda Giuseppe Tomasiego di Lampedusy. Bo choć miał dzieci i wnuka, to „ostatnim Saliną był on”, ostatnim Gepardem. „Gdyż znaczenie arystokratycznego rodu mieści się całe w jego tradycji, w żywotnych wspomnieniach, a on jest ostatnim z rodu mającym wspomnienia nietuzinkowe, jakich nie mają inne rodziny”.

Maria Komornicka w herbie (Nałęcz) miała jelenia, z którym się utożsamiała, jak książę Salina z gepardem. („Ja zaś jestem jak mój jeleń herbowny, […]”). Ściśle mówiąc, to były to dwa rogi jelenia w klejnocie szlacheckim. Podobnie jak dla głównego bohatera powieści Lampedusy, ród (szlachecki) był dla poetki jej ciałem historycznym. Ten długi ciąg pokoleń przodków determinujących stronę fizyczną, wygląd i witalność, oraz psychiczną, czyli charakter – to było coś, z czym próbowała z początku walczyć. „[…] Nie mogę sobie rady dać od niesmaku, którym mnie napawa moja dzika, niepohamowana, brutalna natura. Przeklęta krew Nałęczów” – pisała w liście z 8 XII 1902 roku do zaprzyjaźnionego z nią i z jej matką Feliksa Jasieńskiego, wybitnego krytyka i miłośnika sztuki.

Piętno rodu na charakterze Komornickiej dostrzegł inny krytyk i pisarz, Cezary Jellenta, z którym (i z Wacławem Nałkowskim) współtworzyła w Warszawie książkę zbiorową Forpoczty (1895), manifest światopoglądowy i artystyczny pokolenia dekadentów, uznany z czasem za jeden z pierwszych manifestów modernizmu w literaturze polskiej. Jellenta nazywając poetkę „staroszlachecką, słowiańską boginką”, pisał o niej po latach w artykule przypominającym grupę Forpoczt:

Jakieś feudalne resztki w rygorze rodzinnym, od którego Komornicka uciekła raz do Cambridge czy do Oxfordu, pozwalały wybitnemu zmysłowi altruistycznemu przemycać w siebie z przeszłości gwałtowne odruchy pańszczyźniane, władcze i nieznające pęt. Była to żądza nieokiełznana protestu i zapanowania nad tłumem, która nie umiała znaleźć sobie upustu, poza kaskadami uczucia i spiętrzeniami aforyzmów diamentowej migotliwości.


Młodzieńczy bunt Marii Komornickiej przeciwko ciążącemu dziedzictwu rodu znalazł literacki wyraz w Biesach (1902) – jej confessiones w formie poematu prozą, opublikowanych u progu nowej drogi życiowo-artystycznej, po wejściu poetki w krąg współpracowników Zenona Przesmyckiego-Miriama i związaniu się z wydawaną przez niego „Chimerą”.

Nienawidziłam tego nieszczęsnego splotu sił fizycznych i duchowych, które stanowiły moje ja, – nienawidziłam rodu, który mnie wydał, tego nieskończonego szeregu natur gwałtownych i beznadziejnych, dzikich, namiętnych, niespokojnych, w wiecznej kłótni ze środowiskiem, pędzących we wrzawie rozhulanej rozpaczy, jak czarny tabun demonów, w piekło samozagłady, – nad którymi, jak ptak żałoby, rozpięła wampirze skrzydła Klątwa zamierzchłej Przeszłości. – Ten ród we mnie dochodził do najzwięźlejszej formuły, do najcharakterystyczniejszej krystalizacji typu, do ścisłości i skrótu symbolu. – Zjawienie się mego jestestwa pojmowałam jako ostatnie równanie odwiecznego problematu ziemsko-nadziemskiej algebry, – a rozwiązaniem była jasna samowiedza naszej anty-życiowości – i śmierć świadoma, ostateczne wypełnienie Klątwy.


