01/2024

Piotr Wojciechowski

Drzwi do czasu


Dedykuję tę opowieść malarzowi kolumbijskiemu Javierowi Bernal-Arévalo, jego żonie i ekipie kręcącej film o malarzu i jego sztuce, dedykuję go także rezydentom gdańskiej Fundacji WL4, środowisku Mlecznego Piotra. Do napisania tej prozy inspirowały mnie rzeźby Czesława Podleśnego, ważnej postaci w tej grupie.


1. Ciepła połowa kwietnia. Micha żarcia dla kamery
Znałem ich wszystkich, z niektórymi, jak z Tomkiem Siewnym, łączyła mnie wieloletnia przyjaźń, teraz może blaknąca już nieco. Inne przyjaźnie kiełkowały tej wiosny, początek kwietnia był gorący jak czerwiec. Rodzina Siewnych mieszkała po sąsiedzku z moją ciotką. Drzwi w drzwi, w starej kamienicy. Pamiętam, że kiedy się sprowadzili, byli młodzi i piękni. Wdzięczny byłem tym skromnym ludziom za okazywaną mojej ciotce życzliwość i uczynność. Mieli czterech synów, Tomek był najmłodszy. Nie uczył się tak dobrze jak bracia, nie był tak dobrym sportowcem. Bardzo wcześnie zaczął szukać towarzystwa dziewczyn.

Nosił ubrania po braciach, coś tam zawsze matka musiała skracać. Ale jak on je nosił! Z gestem, zamaszyście. To był kolorowy ptak. Miewał długie włosy, jaskrawe szale, a w jego powitaniach zawsze było coś teatralnego. W rozmowie okazywał się miły, ale też – to drwił, to błaznował. Bracia pokończyli studia i wyruszyli z Gdańska, rodzice sprzedali mieszkanie i przenieśli się do najstarszego syna, daleko. Tomek został sam – i bywał u mnie, kiedy tylko spędzałem w Gdańsku więcej czasu. Zawsze był głodny i zawsze miał do opowiedzenia coś o swoich przygodach sercowych. To ciągle był kochliwy chłopak, a nie szukający połówki jabłka mężczyzna. Ale po swojemu szukał.

Próbuję pozbierać myśli i zbudować opowieść – wydaje mi się to możliwe dopiero teraz, jesienią, miesiące po wyjeździe z Gdańska. Nie piszę, jak było w kwietniu, ale w listopadowe dni piszę, jak mogło być – gdyby to miało jakiś sens. Zafascynował mnie Javier Bernal‑Arévalo, kolumbijski malarz, twórca rzeźb i filmów animowanych. Nie zdążyłem poznać go bliżej, nasycić się dziwnością jego płócien z serii Płaczki, bo wywieziono mnie do Warszawy na leczenie. Postanowiłem oddać sprawiedliwość rzeczywistemu artyście przez wykreowanie jego cienia, fikcyjnego Urugwajczyka. I tak zaplątała się ta fabuła, tracąc z oczu Javiera, aby ożywić Mauro. A to Javier, nie Mauro, wart jest filmu.

Wróćmy więc do kwietnia, do pokoiku we Wrzeszczu, w którym zatrzymała się pewna dziewczyna. Jest noc.

Plum! Smartfon zakląskał i obudził Ingę. To esemes od Tomasza: „Będziesz miała michę żarcia dla kamery. Wyliczam: rzeźby Czesława Podleśnego, do tego wnętrza Fundacji i to, co wokół budowli – port cesarski, postindustrialne krajobrazy stoczni. Kilkanaście płócien Urugwajczyka, sceny z umbandy i karnawału w Montevideo, bębny. To prymitywista etniczny. Reprodukcje van Gogha, słoneczniki, żółty dom, autoportret z uciętym uchem, jeszcze wersje słoneczników, które namaluje Mauro. Maski – głowa Vincenta VG sporządzana przed kamerą przez Mauro, maski tancerek umbandy według obrazów Mauro zrobione przed kamerą przeze mnie. Tomek, jak zawsze”.

Zaraz po przeczytaniu odpisała: „Skasowałam. Odwal się”.

Przeczytała jeszcze raz i skasowała treść esemesa. Zasypianie szło jej marnie.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.