Skąd dzisiejsze problemy z opisem punktu wyjścia Rusi? Czy stąd, że w IX wieku istniały najprawdopodobniej dwa państwa „Rusów”: jedno z centrum w Kijowie, a drugie w kolebce cywilizacji nowogrodzkiej, czyli nad położonym o ponad tysiąc kilometrów na północ od Kijowa jeziorem Ilmeń? A może źródłem nieporozumień jest ich wieloetniczny charakter? Wszak na północy i wschodzie Rusini sąsiadowali z obcymi im etnicznie plemionami ugrofińskimi i Bałtami (a dalej na północy z germańskimi Waregami), na zachodzie ze słowiańskimi plemionami lechickimi i znów Bałtami; co więcej: najdłuższą i najmniej chronioną przez naturalne przeszkody granicę Rusowie posiadali na południu i południowym wschodzie z państwami i ludami turkickimi, spośród których największy wpływ na wczesną Ruś mieli na wpół koczowniczy Chazarowie. Ich potężne państwo dominowało przecież nad obszarami od dolnego Dniepru po Wołgę i Kaukaz od połowy VII do połowy IX wieku, a zatem w okresie kształtowania się Rusi: tworzenia państwa, politycznego obyczaju, podejścia do panującego, do własności, do wiary i do obcych. Ruś (wbrew temu, co twierdzą niektórzy historycy rosyjscy) dojrzewała zatem w wielokulturowym tyglu, pod wpływem germańskich Waregów z północnego zachodu, Ugrofinów żyjących przed nadejściem Słowian na północy i północnym wschodzie, Bałtów rozsianych od Niemna po międzyrzecze Wołgi i Oki oraz pod przemożnym oddziaływaniem wspomnianych turkickich sąsiadów z południa i wschodu. Można powiedzieć, że o ile jeziorami Ilmen i Pskowskim płynęła kultura skandynawska, a nad Ładogą i górną Wołgą wciąż dominował etnos ugrofiński, o tyle między dolną Wołgą, Donem i dolnym Dnieprem oddziaływała kultura turkicka. Nie zmienia to faktu, że zarówno na południu, jak i na północy rosła w siłę legenda Bizancjum.
Jak można się domyślić, imponowało ono ruskiej elicie dziedzictwem cywilizacyjnym, despotycznym charakterem władzy cesarskiej i jego centralną rolą w patriarchacie konstantynopolitańskim, a także poziomem gospodarki i wreszcie – przepychem dworu. Przyciągając, stale groziło zdolnością do tworzenia sojuszy, które dla ruskich kniaziów mogły okazać się śmiertelne. Podziw i strach zadecydowały więc być może o tym że, Rurykowicze i ich otoczenie postanowili przyjąć chrześcijaństwo od Konstantynopola. Uczynili tak, mimo że kultury Skandynawów i Chazarów były im nieporównanie lepiej znane. Wzmocnili w ten sposób rolę Kijowa jako „macierzy miast ruskich”, najbogatszego i najlepiej ufortyfikowanego miasta Rusi, a od XI wieku – metropolii prawosławia.
Złote lata Złotej Ordy
Wielu Rosjan lubi do dziś wiązać koniec świetności Kijowa z najazdem mongolskim. To bardzo wygodne i oportunistyczne postawy. Nie mają one jednak najmniejszego pokrycia w faktach. Po panowaniu Włodzimierza Monomacha, zmarłego w 1125 roku, postępowało osłabienie władzy centralnej na Rusi, a książęta toczyli regularne walki między sobą. Już wówczas zarysowywał się podział na bogatszy, lecz mniej stabilny Południowy Zachód z Kijowem, Haliczem, Perejasławiem oraz biedniejszy Północny Wschód, chroniony naturalnymi barierami lasów i rzek, z Rostowem i Suzdalem (zwany Rusią Zaleską). Podczas walk między kniaziami owego Północnego Wschodu jeden z nich, Andrzej Bogolubski (książę na Rostowie, Suzdalu i Włodzimierzu), zadał niszczący cios Kijowowi w 1169 roku, zatem na całe siedemdziesiąt lat przed jarzmem mongolskim. Jak się zdaje, jego intencją było odebranie Kijowowi statusu stolicy i przeniesienie jej na północ. W tym celu nakazał kradzież najważniejszych obiektów sztuki sakralnej, w tym słynnej, pochodzącej z Bizancjum, ikony Bogurodzicy. Potem przez specjalne poselstwo w Konstantynopolu domagał się zgody na powołanie we Włodzimierzu niezależnej metropolii prawosławnej.
