4/2025

Julian Stryjkowski

Dziennik 1972

12 IX
Spotkanie z W. Weintraubem1. Opowiadam mu o moim planie wyjazdu do Hiszpanii, ażeby tam studiować parę miesięcy i potem napisać powieść o Inkwizycji. Ale skąd wziąć pieniądze? Mówię mu też o notatce w paryskiej „Kulturze”. Czytał. Wyjazd do Hiszpanii – marzenie ściętej głowy. Ale myślałem, że nigdy nie zobaczę Ameryki, a bardzo tego pragnąłem. Pragnąłem też napisać coś o Ameryce. Tak, że nigdy nie wiadomo. Poza tym prawie wszystko, czego chciałem w życiu – osiągnąłem. Brzmi to ohydnie, ale prawdziwie. Mam więc tradycje w oswajaniu rzeczy, które mi się wydawały nieoswajalne. Czyż nie wydawały mi się zawsze nieosiągalne moje utwory – wydawało mi się, że ich nigdy nie napiszę, że ich nigdy nie skończę. Poza jedną nieukończoną powieścią o początku wojny 1939, która mi się nie udała, ale do której jeszcze wrócę, napisałem wszystko, co chciałem2. Powinienem tylko zacząć pisać. A to znaczy przełamać lenistwo.


12 IX
Wieczorem [?] wyjazd do Stawiska na złote wesele Jarosława. Widowisko niezapomniane i jedyne, stylizowane na wiejskie wesele (a może nawet i udawane na wesele w Bronowicach)3, proste stoły wyniesione na dwór wśród drzew i zieleni, wyborne jadło, indyczki i prosię, proste gliniane dzbany napełnione winem (nie było wódki, nie było bójki [?]), natomiast przygrywała pięknie [?] wsiowa kapela. Dekoracji medalami Jarosława i Hani nie widziałem. Kiedy przyjechaliśmy, uroczystość właściwie została zakończona i słyszeliśmy, wysiadając z auta, śpiew 100 lat. Dużo gości, ale mniej niż na 60‑lecie, tj. 18 lat temu. Czyżby tylu przez ten czas przyjaciół Jarosława wymarło? Choć wielu z tamtego przyjęcia leży już w grobie. Ale raczej było to przyjęcie rodzinno‑przyjacielsko(?)‑skromne. Jarosław miał minę rozdrażnionego, wielkiego człowieka, Hania w pięknej srebrnej sukni tuliła przez cały czas do piersi piękne naręcze kwiatów. W ogóle kwiatów było tyle, że nie było ich gdzie stawiać! Róże, setki róż i innych kwiatów. Kto był? A więc nasza Redakcja jak zwykle, tylko Bieńkowskiego4 zabrakło. Nie wiem dlaczego? Może nie zaproszono jego nowej żony5.

Z dygnitarzy Sokorski, Putrament, Wasilewski, Kasiński6. Ale przedstawicieli władz państwowych jednak nie było. Sokorski nagle do mnie zaczął mówić „per ty”. Nie wiem, czy ktoś zauważył Radziwiłła7. Wyglądał okropnie bez jednego oka. Pętał się samotnie między zaproszonymi i nikt się nawet nie domyślał, że on przed Jarosławem był narzeczonym młodej, pięknej i bardzo bogatej Hani Lilpopówny, która zerwała zaręczyny, gdy zakochała się w Jarosławie od pierwszego wejrzenia. Był Zygmunt Mycielski, Henryk Krzeczkowski, Marian Brandys i Halina Mikołajska8. Pawła Hertza9 nie ma w Polsce, a gdyby był, nie zostałby z pewnością zaproszony. Byli Parandowscy10, wdowa po Nadzinie11. Daniel Olbrychski, który parodiował Holoubka i Tadzia Łomnickiego w sposób znakomity. Powiedziałem mu: „Pan ma fach w ręku”. Nie wiem, czy się nie obraził, ale przecież było wyraźne, że to żart, zwłaszcza że przedtem zrobiłem mu szereg komplimentów na temat jego Pana Młodego w filmie Wajdy Wesele. Rzeczywiście stworzył on świetną kreację w stylu czechowowskim, ale to wcale nie zaszkodziło, gdyż Wyspiański i Czechow żyli w tej samej epoce, a ludzie z różnych [krajów] byli wtedy do siebie bardziej podobni niż obecni mieszkańcy tego samego kraju. Natomiast wiem, że obraził się na mnie Jurek Lisowski, który wiózł mnie tam i z powrotem razem z Olimpią Grochowską, Stasiem Gajewskim i Hanną Stankową12, która jest już w zaawansowanej ciąży. Właściwie to Lisowski mógł mieć rację, gdyż sprawa serwilizmu, zarzuty [?] na ten temat, to w stosunku do niego może być tak drażliwe jak dla mnie sprawa antysemityzmu.


