To właśnie tam, do kamienicy numer 7 przy ulicy o złowieszczo brzmiącej nazwie Vězenská (Więzienna), doręczono wezwanie na transport, który miał wyjechać z Pragi 31 października 1941 roku. Nieco wcześniej podobne dokumenty trafiły do rąk najstarszej z sióstr, Elli, i jej córki Hanne, które wciąż mieszkały w kamienicy kupionej przez Hermanna Kafkę. One jako pierwsze z całej rodziny miały opuścić Pragę.
W czeskich archiwach zachowała się karta ewidencyjna potwierdzająca wyjazd Gabriele. Na górze napis: „
Po latach Věra Saudková, starsza z córek Ottli, pamiętała krótki okres przygotowań do wyjazdu ciotki Elli i kuzynki Hanne jako czas niepewności i lęku. Gabriele wciąż płakała, jedyne pocieszenie stanowił dla niej fakt, że jej syn Felix zdołał opuścić Czechosłowację przed wybuchem wojny. Věra twierdziła, że dokładnie dzień przed opuszczeniem domu Elli otrzymała informację o śmierci Felixa oraz paczkę z jego odzieżą. Czy to możliwe? Felix zmarł na tyfus w niemieckim obozie w Belgii w sierpniu 1940 roku. Czy czekano by z powiadomieniem rodziny cały rok i jeszcze miesiąc? A może wydarzenia z lat 1940 i 1941 w pamięci Věry nałożyły się na siebie, jakby ktoś ujął dwa końce sznura nieszczęść, cierpień, strachu i zacisnął niemożliwy do rozsupłania, bolesny węzeł?
21 października 1941 roku Ottla, Věra i Helena odprowadzały Elli i Hanne do punktu zbornego, w pobliże praskiego Pałacu Wystaw. Tę samą drogę przebyły zapewne także dziesięć dni później, gdy „na Wschód” odjeżdżali Valli i jej mąż Josef. Tam, gdzie dziś stoi wielki hotel Mama Shelter, przed wojną działały tzw. Targi Radiowe. To tutaj zgłaszać się mieli wszyscy, którym doręczono wezwanie na transport.
Szczegóły procedury rejestracyjno-wyjazdowej znane są przede wszystkim dzięki spisywanej na gorąco relacji Helgi Weissovej. Tak jak Helga młodsze siostry Franza Kafki, pięćdziesięciodwuletnia Elli i o rok młodsza Valli, oraz ich krewni muszą się zerwać o piątej rano. Jeśli zdolni będą cokolwiek przełknąć, zjedzą może ostatnie we własnym domu śniadanie. Potem zakładanie płaszczy i dźwiganie walizek. Cała kamienica śpi jeszcze, w ciemności na zewnątrz ledwie słyszalny szum Wełtawy i podzwanianie najwcześniejszego z tramwajów; wsiąść można tylko do drugiego wagonu, który z każdym kolejnym przystankiem coraz szczelniej wypełnia się szarymi postaciami z żółtą gwiazdą na piersi. „Pałac Wystaw” – krzyczy konduktor i tłum wylewa się przez drzwi. Ostatnie uściski i pocałunki. Przed bramą targów olbrzymia kolejka, stoi się w niej, przesuwając bagaże o pół metra, o dwadzieścia centymetrów, by na koniec stanąć przed obliczem urzędnika. Człowiek za biurkiem pyta o numer, sprawdza dane w tabelach, wpisuje cyferki w odpowiednie rubryki. Teraz trzeba odnaleźć własne miejsce w hali, którą podzielono na kwadraty, dwa metry na dwa, na każdym kwadracie inny numer. Posiłek z kotła, stare materace rozciągnięte na betonie, latryna w postaci ławki z ustawionym za nią rzędem metalowych wiader, smród fekaliów i chloru. Dobę później apel, odliczanie i – zgodnie z kolejnością numerów – przemierzanie odcinka między budynkami targowymi a niewielkim dworcem Praga Bubny, ulicami, które na mapie z epoki Protektoratu noszą nazwy Bělský Strasse, Messe Strasse i Bubner Strasse (okolica, zamieszkana przez ludność niemiecką, nazywana jest Małym Berlinem).
Przed odjazdem w niewiadome ustawią ich jeszcze w równe szeregi i jakiś oficer Gestapo w skrupulatnie odprasowanym mundurze wygłosi dla nich pogadankę podobną do tej, której treść kilka tygodni później, w grudniu 1941 roku, zapisała w swoim zeszycie dwunastoletnia Helga (przekład Aleksandra Kaczorowskiego):