Nie trzeba dodawać, że rosyjska polityka historyczna nadaje temu wydarzeniu szczególną rangę. Jeszcze bardziej zaś gloryfikuje dokonania papy Bogolubskiego, czyli Jerzego Dołgorukiego, nadając mu nie tylko miano legendarnego założyciela Moskwy i twórcy fundamentów przyszłej potęgi księstwa moskiewskiego, lecz także protoplasty samodzierżawia. Już wówczas można odnaleźć widoczny i dziś moskiewski dysonans: ruski Kijów to wspaniały, użyteczny symbol „świętej Rusi”, aczkolwiek nie z tą ludnością!
Wróćmy jednak do upadku Rusi w połowie XIII wieku, bo należy podkreślić, że pod mongolskie jarzmo dostała się jedynie jej część. Fakt ten bardzo słabo funkcjonuje w rosyjskiej pamięci zbiorowej, bo pozostaje w sprzeczności ze zmanipulowaną narracją sowieckiej i rosyjskiej historiografii. No cóż, czy się to komu podoba, czy nie, wojska Batu‑chana nie dotarły do Nowogrodu Wielkiego. Rozległe księstwa połockie i pińskie także doświadczyły innych kolei losu, gdyż władzę w drugiej połowie XIII wieku przejęli tam Litwini. Terytorialnie rzecz ujmując, nie licząc nawet księstw kijowskiego i czernihowskiego, poza jarzmem mongolskim znalazła się połowa państwa. Od tej pory obie części dawnej Rusi rozwijają się jednak w drastycznie odmiennych kierunkach. Tereny na długo podporządkowane Mongołom i Złotej Ordzie przeżywają liczne, niejednokrotnie wyjątkowo krwawe i niszczące najazdy tatarskie, a jednocześnie ich książęta, wasale chanów, doświadczają despotycznego, nie przebierającego w środkach jedynowładztwa, przy jednoczesnym braku choćby najskromniejszego zakresu praw, które obowiązywałyby chana. Elita ruska, poddana Ordzie, właśnie od niej uczy się wówczas sposobu rozwiązywania konfliktów i prowadzenia wojny. Tatarskie kontyngenty regularnie wspierają uległych chanom kniaziów w ich walce z konkurentami. Oddziały ruskie, początkowo z przymusu, a później realizując własny interes, biorą z kolei regularnie udział w wojnach prowadzonych przez chanów z ich wrogami zewnętrznymi i wewnętrznymi. Wojskowa elita wschodniej i północnej Rusi uczy się w ten sposób nie tylko odmiennej od europejskiej taktyki, lecz także bezkompromisowości i brutalności w pozyskiwaniu rekruta oraz bezlitosnego obchodzenia się z ludnością cywilną. Orda przekazuje moskiewskim kniaziom pełny kod genetyczny własnego państwa: zasady sprawowania władzy, organizację państwa podporządkowanego idei podboju, podejrzliwość wobec idei płynących z Europy oraz przekonanie o tym, że wszelkie dobra materialne w państwie stanowią ostatecznie własność panującego.
