Powieść Flory Bieńkowskiej Południe wieku do tego zasobu dzieł z niebytu należy. Zamierzona jako powieść współczesna i polityczna, jest dzisiaj powieścią – jednak – historyczną. Polityczną również, ale nie rozpoznajemy jej postaci, przejrzystych dla czytelnika sprzed prawie pół wieku. Szukamy literackości, bo to przecież ponadczasowe. Sprawdzamy w bibliografiach. Na koniec zaś – czytamy kompetentny donos TW, który ostatecznie przesądził o przemieleniu będącej już w drukarni książki. Dodany w formie aneksu na końcu powieści, kompetentnie punktuje wrogie wobec socjalistycznej rzeczywistości właściwości tekstu. Napisał go zapewne literaturoznawca, dobrze zorientowany, kogo w politycznym środowisku powieść Bieńkowskiej najmocniej dotknie. TW wie również, iż autorka ma solidną wiedzę o prototypach swoich bohaterów. Chciała, aby zaistnieli oni w pełnym świetle oficjalnego wydawnictwa. Na żaden drugi obieg się więc nie godziła, umniejszając nieświadomie szanse istnienia swojej powieści – w życiu, a nie po życiu.
Południe wieku szybko zmierzało do swojego schyłku, problematyka innej powieści (czyli Ciemności w południe) zaczęła się zaś pogrążać w mitologicznej mgle. Osoba pisarza co prawda wciąż pobudzała wyobraźnię, biografię miał bowiem jej autor, Arthur Koestler, emblematyczną. Powieść natomiast (akcja zamknięta w ciągu trzech dni) ma za bohatera Rosjanina, skazanego za poglądy i działalność wywrotową. Poruszyła zachodnich czytelników, ale konflikty polityczne mają to do siebie, iż stopniowo blakną. Jak do nich wracać? Czy warto podejmować ten trud, być może syzyfowy?
W roku 2019 ukazał się, nakładem PIW, nowy przekład powieści Koestlera. Odnaleziono bowiem, po wielu latach, nieznane fragmenty książki, zagubione w jakimś pocztowym transporcie. Ze wstępu możemy się dowiedzieć, że wydanie było konieczne, niezbędne, aby zobaczyć dzieło w jego harmonijnej całości. O ubytku co prawda nikt nie wiedział, istotny więc wydaje się inny sąd, oparty na przekonaniu, iż Ciemność w południe wyznacza kanon prozy połowy stulecia, i w tym sensie wciąż należy czuwać nad doskonałością tekstu.
Liryczne i optymistyczne apogeum połowy
Postacie z tekstu nie mogą, jak sądzę, żywić się wyłącznie polityką. Jeśli są karykaturalne, udaje im się po latach zabawić czytelników. Ale Flora Bieńkowska wybrała inną wersję – patos i powaga mogły zapewnić, iż jej powieść znajdzie się wśród innych ważnych dla współczesności dzieł rozrachunkowych. Koestlera oczywiście czytała, podobnie jak literackie środowisko. Pisali i dyskutowali na szczególnym pograniczu: pomiędzy oficjalnym obiegiem, czyli cenzurą, a lekturami zakazanymi i zbójeckimi, krążącymi nieustannie pośród pisarzy oraz ich intelektualnych powierników.
Jakie więc były wzory powieściowych postaci? Zenon Kliszko, Andrzej Stawar, Stefan Staszewski, z literatów dobrze rozpoznawalny Jarosław Iwaszkiewicz, trzy dni fabuły, rozmowy jako najważniejszy składnik struktury powieści – słowem, krytyczny obraz współczesności autorki i jej środowiska. W jego centrum zaś władza i jej mechanizmy, opór i wątpliwości. Jakby Miazga, ale pozbawiona plotkarskiej werwy, którą wprowadził do swojej powieści Andrzejewski, rozdarty pomiędzy oficjalnym i nieoficjalnym obiegiem. Poprawki i autocenzura, utarczki pisarza z Jerzym Giedroyciem, różne wersje manuskryptu, które w ich efekcie zaistniały, pokazują, jak dramatyczne były w tamtych czasach pojedynki z władzą, w większości zresztą przegrane. A także strach przed nią, czyli przed utratą możliwości druku, oznaczającą zapadanie się w anonimowość.
Flora Bieńkowska, jak można się domyślać, sądziła, iż sława drugiego obiegu czy też książek wydawanych w paryskiej „Kulturze” będzie krótkotrwała, pokonanie muru cenzury zaś samo w sobie – jako akt męstwa – zapewni powieści, już na wstępie, środowiskową uwagę, a przede wszystkim dyskusję. Nie mogła zapewne przeczuć, iż prototypy jej postaci przestaną kogokolwiek interesować, zblakną również jako personalizacja idei. A tak dzieje się po latach. Nie pamiętamy już żadnych demonicznych bądź dramatycznych cech ich osobowości, nie wiemy, czym straszyli pisarzy, jak podstępne były gabinetowe gry, znamy co prawda ich skutki, oceniamy niecne czyny, lecz rzadko o nich dyskutujemy.
Powieść Bieńkowskiej relacjonuje te rozmowy z lat opresji, szkicuje portrety, zwraca uwagę na stroje niektórych (zachodni krój spodni, zamszowa kurteczka…), lecz te ślady mody, obyczaju i sposobu bycia ludzi PRL-owskich (czy może elit intelektualnych tamtych lat) tylko dla niektórych mogą być dziś czytelne. Tak jakby wyrazisty obraz zamazał się, pozostały tylko opisy, a ich związek ze światem myśli wydaje się nieistotny.
