Od kilku dni prześladuje mnie obraz brązowego, skórzanego płaszcza, który nosił ten wojenny zbrodniarz powieszony w Norymberdze.
Od kilku dni nie mogę zapomnieć, co po latach zrobił z płaszczem ojca syn gubernatora, Niklas Frank.
W Krakowie, stolicy Generalnej Guberni, i w pobliskich Krzeszowicach, gdzie spędza wakacje mały Niklas Frank, wojny ze wszystkimi jej okropieństwami nie widzi. Nie czuje zwierzęcego strachu. Nie potrzebuje się ukrywać. Nikt nie zmusza go do pracy ponad siły. Nie zaznaje głodu. Nie zabito mu nikogo z rodziny. Chowany pod kloszem, rozwydrzony, bezkarny dzieciak opływa w luksusy. A jednak to, co o nim i o jego ojcu opowiada Grzebałkowska, porusza mnie w Wojence najbardziej.
Gubernator od początku nie znosi swego najmłodszego syna. Często zapomina, jak ma na imię. Nazywa go „Fremdi” – od słowa fremd, obcy. Podejrzewa, że Niklas jest dzieckiem zaprzyjaźnionego z nim nazisty, Karla Lascha. Hans i jego żona Brigitte nawzajem się zdradzają. Próbuję wyobrazić sobie ich rozmowę, kiedy oskarżony o korupcję Lasch z rozkazu Heinricha Himmlera trafia do aresztu (popełni tam samobójstwo lub zostanie zastrzelony). Oboje, Hans i Brigitte, mogą go ocalić. Nie zrobią tego. Są nieczuli, zimni. Niklas Frank u schyłku życia powie Grzebałkowskiej, że w łazience przy goleniu ojciec zrobił mu raz pędzlem kropkę piany na nosie. To jedyne miłe z nim zdarzenie, jakie zachowuje w pamięci.
[…]
[Ciąg dalszy w numerze.]