Nie tylko jednak potęga, groza, przemoc i monizm prawa, otrzymane od Tatarów, imponowały poszczególnym kniaziom i ich otoczeniu. Stolica Złotej Ordy, Saraj (ulokowany nad dolną Wołgą niedaleko dzisiejszego Wołgogradu), a także położone od niej daleko na południe promieniujące na terytoria islamskie, hinduskie, tybetańskie, tatarskie i wschodnio‑ruskie metropolie, jak Samarkanda, Buchara czy Chiwa, porażały ruskich przybyszy. Docierający tam z ciemnych, małych, drewnianych grodów Rusi Zaleskiej kniaziowie i bojarzy stykali się niebywałym ogromem, przepychem i bogactwem. Nie wspominając już Samarkandy, sam Nowy Saraj (Saraj Berke) był nie tylko budzącym grozę centrum imperium, ale i wielkim ośrodkiem handlowym, w szczytowym okresie ludniejszym niż ówczesna Florencja, Paryż czy Neapol. Książęta ruscy, szczególnie zaś włodzimiersko‑suzdalscy, a następnie moskiewscy, szybko zdali sobie sprawę, że uzyskają więcej władzy i przewagę nad konkurentami dzięki pełnemu podporządkowaniu odległemu centrum w Karakorum, a potem w Saraju. Będzie to oczywiście władza despotyczna, która na zawsze odmieni cały system wartości wielkoruskiej elity…
Samodzierżawie i ekspansja
W ten sposób odchodzi w przeszłość system starodawnej Rusi (Rosjanom zawdzięczamy jej częściej stosowaną nazwę Rusi Kijowskiej), a rodzi się już wielkoruska, moskiewska, a wreszcie i rosyjska myśl polityczna. Władza absolutna, wymagająca całkowitego podporządkowania poddanych, staje się szkołą przyszłego imperium. Istnienie państwa moskiewskiego od końca XIV wieku nie było już bowiem przez nikogo zagrożone, jednak każda zdobyta kraina miała jakichś sąsiadów, którzy prędzej czy później mogli stać się niebezpieczni, więc należało ich zawczasu podbić. Od Wasyla I po Iwana III, przez cały XV wiek Moskwa wszelkimi dostępnymi sposobami rozszerzała swoje terytorium, a jej władcy umacniali swoje niepełne jeszcze jedynowładztwo. Szczególnie imponująca seria wielkich kroków, prowadzących państwo moskiewskie do statusu regionalnego imperium, nastąpiła za panowania Iwana III Srogiego. Władca ten zaatakował i zniszczył skłaniający się ku Litwie Nowogród Wielki, a pod koniec panowania także podobnie usposobioną Rzeczpospolitą Pskowską. Rozciągnięcie zwierzchnictwa na te dwa bogate i rozległe państwa kupieckie nie tylko potężnie wzmocniło jego finanse, lecz także położyło kres trzeciej drodze ruskich księstw. Władca moskiewski zamykał możliwość rozwoju w oparciu o ugruntowany w Nowogrodzie i Pskowie system, w którym władzą dzieliły się między sobą zgromadzenie ludowe, wiece i rada kupiecko‑bojarskiej oligarchii. Innym ruskim księstwom pozostawało tylko podporządkowanie się samodzierżawnej Moskwie lub… straszna kara za zdradę, czyli przynależność do „partii litewskiej” oraz – jak narzucała to narracja Moskwy – za apostazję, czyli wystąpienie z Cerkwi. Tak więc już w początkach XVI wieku nie było – poza ruskimi województwami Rzeczypospolitej i, w pewnym sensie, poza Kozaczyzną – miejsca na Rusi, gdzie istniałyby instytucje pozwalające ludziom wyrażać swobodnie swoją wolę. Nowogród przeszkadzał Moskwie najbardziej z powodu nieakceptowania koncepcji samodzierżawnej władzy. Irytowała też jego otwartość na Zachód (miasta hanzeatyckie, Inflanty, Litwę), a także trudna do pojęcia w Moskwie przedsiębiorczość i samodzielność jego kupców. Cywilizacja stworzona przez garstkę Waregów Ruryka padała pod ciosami jego potomka, władcy uformowanego według zgoła odmiennych wzorców i wspieranego przez kontyngent tatarski.