[…]

19 IX
Zadzwonił do [mnie] Gołubiew13 rano, żebym do niego przyszedł, że ma do mnie interes. Nie może przyjść do mnie, bo jest chory na serce. Rzeczywiście, wizyta upłynęła pod znakiem łykania nitrogliceryny. Twarz stawała się purpurowa, grube, zmysłowe wargi pęczniały, nic nie rozumiałem, kiedy mówił, myślałem przez cały czas o Feli z mojego ostatniego opowiadania14. Była też jego żona pani Janina. B.[ardzo] sympatyczna pani z Wilna. Poznałem po akcencie. W pewnej chwili chwyciła mnie za rękę. „Niech [pan] wie, że takich Polaków, jak my jest więcej. My nie wierzymy, że Izrael jest agresorem, my wiemy, że Arabowie są agresorami”15. Antoni wyraźnie źle się czuł, ciągle brał nitroglicerynę, ale widziałem, że mu to nie pomaga. Miał bóle. Bałem się poważnego ataku i przemyśliwałem, jak spowodować [?] zawezwanie lekarza lub pogotowia. Spokój pani Janiny udzielił mi się, widocznie była przyzwyczajona do takich stanów swego męża. Długo mówił Antoni o swojej nowej pracy literackiej i dawał mi jej genezę. Chodziło o utwór Szaja Ajzensztok, napisany pod wpływem ballady Kasprowicza. W tym, co mówił, było dużo szlachetności i szczerego współczucia dla losu polskich Żydów. Prosiłem go wciąż, żeby nie mówił, bo mu to szkodzi, zupełnie, jak w ostatnim opowiadaniu narrator prosi Felę. Ta analogia mnie przerażała – ze względu na zakończenie opowiadania. Mam do Gołubiewa dużo sympatii i chciałbym mu pomóc, chodzi o przeprowadzenie korekty w jego utworze pod kątem widzenia realiów żydowskich oraz stylu (żydłaczenie). Niestety, to, co już przeczytałem, nie daje mi podstaw do zachwytów. Przeciwnie. Żydłaczenie według najgorszych tradycji polskiej literatury (Lejbe i Siora). Jestem w kropce, bo nie mogę choremu na serce człowiekowi powiedzieć prawdy. Zresztą, zobaczymy, co dalej? Część „polska” tego utworu też mi się nie podoba, ale o tym mogę w ogóle nie wspominać16.

Po drodze do Gołubiewa spotkałem Stachurę i jego żonę. Ostatnio popsuły się między nami stosunki. Skarżył się, że byłem niegrzeczny przez telefon. Nie przypominam sobie. Myślę, że bardziej idzie o to, że nie zamieściłem w „Twórczości” fragmentu powieści jego żony. Powieść uważam za niedobrą, dętą, nieprawdziwą, pretensjonalne dzieło, na które dali się nabrać redaktorzy (niektórzy) Czytelnika. Przykro mi, bo jednak St. bardzo kiedyś lubiłem. Ewolucja mego uczucia do niego jest podobna do uczucia, jakie żywiłem i teraz żywię do Henia Berezy17.

[…]

13 X
Byłem w Pen‑Clubie. Rozmawiałem w sprawie przyjęcia z p. Radziwiłłową18. Potem rozmawiałem o tym z Zagórskim19. Chodzi mi o legitymację Pen‑Clubu, żebym mógł zamieszkać w Domu Pen‑Clubu w Paryżu. Wolę to niż nawet najserdeczniejsze przyjęcie u kogokolwiek jako gość!

Pójdę dziś wieczorem do Zb.20 już się zbliża termin jednotygodniowy…

List od brata z Izraela21. Wszyscy dzięki Bogu zdrowi. Jego córka Jehudit, która była operowana na raka piersi, zdrowa! To najważniejsza dla mnie wiadomość. Brat ma już 72 lata. Ojciec umarł mając lat 7222. Matka ponad 80 lat23. Długowieczność. No zobaczymy, czy to mnie też czeka.

