Dedykuję tę opowieść malarzowi kolumbijskiemu Javierowi Bernal-Arévalo, jego żonie i ekipie kręcącej film o malarzu i jego sztuce, dedykuję go także rezydentom gdańskiej Fundacji WL4, środowisku Mlecznego Piotra. Do napisania tej prozy inspirowały mnie rzeźby Czesława Podleśnego, ważnej postaci w tej grupie.
Nosił ubrania po braciach, coś tam zawsze matka musiała skracać. Ale jak on je nosił! Z gestem, zamaszyście. To był kolorowy ptak. Miewał długie włosy, jaskrawe szale, a w jego powitaniach zawsze było coś teatralnego. W rozmowie okazywał się miły, ale też – to drwił, to błaznował. Bracia pokończyli studia i wyruszyli z Gdańska, rodzice sprzedali mieszkanie i przenieśli się do najstarszego syna, daleko. Tomek został sam – i bywał u mnie, kiedy tylko spędzałem w Gdańsku więcej czasu. Zawsze był głodny i zawsze miał do opowiedzenia coś o swoich przygodach sercowych. To ciągle był kochliwy chłopak, a nie szukający połówki jabłka mężczyzna. Ale po swojemu szukał.
Próbuję pozbierać myśli i zbudować opowieść – wydaje mi się to możliwe dopiero teraz, jesienią, miesiące po wyjeździe z Gdańska. Nie piszę, jak było w kwietniu, ale w listopadowe dni piszę, jak mogło być – gdyby to miało jakiś sens. Zafascynował mnie Javier Bernal‑Arévalo, kolumbijski malarz, twórca rzeźb i filmów animowanych. Nie zdążyłem poznać go bliżej, nasycić się dziwnością jego płócien z serii Płaczki, bo wywieziono mnie do Warszawy na leczenie. Postanowiłem oddać sprawiedliwość rzeczywistemu artyście przez wykreowanie jego cienia, fikcyjnego Urugwajczyka. I tak zaplątała się ta fabuła, tracąc z oczu Javiera, aby ożywić Mauro. A to Javier, nie Mauro, wart jest filmu.
Wróćmy więc do kwietnia, do pokoiku we Wrzeszczu, w którym zatrzymała się pewna dziewczyna. Jest noc.
Plum! Smartfon zakląskał i obudził Ingę. To esemes od Tomasza: „Będziesz miała michę żarcia dla kamery. Wyliczam: rzeźby Czesława Podleśnego, do tego wnętrza Fundacji i to, co wokół budowli – port cesarski, postindustrialne krajobrazy stoczni. Kilkanaście płócien Urugwajczyka, sceny z umbandy i karnawału w Montevideo, bębny. To prymitywista etniczny. Reprodukcje van Gogha, słoneczniki, żółty dom, autoportret z uciętym uchem, jeszcze wersje słoneczników, które namaluje Mauro. Maski – głowa Vincenta VG sporządzana przed kamerą przez Mauro, maski tancerek umbandy według obrazów Mauro zrobione przed kamerą przeze mnie. Tomek, jak zawsze”.
Zaraz po przeczytaniu odpisała: „Skasowałam. Odwal się”.
Przeczytała jeszcze raz i skasowała treść esemesa. Zasypianie szło jej marnie.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]