Bo też podwładni Iwana IV zasłynęli z wyjątkowego okrucieństwa i masowych zbrodni zarówno wobec Rusinów, jak i wobec cudzoziemców. Po okrutnym i krwawym pogromie Nowogrodu przyszedł czas na Połock, w którym zamordowano wszystkich, którzy odmówili przejścia na prawosławie (w większości Żydów). Podobnie było w inflanckim Schwanenburgu (Gulbene) i wielu innych miastach. Nic tedy dziwnego, że mieszkańcy państwa moskiewskiego, za wyjątkiem bardzo wąskiej (kilkadziesiąt rodzin) i konsekwentnie pozbawianej wpływu na władzę elity bojarskiej, nigdy nie próbowali zbuntować się przeciwko władzy cara. To będzie jednoznacznie różnić Wielkorusów od tworzących się na terenach Rzeczypospolitej narodów Ukraińców i Białorusinów. Aleksy Tołstoj (swoją drogą apologeta Stalina), kończąc powieść o przedostatnim z Rurykowiczów, był wstrząśnięty „nie tym faktem, że mógł istnieć Iwan IV, lecz że mogło istnieć społeczeństwo, które go akceptowało”…
Nowy etnos
Oparta niewątpliwie na prawosławiu i kulturze staroruskiej tożsamość ludności wielkoruskiej również w sensie etnicznym okazuje się bardzo interesująca. Podczas gdy arcyruscy w tym aspekcie Ukraińcy i Białorusini asymilować będą stosunkowo nieznacznie grupy koczowników (m.in. Bałtów, Mołdawian i Tatarów), to w skład wielkoruskiego etnosu – według wielu rosyjskich badaczy – wejdą przeważające masy plemion niesłowiańskich. Potężnym zastrzykiem dla wielkoruskiej kompozycji okażą się przede wszystkim Tatarzy (i inne plemiona turkickie, jak Baszkirzy, Czuwasze, Karaczajowie, Kumycy) zasilający przez parę stuleci nie tylko sfery wojskowe, lecz także chłopstwo i mieszczaństwo, a nawet arystokrację. Kiedyś, pijąc z pewnym moskiewskim historykiem czaj na Zamoskworieczu, niemal vis à vis Starego Meczetu, usłyszałem – po raz pierwszy, lecz nie ostatni – powiedzonko o carach: „Rosją rządzili Tatarzy, których zmienili Niemcy”. Rzeczywiście, we krwi ostatniego z Romanowów niełatwo doszukać się ruskich korzeni, podczas gdy spod niemieckich wyłaniają się tatarskie. Francuskie powiedzonko „poskrob Rosjanina, ujrzysz Tatarzyna” miało pierwotnie świadczyć o „azjatyckiej dzikości” Rosjan, którzy pod pozorem europejskiej powierzchowności kryją w sobie azjatycką naturę. Rosjanie, szczególnie zaś mieszkańcy wschodniej Rosji i Uralu, ochoczo je przejęli, zmieniając jednak jego znaczenie. Do dziś w rozmowach z cudzoziemcami w nie tak odległych od Moskwy miastach jak Kazań, Niżnyj Nowogród, Penza, Ufa, Niżniekamsk, Czelabińsk czy Perm słyszy się je często, zazwyczaj wypowiadane z dumą. I to dumą nie tyle związaną z oddzielną historią Tatarów, ile wynikającą z przekonania o głębokiej integracji obydwu ludów, która doprowadziła państwo do takiej potęgi. Wspomniany historyk‑euroazjata i filozof Lew Gumilow, syn Anny Achmatowej, dowodził, że wielkoruski etnos (dla niego tożsamy z rosyjskim) stanowi połączenie etnosu „słowiańskiego, turańskiego i ugrofińskiego”, a próba walki z tym stanem rzeczy może doprowadzić tylko do tragedii. Niemożliwe jest – dowodził Gumilow – istnienie Rosji bez pierwiastka turańskiego.
[…]
Istnieje język, który nie istnieje
Kwestia języka ukraińskiego, choć oczywista dla lingwistów, bywa do dziś podnoszona przez niektórych rosyjskich propagandystów i publicystów. Bardzo często można natrafić w rosyjskich mediach na zdanie, iż „język rosyjski, jako wyżej rozwinięty, musi z czasem wchłonąć ukraiński”. To nie wszystko. Dla sporej grupy działaczy politycznych i celebrytów (w tym Anatolija Wasermana i niedawno zmarłego Nikołaja Lewaszowa) ukraiński wcale nie jest językiem. Pomimo naukowo niepodważalnych dowodów, od kilkunastu lat w Rosji i na rosyjskojęzycznych terenach Ukrainy – głównie w Donbasie, na Krymie i w Odessie – niektóre portale internetowe, czasopisma i „popularnonaukowe” książki próbują bronić tezy o języku ukraińskim jako wiejskim dialekcie (czy wręcz jednym z „surżyków”) języka rosyjskiego. Przekonują o istnieniu narzecza, którego odmienność wynika wyłącznie z jego wiejskiego, nieliterackiego charakteru i wpływów języka polskiego.