Ród pojawia się w Biesach, w tej spowiedzi cierpiącej duszy dekadenta jako jedno ze źródeł obezwładniającego schopenhauerowskiego bólu istnienia. Wolę życia monologującej bohaterki poematu, którą w młodości rozpierał „żywiołowy instynkt wolności”, sparaliżowało między innymi odkrycie zdeterminowania jej egzystencji przez ród. W dodatku przez ród dążący do samozagłady i skazany na zagładę na skutek ciążącej na nim jakiejś klątwy z przeszłości i zmierzający do wypełnienia swego przeznaczenia. Uświadomienie sobie zaś, że jest kulminacyjnym punktem swego rodu, ostatnim ogniwem w łańcuchu pokoleń, jego syntezą – przydało jej tylko cierpienia. Albowiem rozwiązaniem i spełnieniem klątwy miała być jej śmierć. A bohaterka Komornickiej, inaczej niż współcześni dekadenci, nie wierzyła w błogosławieństwo śmierci i w nirwanę. Nie było dla niej unicestwienia. Duch był nieśmiertelny. Obłożona klątwą jednostka, która wchłonęła w siebie przeznaczenie swego rodu, skazana była na wieczność. Na wieczne cierpienie skazane było nieprzezwyciężalnie samotne indywiduum jako takie. Tym samym autorka Biesów postawę dekadencką przeniosła w inny wymiar, a towarzyszące jej odczucie tragizmu istnienia, klątwy istnienia, rozciągnęła do granic możliwości.

O tajemniczej klątwie ciążącej na rodzie bohaterka poematu Komornickiej nie mówi nic bliżej, nie wyjaśnia. Poetka celowo pozostawiła tę kwestię w mroku tajemnicy, nie dopowiedziała jej. Jakby chciała, aby odnosić ją do istnienia rodu jako takiego, albo tylko do istnienia samego. A w każdym razie, aby te sensy spotkały się w „Klątwie” jako symbolu. (Napisała wyraz wielką literą). Szukając znaczenia konkretnego, które niesie ze sobą ten symbol z Biesów, należy sięgnąć do legendy rodowej Komornickiej, a dokładnie do legendy rodowej matki poetki, Anny z Dunin-Wąsowiczów. Wśród przodków autorki Biesów po mieczu o żadnej klątwie nic nie słychać.

Anna Komornicka pochodziła ze świetnego, starego, dobrze skoligaconego rodu Dunin-Wąsowiczów ze Smogorzewa, herbu Łabędź, który miał zawołanie: „Nie zaczepia, zaczepiony broni się”. Wśród jej przodków znajdował się Piotr Włast, potężny średniowieczny możnowładca śląski, palatyn króla Bolesława Krzywoustego, dzielny i sławny rycerz nie bez racji porównywany z hiszpańskim bohaterem Cydem Campeadorem. W legendzie rodowej wiązała się z nim opowieść o tajemniczej zbrodni i późniejszej ciężkiej pokucie. Młodsza siostra poetki, Aniela Komornicka, pisała:

Dunin-Wąsowicze, którzy wywodzili się z duńskich wikingów osiedlonych w Polsce już za czasów Bolesława Krzywoustego, pędzili w swych zamkach i rozległych włościach życie wesołe i burzliwe. Jeden z protoplastów, Piotr Włast, miał wyznaczoną przez spowiednika ciężką pokutę z nałożonym obowiązkiem wybudowania siedmiu kościołów. Grzesznik uniósł się jednak honorem czy pokorą i wybudował ich jakoby siedemdziesiąt siedem.


Trzeba od razu powiedzieć, że legendowy Piotr Włast nic nie traci na konfrontacji z historyczną postacią Piotra Włostowica (zmarł prawdopodobnie w 1151 roku), do którego się odnosi. Można stwierdzić wręcz, że oglądany oczami historyków wzbudza jeszcze większą ciekawość, a jego życie i przygody wydają się jeszcze barwniejsze. Choć wobec ubóstwa średniowiecznych źródeł nic w historii Piotra Włostowica nie jest tak do końca pewne, a prawda miesza się z legendą i trudno je niekiedy od siebie oddzielić.