Siostra umarła w 1922 roku24. Odjęła sobie 5 lat i w akcie zgonu, który przyszedł z Wiednia w rok później25 – pamiętam, jak matka zawodziła nad tym kawałkiem papieru, gdyż nie wiedzieliśmy o jej zgonie – może się to wydawać dziwne, ale tak było. Meier Rotbard26, kolega szkolny – byliśmy wtedy w siódmej gimnazjalnej – mi opowiadał, że zamierzał włożyć mi do zeszytu zawiadomienie o śmierci siostry, „ale potem sobie pomyślałem, po co?”. Tak ukrywano śmierć siostry przed nami przez cały prawie rok. Pamiętam wszystko jak dzisiaj. Przyszła z wizytą kondolencyjną mecenasowa Rozenmannowa matka Manka, mojego kolegi szkolnego (o jedną klasę był wyżej)27, z córką Betką. Spotkałem je już na ulicy, jak wyszły od mojej matki spłakane. O, wtedy życie człowieka coś znaczyło. Był to płacz niebosiężny, i głęboki, była to rozpacz bezgraniczna i bezsilna. Ludzie odczuwali czyjąś śmierć jak koniec świata. Dla mnie śmierć Marii była największym ciosem w moim życiu. Mówię to teraz, kiedy już właściwie przeżyłem całe ludzkie życie. Była to moja największa miłość i jej zawdzięczam prawie wszystko, czym jestem, co zdobyłem i do czego doszedłem w życiu. Jak szkoda, że Maria nie dożyła, żeby się cieszyć moimi sukcesami i smucić moimi klęskami. Również Helena Preiss panuje nad moim dzieciństwem jak anioł dobroci, tolerancji, wyrozumiałości, również egzaltowana Laura Gelbling28, wobec której mam dług niespłacony wdzięczności, wciąż wypływa z zapomnienia. „Jestem pewna, że z tego chłopca wyrośnie wielki człowiek” – pisała w liście do swojego przyjaciela, bogatego przemysłowca we Lwowie, prosząc go, żeby znalazł dla mnie jakąś pracę, to jest jakieś korepetycje. Których mi znaleźć nie mógł. Był to rok 1928–29 Lwów, uniwersytet. Dom Akademicki. Wszystko pamiętam. Jakby to było wczoraj. Pamiętam, jak mnie ten przemysłowiec przyjął, jak mruczał, chodził po pokoju i z zażenowaniem powtarzał: „co ja mogę dla pana zrobić? Co ja mogę dla pana zrobić?”29.

W 1939 roku posłałem dla niej pieniądze przez jednego mojego przyjaciela, ale bardzo wątpię, czy jej te pieniądze wręczył. Byłem za leniwy, żeby pieniądze jej posłać pocztą i żeby napisać list. I tak zginęła gdzieś zamordowana przez gestapo czy Ukraińców i nie mogę już nigdy jej powiedzieć, jak była dla mnie droga jej bezinteresowna przyjaźń i jej chęć pomocy chłopcu wchodzącemu bez środków w życie. Biedna pani Laura, romantyczka, trochę dziwaczka, ale szlachetna i dobra, prawie tak jak anielsko czysta i dobra Helena Preiss.


[…]


[Całość można przeczytać w numerze.]

Opracował Ireneusz Piekarski

Nota edytora
Dziennik Juliana Stryjkowskiego z 1972 roku jest kontynuacją zapisów z poprzednich lat (1969–1971), prowadzonych w brulionie zatytułowanym Dziennik I. 26 IX 69 (wyjazd do Ameryki) – do 20 X 1972. Wcześniejsze fragmenty zostały opublikowane w „Twórczości” (2021, nr 4; 2023, nr 4; 2024, nr 4).

Do prowadzenia notatek w 1972 roku autor używał dwóch kolorów tuszu: niebieskiego i czerwonego, jeden dopisek poczyniono ołówkiem. Strony zostały ponumerowane (od 110 do 147). Te właściwości rękopisu pominięto w komentarzu. Przygotowując diariusz do publikacji, nie dokonano żadnych skrótów, ujednolicono zapis dat, podkreślenia zastąpiono drukiem rozstrzelonym, tytuły utworów literackich, sztuk teatralnych i filmów zapisano kursywą, nieznacznie skorygowano też interpunkcję. Wszystkie ingerencje edytora ujęto w nawiasy kwadratowe. Odczytania niepewne zaopatrzono w znak zapytania [?], pojedynczy nieodszyfrowany wyraz oddano jako trzy dywizy [—].

Jestem wdzięczny za bezinteresowną pomoc Przemysławowi Kanieckiemu i Sarze Piekarskiej. Bardzo dziękuję też za kolejną wspaniałomyślną zgodę na publikację paniom Anecie Kopińskiej i Hannah St. Francis.

Maria Stark.
Fotografia z archiwum
Anety Kopińskiej
i Hannah St. Francis.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.