Propagandowy charakter podobnych „argumentów” budzi rzecz jasna uzasadniony śmiech naukowców. Gramatyka języka ukraińskiego jest co prawda rzeczywiście bliższa rosyjskiemu niż polskiemu, równie ewidentne jest jednak zbliżenie ukraińskiego do polskiego i słowackiego na poziomie leksykalno‑frazeologicznym. Koniecznie należy również dodać, że wspomniane powinowactwo z polskim i słowackim nie jest wynikiem bliższej relacji ostatnich trzydziestu lat, a nawet ostatnich czterystu pięćdziesięciu lat, lecz ma korzenie w tyglu kulturowym z końca pierwszego tysiąclecia naszej ery. Właśnie wtedy bowiem w wyniku rozpadu języka prasłowiańskiego powstawał między innymi staroruski – początkowo stosunkowo jednolity na wielkim obszarze od Kijowa po Ilmen i Rostów. Różnice między staroruskim Kijowszczyzny, Wołynia i Rusi Halickiej (szczególnie w stosunku do odmian tego języka rozwijających się na północno‑wschodniej Rusi, tzw. zaleskiej) zauważalne są już w badaniach ich pierwszych źródeł z XI i XII wieku. Podobnie zresztą rosły różnice wobec nowogrodzkiego i połockiego goworu. Rozbicie feudalne Rusi od końca XII wieku przyśpieszało proces oddalania się poszczególnych dialektów, dających początek narodowym językom.
O ile więc – rozwijający się oddzielnie od „zaleskiego” – język nowogrodzki spotkał nagły koniec w wyniku brutalnych pacyfikacji handlowej metropolii przez Iwana III (1471) i Iwana Groźnego (1570), o tyle język ruski na terenie księstw kijowskiego, halicko‑wołyńskiego i czernihowskiego oraz pozostałych południowo‑zachodnich władztw rozwijał się najpierw pod niezbyt opresyjnym okiem Złotej Ordy, a potem – w wyniku imponującej ekspansji państwa litewskiego z XIII‒XV wieku – stał się językiem większości elity zdobywców. Jeszcze później, już jako część Rzeczypospolitej, terytoria te rozwijały się kulturowo, gospodarczo i politycznie w całkowitym oddzieleniu i w opozycji wobec kierunku obranego przez kniaziów Włodzimierza, Suzdala, Muroma, Riazania, Tweru i Moskwy. To właśnie te cztery stulecia oddzielnej historii spowodowały, że język ukraiński zasadniczo różnił się od języka Moskali, kiedy ci – począwszy od drugiej połowy XVII wieku – rozpoczęli połykanie Ukrainy.
Dzięki badaniom tekstów rusko‑cerkiewno‑słowiańskich wiemy dziś, że o najwcześniejszych śladach języka ukraińskiego – zapisanych głównie na terenach księstwa halicko‑wołyńskiego – można mówić już na początku XIII wieku. Proces powstawania oddzielnego języka ukraińskiego postępował bardzo szybko, ponieważ od początku XIV wieku cechy fonetyki ukraińskiej (wyraźnie inne od rosyjskiej) były już ukształtowane. Warto zatem podkreślić, że język ukraiński rozwijał się w największym stopniu w oparciu o fundament staroruskiego, ulegając mniejszym wpływom zewnętrznym niż nowogrodzki gowor (wpływy ugrofińskie, skandynawskie, niemieckie) czy „zaleski” ruski, późniejszy rosyjski. Ten ostatni ukształtował się w oparciu o dialekt dominującej już wówczas na terenach Moskwy położonych na wschód od państwa polsko‑litewskiego w końcu XIV wieku. Wciąż kluczowy wpływ na tzw. wysoki język miała baza starocerkiewnosłowiańska. Leksyka ówczesnego języka, który miał się stać rosyjskim, wskazuje na inne i wyraźniejsze niż w wypadku ukraińskiego wpływy zewnętrze, głównie ugrofińskie, turkickie i mongolskie, a później (XVI‒XVII w.) także polskie i – zazwyczaj za polskim pośrednictwem – niemieckie. To wtedy prasłowiański ‘kobnjь’ (pol. ‘koń’, czes. ‘kůň’, białoruski ‘koń’, bułg. ‘kon’) w języku Wielkorusów przeobraził się w ‘лошадь’ (od turkickiego ‘loʂət’), podczas gdy w ukraińskim kontynuował prasłowiańską formę, utrzymując się jako ‘кінь’.
