Dziadek, jak głosi rodzinny przekaz, przez całe doczesne życie był nieobecny, twierdzono, iż poszukuje dawno już odkrytych lądów, by sprawdzić, czy przypadkiem ich potencjalni odkrywcy nie blefowali.
Babcia musiała więc radzić sobie w jej tylko wiadomy sposób, stąd ten dom z powietrza. Kto właściwie go postawił, pozostało jej słodką tajemnicą, którą zabrała ze sobą. Dokąd? Chciałbym wiedzieć.
Dzieciństwo miałem nijakie, matkę widziałem raz, podobnie jak ojca. Na rozprawie rozwodowej, chociaż formalnie nigdy nie zawarli tak zwanego związku małżeńskiego.
Ale z upływem lat, kiedy zdałem sobie sprawę (bez niczyjej sugestii), że nic ze mnie dobrego, a tym bardziej konkretnego, nie wyrośnie, nagle, oczywiście przez przypadek, gdy jakiś dziennikarzyna w podrzędnej gazecie opisał mój dom zbudowany – jak już napisałem – z powietrza, rozpoczął się prawdziwy szał. Tysiące znudzonych mieszczan, którzy posiadali pieniądze, ale nic poza tym, koniecznie chciało chociaż jedną noc spędzić w moim domu.
Wymyśliłem zaporową cenę, sądząc, iż odstraszy ona tych idiotów, ale gdzie tam. Miałem rezerwacji na co najmniej jedenaście lat.
Pewnego wieczoru, siedząc w nędznym barze (innych nie było w promieniu 234 kilometrów), zdałem sobie sprawę, że zwariowałem. Wiązać się na całych jedenaście lat było ponad moją, dość zresztą mętną i słabą, psychikę, ale z czegoś musiałem żyć. Postanowiłem więc zaryzykować.
Nie czas teraz i miejsce, by opisać, z jakimi typami miałem do czynienia. Lepiej szło mi z ich żonami, ale ile można wspinać się na nieznajome kobiety i jak to ujął pewien, zresztą jedyny, przyjaciel – prawnik, wykonywać ruchy posuwisto‑zwrotne?
Wytrzymałem niespełna siedem lat, aż pewnego pięknego poranka w przypływie bezgranicznej radości podpaliłem dom z powietrza.
Zblazowana ława przysięgłych skazała mnie na trzy lata bezwzględnej odsiadki, chociaż kolega prawnik słusznie argumentował, w jaki sposób mogłem podpalić dom zbudowany z powietrza?
– Pożar to pożar – zawyrokował sędzia. – Nieważne, czy zbudowany z powietrza, czy z przeznaczenia.
I w taki oto sposób, dobiegając prawie czterdziestki, po raz pierwszy w życiu znajduję się w budynku murowanym, chociaż diabli wiedzą z czego.
Co prawda nie czuję się w nim najlepiej, ale cóż. Jest demokracja, są sądy, było przestępstwo i tylko wiatru mi żal, gdyż za złe sprawowanie i bezustanne wykłócanie się, a to ze strażnikami, a to ze współwięźniami, mam izolatkę bez okien.
Dobre i to. Mogłem na przykład skończyć w bambusowym domku w Kambodży lub w igloo w centrum Manhattanu.
Tylko pewnie babcia przewraca się w grobie, ale na szczęście to nie moje zmartwienie.
Tylko jednego jestem za to pewien: kiedy w końcu mnie wypuszczą, także zbuduję dom z powietrza.
Należy przecież podtrzymywać rodzinną tradycję.