06/2023

Adam Komorowski

„Duch czasu niezbyt mnie obchodzi”

Paweł Bem, kompetentny edytor korespondencji Jerzego Giedroycia z Janem Goślickim, w Nocie edytora pisze, że pomysłodawcą jej wydania był Piotr Mitzner. Szczęsna inicjatywa bynajmniej oczywista nie była. Na tle obfitej korespondencji redaktora „Kultury” wyróżnia się tym, że intensywna wymiana listów nie sprawiła, by Goślicki teksty w „Kulturze” drukował, a jedyny esej, który dla niej napisał, został przez Giedroycia odrzucony. Anti-Herlinga możemy przeczytać dopiero teraz, kiedy został dołączony do tomu jako aneks. Coś musiało wystarczająco intrygować Giedroycia, skoro przez lata utrzymywał wymianę listów z młodszym o dwa pokolenia człowiekiem, którego w korespondencji z innymi (np. z Czesławem Miłoszem) określał jako „mętniaka”.

Nasuwające się w czasie lektury wyjaśnienie, że powodem była pierwsza żona Jana Goślickiego, Szwajcarka Elisabeth Baur, która jako tłumaczka z rosyjskiego często towarzyszyła delegacjom (głównie biznesowym) do Moskwy i za namową męża przerzucała do ZSSR wydawnictwa „Kultury”, jest zbyt proste. Giedroyc był wirtuozem kontrabandy i byłoby dziwne, gdyby takiej okazji nie wykorzystał. Korespondencja trwała, kiedy druga żona Goślickiego, Anne-Marie Frascoli, będąc szwajcarską plastyczką, takich możliwości nie miała. Powodem była kwestia zajmująca obydwu panów w równym stopniu, czyli Rosja i jej kultura.

Goślicki był wnukiem lodzermenschów (urodził się w 1937 roku w Łodzi) i nieprzypadkowo Ziemię obiecaną uważał za jedną z najlepszych polskich powieści. Z domu wyniósł znajomość niemieckiego i rosyjskiego. Po studiach polonistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim w roku 1962 rozpoczął pracę w Instytucie Badań Literackich PAN. W 1966 roku wyjechał do Szwajcarii, wrócił po niespełna roku. Utrata, z powodu „niskiej wydatności naukowej”, etatu i atmosfera po wydarzeniach marca ’68 sprawiły, że zdecydował się w czerwcu tego roku na ponowny wyjazd, pozostanie w Zurychu i pisanie doktoratu o Stanisławie Brzozowskim na tamtejszym uniwersytecie. Doktorat napisał, recenzentem był Paul de Man, którego uważał za jednego ze swoich mistrzów. Licząca ponad trzysta stron rozprawa zapewne kiedyś zostanie na polski z niemieckiego przetłumaczona.

Pisanie doktoratu trwało długo z tej przyczyny, że Goślicki (w czym przypominał Andrzeja Bobkowskiego) uważał, że probierzem niezależności intelektualisty jest umiejętność zabezpieczenia sobie godziwych warunków materialnych dzięki własnej przedsiębiorczości. Jako student pisywał dla popularnej telewizyjnej „Kobry” scenariusze kryminałów. W Szwajcarii dorabiał, pisząc teksty reklamowe (po niemiecku) i przygotowując strategie marketingowe. O jednej mi opowiedział: udało mu się namówić znanego i popularnego pisarza niemieckiego (za sporym wynagrodzeniem), aby bohaterowie jego bestsellerowych powieści umawiali się i spotykali w lokalach wchodzącej na rynek europejski sieci kawiarni.

Po powrocie do Polski napisał i wydał Sztukę reklamy (1994) i jest to jedyna jego książka (oprócz przekładów z niemieckiego i angielskiego), którą dotychczas znamy. Potrzeby miał spore nie tylko dlatego, że nie znosił „taniochy”, ale nie mógł sobie odmówić zakupu interesującej go książki w znanych mu językach niezależnie od ceny. Gdy sprowadził z Zurychu bibliotekę, w niemałej willi w Krakowie półki z książkami były wszędzie poza kuchnią i pracownią żony. W odróżnieniu od wielu bibliofilów książki pożyczał chętnie.

Raz, gdy wracałem z Nowego Jorku, tuż przed odlotem zjawiła się jego pasierbica i oznajmiła, że prosił o najnowszą książkę o Jacques’u Derridzie i jesiotra ze słynnej rosyjskiej restauracji „Zachar”. Zakupów dokonała. Z książką kłopotów nie było, ale że zostałem wpuszczony na pokład samolotu z jesiotrem w kosmicznym termo-hermetycznym opakowaniu, może tłumaczyć tylko to, że rzecz miała miejsce przed zamachami 11 września.

Janina Katz w opublikowanym w „Znaku” (Mój przyjaciel Goślicki, 2007, nr 6) wspomnieniu pośmiertnym, które uważam za perłę polskiej nekrologii, napisała: „Mógł być wszystkim. Czego się chwytał, szło mu łatwo. Nie spełnił się. Nie napisał wspaniałych książek, które mógł był napisać i na które wielu z nas czekało. Nie wiem, czy sam nad tym bolał. Nie sądzę… Pióro miał znakomite, ale pisał całkowicie niezrozumiale. Posiadał ogromną wiedzę, był oczytany we wszystkim, przeuczony. Znaliśmy się ponad pięćdziesiąt lat; za naszej wspólnej młodości znajomi nazywali go Rudą Zarazą. Mało przystojny miał niezwykłe powodzenie u kobiet. Był także mistrzem przyjaźni; jak to robił, nie zgłębiłam do tej pory, bo wszystkich swoich przyjaciół i znajomych permanentnie obrażał. Wyrażał się o wszystkich źle; w oczy i poza oczami”.

Listy do Giedroycia dają niewielkie pojęcie, jak można „o wszystkich mówić źle”. W tej korespondencji starał się być oględny. Jak mówić źle, zwłaszcza o uważanych za autorytety, przekonamy się, gdy zostanie wydana bogatsza korespondencja z Czesławem Miłoszem i Ludwikiem Flaszenem. Tej ostatniej nie znam, ale miałem możliwość przysłuchiwania się rozmowie obu panów.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

Jerzy Giedroyc, Jan Goślicki: Listy 1969–1997.
Opracował, wstępem i przypisami opatrzył Paweł Bem.
Wydawnictwo Naukowe UKSW,
Warszawa 2022, s. 284.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.