lecz dotknięte
zgaśnie na pewno.
Te trzy wersy japońskiego mistrza tak Środę zachwyciły, że na długo zwątpił, by o rybach i ich łowieniu miał do napisania coś ponadto.
Spośród powojennych polskich pisarzy zajmujących się tym tematem, Środa wyróżnia… Jerzego Putramenta, który jako autor zbioru opowiadań Czarne sosny ujął go wrażliwością, wręcz delikatnością opisów natury i wyczuciem tajemnicy żywiołu dla ludzi niedostępnego, niemego, ukrytego:
Poświęcając Putramentowi cztery strony swej niedużej książki, Środa ani słowem nie wspomina o Kornelu Filipowiczu i jego opowiadaniach z tomów Mój przyjaciel i ryby, Dzień wielkiej ryby. Oburzyło to do żywego Justynę Sobolewską, wpływową obecnie postać życia literackiego w Polsce, autorkę biografii Filipowicza. No bo jakże to: Putrament, ten Putrament, wysoko postawiony aparatczyk komunistyczny, nadzorca Związku Literatów Polskich, cyniczny dyrektor sumień, miałby pisać o rybach lepiej aniżeli Filipowicz – zacny, dobroduszny człowiek, tak blisko związany z Wisławą Szymborską? A jednak…
A jednak świat jest pełen zagadek. Nie mam wątpliwości, że w przeciwieństwie do Czarnych sosen Putramenta, wędkarska proza Filipowicza (o niej tylko mówię, inne rzeczy tego autora znam za słabo), proza poprawna, miejscami bezbarwna, żeby nie powiedzieć: drętwa – nie zostawi śladu w mojej pamięci.
Oby jak najkrócej zaśmiecały ją rozkoszne anegdoty o pani Podbierakowej (jak Ewa Lipska nazwała Szymborską), która jadąc z Filipowiczem nad rzekę, na wszelki wypadek bierze puszkę szprotek z Centrali Rybnej… Tak. I w taki sposób „szerokiej publiczności” próbowano u nas przybliżać autorkę wiersza W rzece Heraklita:
Ja ryba pojedyncza, ja ryba odrębna
(choćby od ryby drzewa i ryby kamienia)
pisuję w poszczególnych chwilach małe ryby
w łusce srebrnej tak krótko,
że może to ciemność w zakłopotaniu mruga?
[…]
[Ciąg dalszy w numerze.]