Niezależnie od rozwoju codziennego języka ludu, Wielkorusi XV‒XVII wieku potrzebowali języka dworskiego. Elity ruskie Rzeczpospolitej, podobnie jak litewskie, w rosnącym stopniu wybierały niezwykle wówczas atrakcyjną kulturę polską, co powodowało, iż żywiołem języka ukraińskiego byli chłopi i Kozacy. Asymilacyjna presja ze strony państwa polsko‑litewskiego nie była natężona, ale w różnym stopniu była przez elitę Rusinów odczuwana. W poważnym stopniu te właśnie zjawiska, a następnie, od drugiej połowy XVII wieku, rosnąca, nieporównanie większa niż polska, opresyjność rosyjskich władz, spowodowały stosunkowo późne pojawienie się literackiego języka ukraińskiego. Powstanie współczesnej literatury ukraińskiej zazwyczaj lokuje się bowiem w końcu XVIII wieku, a jej wielki rozkwit w wieku XIX.
Imperialna polityka językowa
Tymczasem ekspansja rosyjskiego imperium, szczególnie od epoki reform Piotra Wielkiego, wzmagała wymagania wobec języka. Jego przywiązanie do form starocerkiewnosłowiańskich, funkcjonujących w oderwaniu od żywego języka ludowego i potrzeb modernizacyjnych, wymusiło głębokie zmiany w postaci sekularyzacji i masowego importu słownictwa specjalistycznego: wojskowego, dworskiego, gospodarczego, medycznego czy żeglarskiego. Wówczas to pojawiły się w języku rosyjskim w ogromnej ilości słowa z języków zachodnich: niemieckiego, francuskiego, niderlandzkiego oraz z łaciny. Rozwijające się w tak odmiennych warunkach języki ukraiński i rosyjski już w dobie powstania Chmielnickiego tak się od siebie różniły, że do negocjowania ugody perejasławskiej w 1654 roku potrzebni byli tłumacze.
Wygodna dla polityki imperialnej teza o „narzeczu” ukraińskim pojawiła się zatem dopiero wtedy, gdy między połową XVII a końcem XVIII wieku Rosja wchłonęła większość terytorium Ukrainy. Po tych długich latach jednoznacznie nieprzyjaznej językowi ukraińskiemu polityki, acz niezbyt jeszcze konsekwentnej, ciśnienie gwałtownie wzrosło, osiągając apogeum podczas ostatnich siedemdziesięciu lat caratu i trwało dalej za Stalina, po krótkim okresie niepewności lat dwudziestych XX wieku. Niechęć moskiewskiej elity do ukraińskiej oddzielności kulturowej trwała bowiem od początku Romanowów. Przypomnę tylko rozkaz Michała Romanowa o spaleniu ksiąg prawosławnych noszących kijowską typografię z 1622 roku. Wszelkie prądy potężnego, bogatego duchowo, literacko i ze wsparciem finansowym rusińskiego prawosławia w Rzeczpospolitej – (nie wspominając już o kościele unickim) z reformacyjnymi na czele – w Moskwie obserwowano z obawą i odrazą. Modernizujący wstrząsowo Rosję Piotr I, skupiony przez długie lata panowania na południowo‑zachodniej granicy, swoim ukazem z 1720 roku potwierdził decyzję pradziada. Oznaki tożsamości ukraińskiej wychodziły jednak daleko poza sferę cerkiewną, mnożąc się w szkolnictwie i literaturze. Zauważyła to Katarzyna II, która w 1763 roku zabroniła wykładać „w narzeczu rusińskim” na Akademii Kijowsko‑Mohylańskiej. Likwidując zaś Sicz Zaporoską, dopilnowała, by wraz z nią zamknąć szkoły istniejące przy pułkach kozackich. Po rozbiorach Rzeczypospolitej jedynym językiem w szkolnictwie Małorosji (tak nazywano wchłoniętą Ukrainę, w kontrze do wielkoruskiego centrum) będzie już tylko rosyjski, co zapewni zwiększony nacisk Mikołaja I po powstaniu listopadowym. Rozwijające się mimo opresji ukraińskie organizacje walczące o oddzielność języka i kultury, obiecujące Ukraińcom równouprawnienie w odtworzonej Rzeczpospolitej, radykalniejsze skrzydło powstańców styczniowych i postępująca niechęć do Zachodu w wyniku wojny krymskiej wpłynęły na wspomniane zaostrzenie kursu od drugiej połowy XIX wieku. W reakcji na coraz silniej wyrażane ambicje Ukraińców i akceptujące w pełni ukraińską tożsamość propozycje polskich powstańców doprowadziły Moskwę do stworzenia tzw. cyrkularza wałujewskiego, który już we wstępie głosił: „języka małorosyjskiego nie ma i być nie może”. Zakazywał on druku i rozpowszechniania praktycznie wszelkiego piśmiennictwa w języku ukraińskim. Swoim „ukazem emskim” car Aleksander II ograniczył używanie małoruskiego wyłącznie do prywatnych rozmów. Istnienie ukraińskiego, a najbardziej ukraińskiego literackiego, uznano za zagrożenie dla jedności imperium, dlatego zwalczano go w całej sferze publicznej.
