10/2021

Jakub Gomułka

Dwie krytyki nawracania

Dzienniki gwiazdowe, czyli seria przygód kosmicznego podróżnika Ijona Tichego, to jedna z najbardziej znanych i lubianych pozycji w dorobku Stanisława Lema. Tajemnica jej sukcesu tkwi być może w groteskowej formie, która jednak w wielu przypadkach okazuje się dość zwodnicza, ponieważ kryje całkiem poważne treści będące owocem filozoficznych przemyśleń krakowskiego pisarza. Jednym z takich przypadków jest wątek celowości ewangelizacji pojawiający się w Podróży dwudziestej pierwszej oraz Podróży dwudziestej drugiej. To ostatnie opowiadanie należy do najstarszych z cyklu, powstało jeszcze w 1953 roku, gdy Lem przygotowywał zbiór Sezam i inne opowiadania. Z kolei Podróż dwudziesta pierwsza dołączyła do Dzienników gwiazdowych dopiero w wydaniu z 1971 roku. Niniejszy tekst poświęcam analizie różnic ujęcia problemu religijnego nawracania w obu opowiadaniach, rozpoczynając od starszego z nich. Wskazuję przy tym, że układ utworów – wynikający z przyjętej w latach pięćdziesiątych numeracji podróży – był do tego stopnia rażący dla samego Lema, że skłaniał go do działań autocenzorskich.

Podróży dwudziestej drugiej Ijon Tichy poznaje przypadkiem ojca Lacymona, dominikanina kierującego katolicką ewangelizacją w odległych rejonach kosmosu. Zakonnik opowiada mu o trudnościach, z jakimi zmagają się misjonarze próbujący szerzyć wiarę katolicką wśród różnych inteligentnych mieszkańców odległych planet. Lem osiąga efekt komiczny, przeciwstawiając sobie dążenie do indywidualnego zbawienia i nakaz miłości bliźniego, a także uniwersalistyczne pretensje katolicyzmu i uwikłanie jego doktryny w przypadkową biologię homo sapiens (kilkadziesiąt lat później Jacek Dukaj potraktuje ten ostatni problem dużo bardziej serio w opowiadaniu In partibus infidelium).

Pod koniec historii dochodzi jednak do głosu inny wątek. Oto jedna z kosmicznych cywilizacji znajdujących się na obszarze misyjnym okazuje się całkowicie odporna na próby nawracania. Wysłannicy Kościoła spotkawszy jej przedstawicieli, ponoszą totalną klęskę: nie dość, że nie potrafią przekonać ich do swojej wiary, to jeszcze sami ją tracą i stają się ateistami. Choć Watykan – korzystając z pomocy specjalistów z USA – produkuje fałszywe świadectwa, jakoby ateizacja katolickich ewangelizatorów była prowadzona za pomocą tortur, hipnozy i prania mózgu, to rzeczywistość, jak przyznaje ojciec Lacymon, jest dla Kościoła znacznie bardziej ponura: „Oni nie męczą, nie przymuszają do niczego, nie torturują ani nie wkręcają do głowy śrubek, tylko po prostu uczą, co to jest Wszechświat, skąd się wzięło życie, jak się rodzi świadomość i jak stosować naukę na sposób powszechny. Mają dowód, z którego pomocą potrafią wykazać, jak dwa a dwa jest cztery, że cały świat jest wyłącznie materialny”. Najdalej idąca ingerencja kosmicznych ateistów polegała na wysłaniu mistyczki na psychoterapię przez ogrodnictwo i zabawę lalkami.

Wymowa opowieści jest oczywiście jawnie antyreligijna – punktem wyjścia Lema jest tutaj wyraźnie myśl, którą Jowita Guja określa mianem ateizmu nurtu oświeceniowego1: religia, a mówiąc ściślej wiara w Boga wynika z fałszywych przekonań o świecie, z niedoboru rzetelnej wiedzy naukowej i stanowi przejaw intelektualnej niedojrzałości. Zasadniczo nie ma powodu, by uważać, że autor sprzeniewierza się w Podróży dwudziestej drugiej swoim ówczesnym poglądom na temat religii, starając się przypodobać władzy, choć tekst został napisany w czasach, w których musiał składać hołdy socrealistycznej stylistyce (zob. Wojciech Orliński Lem. Życie nie z tej ziemi, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017). Satyra wymierzona w Kościół katolicki, Watykan i Stany Zjednoczone nie musiała być dlań żadnym wielkim moralnym kompromisem, zresztą wykorzystywał ją jako złośliwą zaczepkę w towarzyskich gierkach z wierzącymi przyjaciółmi2. Innymi słowy, można przyjąć, że Lem z pierwszej połowy lat pięćdziesiątych podzielał pogląd, wedle którego ateizm jest prostą konsekwencją „odwagi myślenia” i rozwoju nauki3.

Bez względu na swoje ideologiczne przesłanie, opowieść o problemach ojca Lacymona napisana jest lekko, zgrabnie i zabawnie. Dotyczy to również końcówki utworu, z której czytelnik dowiaduje się między innymi, że jednym ze środków walki z ateizmem jest zalepianie mapy nieba papierem. Okazuje się jednak, że o porażkach katolickich misjonarzy w konfrontacji z cywilizacją kosmicznych ateistów nie wszyscy mają szansę przeczytać. W przekładzie Dzienników gwiazdowych dokonanym przez Michaela Kandla Podróż dwudziesta druga kończy się opisem nieszczęśliwej przygody ojca Orybazego, który został zamęczony przez nawróconych przezeń altruistycznych Memnogów, przekonanych, że spełniają w ten sposób wielkie marzenie swego misjonarza i włączają go w poczet katolickich świętych4. Tłumacz urywa wątek w połowie zdania, zręcznie sklejając ze sobą akapity odległe od siebie o parę stron, tak że trudno dostrzec, że czegokolwiek w historii brakuje. Nie czyni tego samowolnie, lecz za wiedzą, zgodą, a nawet zaleceniem samego Lema. W liście z 25 kwietnia 1974 roku ten ostatni proponuje Kandlowi usunięcie kilku opowiadań z angielskiego wydania Dzienników gwiazdowych, w tym Podróży jedenastej, Podróży osiemnastejPodróży dwudziestej czwartej (pierwsza z nich została ostatecznie włączona do zbioru, natomiast dwie pozostałe faktycznie nie ukazały się w języku angielskim). Dodatkowo Lem pisze: „z 22 podróży usunąłbym co najmniej ostatnie strony, tak aby rzecz się kończyła opisem tego, co zrobili Memnogowie z O. Orybazym” (zob. Stanisław Lem, Sława i fortuna. Listy do Michaela Kandla 1972–1987, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013).

[…]

[Ciąg dalszy w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.