Kolejka wije się od podestu do parku,
pęknięta wpół na drogę przed i za torami.
Ślepy los otwiera mu oczy na to, czym jest,
albo czym nie jest wieczność: pufa, stepper, tablet.
Co ma innego w planach, niż bratać się z książką?
Otwarta, byle zabić nią czas, porzucona,
gdy okazało się, że zabija, istotnie,
pieniądze, sen, kawę i ciemność, tylko nie czas.
Stos z powieści nie rósł na boki, ale w górę,
raz po raz chyląc się od patrzenia, chuchania,
tu i tam z wystającą kartką z notatkami,
aby nie zgubić wątku, która, po co i gdzie
leży każda z nich, w ciemno odkładana w środek,
choć bez oparcia w ziemi było o to trudno.
Waha się: albo na stos, albo na taboret.
Zimna dłoń, zimne myśli. Dłoń, która się waha.