Przypomnijmy też, że nauka rosyjska zazwyczaj konsekwentnie wspierała tak rozumianą rację stanu. Wysoko ceniony w dziewiętnastowiecznej Rosji historyk i slawista Timofiej Fłorinski ogłosił, że „małoruski jest niczym więcej niż narzeczem rosyjskiego”, dodając, iż „przynależność jego do jednej grupy dialektycznej z rosyjskim we współczesnej nauce nie wzbudza wątpliwości i nie wymaga dalszych dowodów”. Prawa do określania ukraińskiego jako języka odmawiał Ukraińcom także nieco późniejszy, aktywny tak u schyłku caratu, jak również za Lenina i Stalina, wybitny slawista Borys Lapunow. Szedł on zresztą znacznie dalej, zaprzeczając istnieniu trzech grup języków słowiańskich, uważając je wszystkie za nierozdzielne kontinuum jednego prasłowiańskiego. Tego typu poglądy służyły oczywiście panslawistycznym ideom carskiej Rosji, a następnie – Stalinowi i Putinowi. Politolog Siergiej Michiejew w kanale TV Rossija przekonywał niedawno, że „w Kijowie nikt nie mówi po ukraińsku, a taki język w ogóle nie istnieje”.
Oczywiście tego typu kłamstwa, masowo dziś publikowane w rosyjskich mediach, są zazwyczaj częścią narracji o konieczności „deukrainizacji, reedukacji, denazyfikacji”, a nawet likwidacji państwa ukraińskiego. Timofiej Siergiejew, filozof, politolog i doradca obecnej elity, uważa, że proces deukrainizacji winien potrwać co najmniej jedno pokolenie. Według tego popularnego politologa konieczne będą ostra cenzura, represje i stworzenie nowego systemu oświaty. Takie prawidłowe „odtworzenie” narodu wymagać będzie „odrzucenia sztucznie podzielonego etnosu”.
[…]
Epilog
Elementy uznawane za charakterystyczne dla cywilizacji turańskiej niewątpliwie współtworzą tożsamość dzisiejszej Rosji. Jest ona wysoce hybrydowa, a jej składniki pochodzą ze stosunkowo słabo powiązanych ze sobą nurtów kulturowych i ideologicznych. Mamy przecież do czynienia z tworem łączącym dziedzictwo komunizmu osadzonego na tatarsko‑mongolskich wzorcach samodzierżawia i despotyzmu, ociosanej tradycji prawosławia i imperialnego pragmatyzmu, rozwiniętego dzięki użytecznym kontaktom z państwami protestanckimi, głównie z Niemcami. Świat bez wątpienia będzie przyglądał się ukraińskiemu odrodzeniu i tożsamościowej narracji Ukraińców. Dziś z pewnością niedoszacowujemy głębokości, na jaką spenetrował ukraińską mentalność i wartości panujący tam przez siedemdziesiąt lat system sowiecki. Jeszcze wiele razy to zjawisko da o sobie znać. Nie sposób jednak nie uznać, że mamy na wschodzie dwie Rusie.
[Całość w numerze.]