Zbrodnią, jaką popełnił ten prawdopodobnie najbogatszy człowiek w ówczesnej Polsce, żonaty z wnuczką cesarza bizantyjskiego i blisko spowinowacony z królem, było krzywoprzysięstwo, „zaliczane do zbrodni głównych obok morderstwa, cudzołóstwa i innych”, jak pisze Stanisław Bieniek, autor monografii o Piotrze Włostowicu. I mimo że dopuścił się krzywoprzysięstwa dla dobra państwa, działając za wiedzą i przyzwoleniem króla, to zbrodnia palatyna była oczywista i zagrożona surową karą. Poszło o podstępne porwanie przez Włostowica nękającego ziemie polskie napadami ruskiego księcia Wołodara z Przemyśla, a następnie uwolnienie go dopiero po otrzymaniu olbrzymiego okupu i zaprzysiężeniu warunków pokoju, co mieściło się w granicach średniowiecznych obyczajów politycznych. Zbrodnią było natomiast złamanie przysięgi wierności, którą śląski możnowładca złożył księciu Wołodarowi, zdobywszy wcześniej jego zaufanie, a nawet zostając ojcem chrzestnym jego syna. Toteż przybyły do Polski legat papieski, kardynał Idzi z Toucy, nałożył na Włostowica ciężką pokutę. Przy okazji przypomniano mu jeszcze wiarołomstwo związane z jego małżeństwem z córką wielkiego księcia kijowskiego Świętopełka, księżniczką Marią, po którą pojechał na Ruś na prośbę jednego z możnowładców polskich jako swat, a ostatecznie sobie wziął za żonę.

Za pokutę miał Piotr Włostowic rozdać dla Chrystusa swoje bogactwa, jak podają średniowieczne źródła, które cytuje Bieniek.

Albowiem poza innymi obfitymi i szczodrymi jałmużnami, zaopatrywaniem pielgrzymów, chorych, wdów i sierot kazano mu wznieść własnym kosztem 70 lub więcej kościołów, a wśród nich polecono mu zbudować kilka klasztorów dla zakonników, którym również z dochodów i skarbów swoich udzielił dostatecznego wyposażenia.


Odsunięty od urzędu palatyna, po poddaniu się publicznej pokucie, rozpoczął Włostowic działalność fundacyjną. Nie wiadomo dziś dokładnie, ile kościołów i klasztorów ufundował, a ile wspomógł w inny sposób. W każdym razie liczba siedemdziesięciu w sumie czy nawet więcej, które skorzystały z jego ekspiacyjnej szczodrości, wcale nie musi być fantastyczna. W przeciwieństwie do opowieści o duńskim pochodzeniu Piotra Włostowica.

Odbywszy wieloletnią pokutę i uwolniwszy się od klątwy popełnionej zbrodni, Włostowic wrócił do działalności politycznej i włączył się w walki dynastyczne między najstarszym synem Krzywoustego Władysławem II a jego młodszymi braćmi. W rezultacie został na polecenie Władysława II, dla którego był wujem, oślepiony, pozbawiony bogactw i zaszczytów oraz wygnany z kraju. I tu znów pojawia się oskarżenie o zdradę. „Kara, która dotknęła Piotra Włostowica, miała zwyczajowo charakter kary za zdradę” – pisze Bieniek. Jednak po zwycięstwie młodszych synów Krzywoustego powrócił dawny palatyn ich ojca do kraju, odzyskując przy tym utracone dobra i wysoką pozycję społeczną.

