1. Większość z nas ma jakieś pojęcie o Eugeniuszu Tkaczyszynie‑Dyckim. Można kojarzyć wiersz z rzymskim numerem w tytule, samą postać poety zgiętą w pół przy czytaniu na głos swoich utworów albo którąś z wersji którejś nośnej frazy. Ale niech nie przychodzi już do mnie stary Ilnicki. Nic więcej nie napiszę o jesieni i braku domu, o tym, w jakiej postaci nie da nam siebie autor na pewno. Wiele już powiedziano o bliskim chorym przyjacielu i o tym jednym ciele (wiersza), które będąc najlepszym we wsi pastuszkiem, wychyla się spod „bziuczków i hniłek”. Dość było Dycia w Wólce Krowickiej i Lisich Jamach, w Przemyskiem, a może raczej na odwrót? W pokoju obok umiera jego matka, a nam nic do tego.
2. „kiedy kończą się możliwości / zaczyna się opowieść” (fragment wiersza Podryw z tomu Gdyby ktoś o mnie pytał, Biuro Literackie, 2020).
3. Nietypowym dla Dyckiego tytułem wiersza jest Strzelanina w miasteczku z nowego tomu Przeszłość zagarnia swoje piękne dzieci. Sam kontekst westernu jest u Dycia czymś nowym, a przecież wołającym z dalekiej przeszłości o sprawiedliwość dla mieszkańców niezbyt wesołego miasteczka. Nie dziwią mnie jego mieszkańcy: urwipołcie, uciekinierzy otoczeni sforą psów czy ten jeden „Ścichapęk”. Pif paf – mówi Dycki „głupim chłopakom”, z którymi „w poezji nikt się nie rozprawił”. Napięcia między mieszkańcami są widoczne od wejścia, bo po Piosence o najeźdźcy można się przecież spodziewać następującej dalej strzelaniny, nazywanej też Porachunkami. Nie jest to na szczęście prawdziwe miejsce, raczej amalgamat zdarzeń, rozłożona plansza dla znanych bohaterów i gońców. To zrozumiałe. Przy specyfice frazy, która od lat 90. ubiegłego wieku tom za tomem remiksuje samą siebie, inaczej nie będzie (aby przywołać sam siebie wyjaśniający tytuł wyboru wierszy Dyckiego przygotowany przez Jakuba Skurtysa).
4. Wystrzelona kula nadlatuje z wściekłym zamiarem: jej prędkość może przywrócić porządek. Szeryf jest szeryfem, ponieważ żaden inny strzelec nie przekształca siły w taki sposób, łącząc nachylenie barków i pracę stóp, kalibrując obrót nadgarstka o intuicyjny stopień, koordynując podejście i kąt. To tak, jakby gołymi rękami zatrzymywał nieuchronny bieg czasu, zmieniając pewne zniszczenie w reinkarnację znaków. Nowe porządki.
5. Surowa sceneria strzelaniny przypomniała mi cytat z Anne Carson, jej odpowiedź na pytanie, czym jest poezja: „If prose is a house, poetry is a man on fire running quite fast through it”. A jeśli to poezja jest domem? Na potrzeby tego tekstu przechodzi przez niego człowiek z rewolwerem, którego cień kładzie się po okolicy. Nie jest to na szczęście prawdziwe miejsce: ludzie są wprawdzie wspaniałomyślni, ale co jakiś czas kogoś zatłuką. Żaden dom ani inna przestrzeń w twórczości poety nie zapewnia bezpieczeństwa, bo bezdomnym – dosłownie czy tożsamościowo – będzie się wszędzie. Tutaj martwych można bardziej przywołać niż pożegnać, zresztą nie ma się wcale po co żegnać. Wrócą w kolejnym tomie.
6. Nie wszystko da się załatwić przypisem, zwłaszcza gdy chodzi o to, by oddać sprawiedliwość faktom.
7. Po Przypisie m.in. do siedmiu wierszy pod tytułem „Gniazdo”, zamieszczonym w tomie Imię i znamię (Biuro Literackie, 2011) wszystko stało się jakby jaśniejsze, nadając stały punkt odniesienia wierszom nareszcie precyzyjnie osadzonym w faktach. Opisane tam skomplikowane związki poszczególnych członków rodziny Dyckiego z używanym przez nich językiem są z pewnością przydatne interpretacyjnie. Co ciekawe, niektóre z recenzji tomu dystansowały się od odczytań skupionych na poetyckiej genealogii, historycznych wspomnieniach i nawiązaniach do rzeczywistych osób/zdarzeń (o czym wspomina Michał Koza w tekście Poeta nigdy nie upilnuje poezji). Potem przyszła Kochanka Norwida (Biuro Literackie, 2014) i inne tomy najpiękniej kłamiące o przeszłości, robiące bałagan w faktach przy użyciu pracy maszyny poetyckiej. Jak co jakiś czas przypomina autor, jest to jedna z powinności poezji:
poezja musi się opierać
przede wszystkim zaś musi się wymykać
zrozumieniu i pochwyceniu
niczym moja matka deportowano ją
zatem po raz drugi w 1947 roku
aby już nigdy więcej nie stanowiła
zagrożenia ale o tym znajdziesz
wiadomość w pewnym przypisie
w moim najistotniejszym wierszu
(II., Kochanka Norwida)
8. Kiepsko idzie mi tłumaczenie jego wierszy – o twórczości poety napisałam pracę dyplomową; była kiepska. Objaśnianie byłoby lepszym słowem, pozbawionym ciężaru przekładu. W gruncie rzeczy chodzi mi jednak o przekład, z Dyckiego na nasze, do czego każdy członek fandomu Dycia jest już przyzwyczajony. O tym, że tematycznie najwięcej tu znów matki, pisze w opublikowanej na łamach „Dwutygodnika” recenzji W sprawie Hrudnychy Rafał Wawrzyńczyk. Ale mój muzyczny kolega z Warszawy nie spędził pewnie poprzedniego roku na powolnej lekturze wszystkich dotychczasowych tomów i zbiorów Dyckiego. Choć niechętnie spisane efekty mojej pracy były skromne, pozwoliła mi ona dostrzec w Przeszłości… stosik komentarzy do tomów poprzednich, jakby porządną inwentaryzację. Hrudnycha, potwierdzam, jest tu najważniejsza, bo zawiązuje jak na kokardkę główny temat tomów najpierwszych, w których „wszystko” ukazuje się krok za krokiem po raz pierwszy. To tom bardziej metapoetycki niż inne, żartujący z siebie, choć wolność swoją ubezpieczający – „nie nazywaj mnie Violettą Villas polskiej poezji”, pisze Dycki. Nie wszystko da się załatwić przypisem, zwłaszcza gdy chodzi o to, by oddać sprawiedliwość faktom. I nie o samo zbieractwo wszelkiej maści motywów, nazwisk i faktów tu chodzi, nie o samą przebieżkę, a o powrót do domu. Wokół matki zawiązały się już wszystkie konstelacje, pora więc raz jeszcze pomówić o gwiazdach, które nad nią świecą, w tym o gwieździe autora, ciągnącej na ketrelu.
