Świetna książka. Frustrująca lektura.
Frustrująca, bo kiedy czytam zanotowane przez Rotha jego rozmowy z innymi pisarzami, raz po raz przychodzi mi na myśl, że dialog prowadzony z tak błyskotliwą inteligencją i z takim napięciem moralnym w polskim środowisku literackim jest dzisiaj nie do wyobrażenia.
„Pisarze, podobnie jak inni ludzie, dzielą się na dwa rodzaje: tych, którzy potrafią, i tych, którzy nie potrafią słuchać innych” – zauważa Roth. On i jego rozmówcy potrafią się nawzajem słuchać z „nieokiełznaną ciekawością” i w „głębokim skupieniu”.
Kiedy wiele lat po Holokauście Appelfeld zaczął odtwarzać swoje dzieciństwo sprzed Zagłady, nie zamierzał idealizować ofiar. Opisując w powieści Badenheim 1939 austriacki kurort dla żydowskich rodzin, miał w pamięci miejsce „zdumiewająco mieszczańskie i absurdalne pod względem formalnym”. Żydzi, których jako dziecko spotykał tam każdego lata, niezmiennie go śmieszyli. Ale powróciwszy w swojej książce do Badenheim, nie mógł nie myśleć, że „Przeznaczenie już się w tych ludziach zagnieździło niczym śmiertelna choroba”. Wspomnienia z dzieciństwa pokryła „sadza z pociągów”.
Skoro, zgodnie z rozpowszechnionym mitem, spryt i przebiegłość pozwalają Żydom rządzić światem, dlaczego zostali przez morderców tak łatwo oszukani? „Posługując się najprostszymi, niemal dziecinnymi sztuczkami, zapędzono ich do gett, głodzono całymi miesiącami, karmiono fałszywą nadzieją, by w końcu załadować do pociągów i wysłać na śmierć. Tę łatwowierność – wyznaje Appelfeld – miałem przed oczami, pisząc Badenheim. W niej dopatruję się jakiegoś destylatu człowieczeństwa”.
Philip Roth uważnie przygląda się swoim rozmówcom. Ciekawi go ich wygląd, zachowanie, sytuacja rodzinna. Ciekawi go ich psychiczna „rekonwalescencja”. W jakim stopniu spokojny i pełen harmonii dom, który z żoną i dziećmi udało się stworzyć Appelfeldowi, pozwala mu zapomnieć o swojej bezdomności uciekiniera z nazistowskiego obozu, małego chłopca „tułającego się w dzikich ostępach Ukrainy”?
O Primo Levim pisze Roth, że „wśród obdarzonych nieprzeciętnym intelektem artystów dwudziestego wieku […] jest chyba najlepiej przystosowany do otaczającego go świata”. Zawdzięcza to, jego zdaniem, nieprzerwanym przez dziesięciolecia bliskim relacjom z rodziną, miejscem narodzin i lokalnym środowiskiem pracy w Turynie.
Na ostatnie spotkanie z Levim Roth przyjechał do Turynu we wrześniu 1986 roku. O tym, co się z jego rozmówcą stało kilka miesięcy później, nie wspomina ani słowem. A przecież w książce wydanej w roku 2001 mógł to zrobić choćby w przypisie…
Co się stało?
[…]
[Ciąg dalszy w numerze.]