Postać Piotra Własta, protoplasty i najwybitniejszego przedstawiciela rodu Łabędziów, któremu ród ten zawdzięczał swe znaczenie w dziejach Śląska i Polski, najwyraźniej urzekła Marię Komornicką. Ważną rolę odegrała w tym na pewno literatura i sztuka, albowiem romantyczna z ducha legenda średniowiecznego rycerza ożyła w drugiej połowie XIX wieku w utworach literackich Teofila Lenartowicza (Słówko o Piotrze Duninie, 1870), Józefa Ignacego Kraszewskiego (Historia prawdziwa o Petrku Właście palatynie, którego zwano Duninem, 1878), Konstantego Damrota (Dunin, wojewoda wrocławski, 1893), a Jan Matejko na zamówienie hrabiego Jerzego Dunin-Borkowskiego ze Lwowa namalował obraz Piotr Włast (Włost) Dunin sprowadza cystersów do Polski (1888). Działo się to w ramach patriotycznej akcji przypominania o świetności dawnej Polski, na przekór działaniom wrogich tej pamięci zaborców. W tym samym mniej więcej czasie, co Biesy, ukazała się drukiem jeszcze powieść historyczna dla młodzieży o Piotrze Właście, napisana przez Jadwigę Papi pod pseudonimem Teresa Jadwiga (Wojna domowa, 1902). Po wielu latach jej egzemplarz można było wciąż znaleźć we dworze w Grabowie nad Pilicą, zaczytany przez kolejne pokolenia rodziny Komornickich.

W tym też czasie w poetce dokonywała się radykalna przemiana duchowa. Zasadniczo zmienił się również jej stosunek do rodu. Od buntu przeciw ciążeniu rodu przeszła Komornicka do jego afirmacji, popadając przy tym w egzaltację, wcześniej tak bardzo obcą jej ironicznej naturze. Ironicznej à la Heinrich Heine. (Coś podobnego na swój sposób przydarzyło się Lampedusie podczas pisania Geparda, kiedy z literata-intelektualisty przedzierzgnął się na powrót w sycylijskiego księcia).

„Ona, dla której w młodości «famuła» [rodzina] była luźnym przypadkowym zespołem «duszyczek» niższego formatu – wyniosła na nieomalże chiński piedestał pamięć protoplastów i rodzicielskiej władzy” – pisała o zmianie stosunku Komornickiej do rodziny i do rodu jej siostra, Aniela, wspominając poetkę po latach. W liście do matki z 18 VIII 1903 roku pisała Komornicka z Belgii (z Brugii):

[…] Muszę być z Tobą [w Smogorzewie] – pokłonić się Dziadom, których jednego, najdawniejszego, najznakomitszego, imieniem, w chwili natchnienia ochrzciłaś mnie po raz drugi, moja najdroższa Matko! – Doniosłości tego faktu, szczytności tego wyboru może jeszcze teraz nie rozumiesz. – Powiedziałaś to z taką prostotą, a przez usta Twoje może przemówiła wola całego naszego Rodu, – a ja wzięłam na siebie i w siebie to imię z Twoich rąk i nosić je będę do śmierci – i po śmierci może – a bez skazy. Jam Twój, jam Wasz Włast.

Kocham nasz ród – i jako jego dziedziczka, wzywam Cię, matko droga, byś zechciała zanotować dla mnie wszystko co wiesz, pamiętasz, mówiono – o wszystkich naszych ojcach – z Ojca linii jak z Twojej. Daj mi moje dziedzictwo – niech znam tych, co mnie wydali.


Powtórny symboliczny chrzest Komornickiej wiązał się z przyjęciem przez nią w „Chimerze” obowiązków recenzenta i potrzebą pseudonimu, którym by mogła podpisywać rubrykę Powieść. Pod swoim nazwiskiem w „Chimerze” publikowała utwory oryginalne oraz tłumaczenia. Na propozycję matki jako krytyk ukryła się pod imieniem Własta, legendarnego protoplasty rodu Dunin-Wąsowiczów. Pseudonim ten wkrótce tak bardzo zrósł się z jej egzystencją, że zaczęła się z nim utożsamiać, aż w końcu Włast opanował ją bez reszty. Komornicka stała się Włastem, Piotrem Odmieńcem Włastem. Maska przejęła władzę nad aktorem, który zapamiętał się w roli.

[…]


[Ciąg dalszy w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.