9. Tyle że teraz nie da się tego zrobić poza kontekstem unickiej matki i tego, co już wiemy. Jak zresetować wiersz? Mylić się w nim, ale specjalnie? Pisać dyrdymałki? Rozstrzygnąć palące kwestie, ostatecznie pożegnać się z nimi? Odbierać wierszom zasady wyznaczone im przez pozostałe wiersze? Wracać do korzeni już nie tylko po śladach zmarłych, lecz także po wierszach, które przeszłość zagarnia? To ostatnie zręcznie ilustruje przebieg z wiersza Burek: „jeżeli jeden pies staje się drugim / drugi zaś trzecim / lub czwartym to nie wymkniesz się / temu pierwszemu”.
10. Nagle znajdujesz się w alternatywnej rzeczywistości. Puszczony w ruch pocisk zakreśla wdzięczny łuk z powrotem nad miastem. To rodzaj komunikacji, powrót szeryfa: flirt. Zignorowałem to, że próbowałeś mnie zabić – mówi niemożliwie delikatnie naciśnięty spust pistoletu – i lubię cię. Strzelanina to nie tylko porachunki, lecz także zaklęcie. Zmieniając układ sił, szeryf przekształca czas.
11. Nawiasem mówiąc, w tym tomie widzimy również przez chwilę Przemyskie, bo spoglądamy w wyjątkowo matowe zwierciadełko, niby film na powierzchni wody. Widzimy je jakby przez przypadek. Chcemy, by nie myliły nam się wody rzeki Lubaczówki.
12. Chcemy też, by akcja „Wisła” nie myliła nam się z akcją „Hiacynt”.
13. Jedną z rzeczy, która interesuje mnie w myśleniu o Dyckim, jest to, jak wiele świetnych poetek i poetów zabrało coś z jego tartaku. Nie wiem, od kogo innego uczyć się o przerzutni albo o piosenkach. Ale on był naprawdę daleko poza kręgiem poetów, o których z namaszczeniem mówiło się w moich kręgach. Ma to wiele wspólnego z fetyszyzacją tego, co trudne (poezja jako hermetyczny kod), ale i ze zwykłym zmęczeniem materiału (poezja jako miejsce na Ziemi). Trudności w odczytaniach Dyckiego są innego rodzaju i trudniej je dostrzec, więc jego twórczość łatwiej wpada w kategorię comfort reads. I bardzo dobrze. W porównaniu z innymi poetami urodzonymi na przełomie lat 50. i 60. ubiegłego wieku, Andrzejem Sosnowskim albo Darkiem Foksem, próg wejścia jest dużo niższy i wymaga mniej zaangażowania. Projekt Dyckiego naprawdę działa, bo wciąż udaje mu się wskazać w powszechnych problemach (śmierci i choroby, ale również nudy i podśmiechujek) najgłębsze napięcia leżące u ich podstaw. Jednak jego wyrafinowanie nie jest tym samym, czym wyrafinowanie klasycznych form i postaw literackich, zwłaszcza tych związanych z patosem. Dycki buduje swoją własną sieć powtórzeń/pętelek/odbić/napięć etc. komunikatywnym językiem, ale w monumentalnej skali, za pomocą, jak wiadomo, techniki zamierzonego anachronizmu i błędnych atrybucji. Uwielbiam, kiedy wodzi mnie za nos, aż wpadam w studnię odniesień do dużo starszych wierszy, kiedy na początku najnowszego tomu okazuje się, że „Kuciapscy […] pochodzą / od kuciapy czyli od czeremchy”.
14. Częścią tego, co sprawia, że poezja Dyckiego jest tak dobra, gdy jest dobra, jest to, że ma on ogromny szacunek dla ludzi, którzy wiedzą, czym są „bziuczki” i „hniłki”. Dlatego jest poetą osobnym – nie do końca naszym, choć tak bardzo chcemy go przygarnąć. Bezpretensjonalność czyni Dycia tak interesującym, że powszechnie pozwala się zdrabniać jego nazwisko.
15. Pif paf.