W świecie powieści odbywa się pogrzeb Łukasza Dębskiego. To fabularny łącznik pozwalający na ukazanie, jak osądzano w środowisku Bieńkowskiej gesty skrajne i biografie łamiące ograniczenia ustroju, a także biografie, które zaprzeczyły swoim początkom. A taka właśnie była biografia Andrzeja Stawara (czyli Edwarda Janusa), dziś zapomniana, podobnie jak jego krytyczna twórczość. Liczono się z nim, czytano go wtedy, wreszcie, w szczególny sposób, podziwiano tragiczne losy.
Pochodził z chłopskiej rodziny, co wśród „komunizujących” nie było zbyt częste. Życie Stawara okazało się, dla literackiego środowiska, rodzajem pobudki, zapowiedzią możliwości buntu, który nastąpi później. Nie było w nim atrakcji intymnych, o tym się zresztą wówczas nie opowiadało, raczej spychało w aluzje. Stawar przeżył wielkie rozczarowanie, jakie stało się udziałem przedwojennych polskich komunistów, ale nie opisał nigdzie swojego wstydu, tak jak uczynił to Aleksander Wat. Urodzili się w tym samym, czyli 1900 roku. Flora Bieńkowska to rocznik 1911, kształtowała się zatem wśród dramatycznych i wyrazistych „prądów epoki”; stąd w omówieniach książki, dziś publikowanych, pojawia się obowiązkowo „umysł zniewolony” – zarówno jako tytuł Miłosza, jak i pojemne określenie nastrojów intelektualnych „południa wieku”.
Biografia Andrzeja Stawara (vel powieściowego Łukasza Dębskiego) ma kodę dramatyczną i niespodziewaną. „Wybierając wolność” w paryskiej „Kulturze” chciał przede wszystkim przywrócić czytelniczej świadomości swoje lewicowe, ale też rewizjonistyczne pisma przedwojenne. W roku 1961 nakładem Instytutu Literackiego ukazują się, pod nagłówkiem „Dokumenty” Pisma ostatnie Andrzeja Stawara. Teksty przedwojenne Stawar ostatecznie nazywa „Glossami”. Ale wydania, poprzedzonego wstępem Pawła Hostowca, już nie doczekał. Ludzie „Kultury” byli przy nim do końca. Wymowa tego odejścia jest tak poruszająca, iż rozumie się lepiej, dlaczego Flora Bieńkowska pogrzeb postaci, wzorowanej na Andrzeju Stawarze, uczyniła zwornikiem powieści.
Akt „wybrania wolności” był zapowiedzią przełomu, prowokowaniem niebezpieczeństwa, również obyczajowym ewenementem. Warto zwrócić uwagę, iż w każdym kontekście (zarówno partyjnym, jak i opozycyjnym) nazwa ta prawie zawsze pisana była w cudzysłowie – niby coś nie istniejącego serio, nieprawdziwego. Środowisko umysłowe powieści ukształtowane zostało przez książki, przez własne biblioteki, przez lekturowe fascynacje. Czytanie to nie czynność uboczna, to najważniejsza aktywność. Trzeba znać kod, aby się wzajemnie zrozumieć. Dzisiejszy czytelnik Południa wieku znajduje się już poza tym kodem. Emocjonalne rozmowy o Gerontionie Eliota mogą mu się wydać podobnie nużące, jak „opisy przyrody” w prozie Żeromskiego. Wzajemne zrozumienie wagi wspólnej lektury wymaga bowiem przeniesienia się w inny świat. Dla autorki dynamiczny i niezbędny, dla konsumenta szybkich wrażeń lekturowych co najmniej trudny.
Wróćmy jednak do „przemielonych” dzieł polskiej współczesności. Do najbardziej znanych należy Głowa i mur Ludwika Flaszena, a zatem książka krytyczna. Po latach Flaszen opublikował jej fragmenty (w Cyrografie), jego satyryczna formuła o „trudnym kunszcie womitowania” nie straciła swojej obrazowości i trafności. Czyżby więc krytyka – jako gatunek – mogła liczyć na „lepszą pamięć”? Tak się wydaje.
Trudne jest natomiast w przypadku prozy wprowadzenie „dzieł z niebytu” do istniejącego już zespołu tytułów. Sądzono na przykład, że powieść szalonego krakowskiego dekadenta Krzysztofa Niemczyka Kurtyzana i pisklęta zrewolucjonizuje obraz prozy lat osiemdziesiątych
Andrzej Stawar, bohater spisku przeciwko władzy, pozostanie zapewne pośród innych „rewizjonistów”, jego teksty, trudno dziś czytelne, przynależą do zamkniętego już świata idei. Czym innym były zapewne dla Flory Bieńkowskiej jako pisarki zaprzątniętej biografizmem jej czasów, dobrze znającej zawiłości losów, które znalazły się na politycznym szlaku. Punkt widzenia Bieńkowskiej, ten najbardziej emocjonalny nakaz wewnętrzny, któremu podlegała, jest być może ukryty w takim oto fragmencie powieści: „Napisz to wszystko […] – a zaraz poczujesz ulgę; napisz co i jak, napisz choćby dla własnego zdrowia; bądźże realistą, historii nie przeskoczysz, ma ona swoje zakręty ciemne, ale się rozjaśnią, ma nieoczekiwane zahamowania, a przecież toczy się naprzód. Gdzie drzewo rąbią, tam wióry lecą. Uwolnij się od pamięci. Zamknij ją w szufladzie”. Dziś wyzwolona, pamięć ta zmieniła swoje, by tak rzec, usposobienie. Filozoficzne i literackie dyskursy, które ją miały uwiarygodnić, straciły swoją siłę przekonywania. Albo inaczej: domagają się od czytelnika zrozumienia tragicznej dwuznaczności tamtych czasów, ich biograficznych powikłań i towarzyszącej im wiary, że przewinienia zostaną rozgrzeszone.