Skoro Bromberg, to i Grynberg, który napisał o wydawcy znakomitą książkę Memorbuch, rzecz już dzisiaj nieco zapomnianą. Skoro Grynberg, to i Głowiński, i ich konflikt, o którym również sporo w Czasie nieprzewidzianym. Między tymi dwoma pisarzami – wojna. Od lat.
Głowiński nie darzy autora Żydowskiej wojny specjalną estymą (poważa jego wczesne książki, późniejsze nie za bardzo), a Grynberg odpłaca mu pięknym za nadobne, uważając że to słynny krytyk zaczął awanturę, kiedy skrytykował jego Drohobycz, Drohobycz, który on sam w wywiadzie dla „Plusa Minusa” nazwał swoją najlepszą pozycją. Nie wchodząc w detale, wielu krytyków i historyków (wśród nich Jacek Leociak) uważa, że Grynberg, w swoich ripostach, często przekraczał jednak cienką granicę.
„Stopień nienawiści do mojej skromnej osoby, bo jestem jego obsesją, jaka w publikacjach tego płodnego autora się ujawnia, jest dla mnie niezrozumiały…” – mówi w pewnym momencie Głowiński.
W istocie, słynny (pierwszy) atak Grynberga na Głowińskiego zamieszczony wiele lat temu w „Odrze” i szeroko niegdyś komentowany czy też fragmenty w dzienniku poświęcone autorowi Pismaka 1863 wprawiają w osłupienie. Głowiński wspomina o tym bez kompleksów, aczkolwiek z goryczą – „atak pojawił się ze strony dla mnie niespodziewanej”.
Wspominam o tym tylko dlatego, że chociaż Głowiński został bardzo przykro przez Grynberga potraktowany, nie znajdziemy w Czasie nieprzewidzianym, który jest absolutnie wspaniałą opowieścią o czasach, nauce, literaturze i ludziach, żadnych osobistych wycieczek, żadnej niechęci. Tylko zdziwienie i klasa.
Taka jest zresztą cała ta książka, utkana ze wspomnień, nasycona niebanalnymi obserwacjami. To summa życia skomponowana jak encyklopedia i przewodnik po kulturze i literaturze. Czuć tutaj zamiłowanie słynnego teoretyka literatury do porządkowania, układania i systematyzowania. Czuć niechęć do chaosu i gadania o niczym. Ale, co ważne, jest też tutaj wielka wyobraźnia i wrażliwość.
Wszystko jest połączone ze wszystkim. Brak niepotrzebnych „linków”. Autorzy przewidzieli nawet specjalny suplement, w którym Michał Głowiński po chronologicznej opowieści wraca do Pruszkowa, w którym spędził część życia, do rodziców i perypetii związanych z domem, po to, by koniec końców „zrecenzować” starość.
A że talent narracyjny ma autor przedni, wszystkie wiadomości, zarówno te „encyklopedyczne”, jak i tematyczne, czyta się jednym tchem. Wielka w tym zasługa Grzegorza Wołowca (wytrawnego naukowca, polonisty, autora znakomitej książki Nowocześni w PRL. Przyboś i Sandauer), który jest nie tylko słuchaczem, ale także partnerem w dyskusjach, podrzucającym ciekawe tropy i interpretacje.
Ta opowieść jest, w istocie, partyturą, w której słychać wspomnienia o ludziach, ale to, co najciekawsze, wybrzmiewa najpełniej wtedy, kiedy autorzy dyskutują albo reasumują pewne zjawiska literackie czy też historyczno-literackie. Fascynujące są passusy poświęcone literaturze polskiej o Zagładzie, ale niemniej interesujące są te, w których pojawia się, na przykład, nazwisko zapomnianego już dzisiaj Wojciecha Żukrowskiego, w czasach PRL obficie wydawanego i hołubionego. Jego Kamienne tablice, opublikowane w roku 1966, były prawdziwym bestsellerem. Powieść miała czternaście wznowień, ostatnie ukazało się zresztą całkiem niedawno, bo cztery lata temu w wydawnictwie Bellona – Albatros Records w serii Perły literatury (sic!).
Tak o Kamiennych tablicach pisał Lesław Bartelski: „Konflikt, jaki ukazał Żukrowski w powieści, jest na wskroś współczesny. To problem wyboru swojego miejsca na ziemi i problem zaangażowania w rzeczywistość. Podział świata na dwa obozy, kapitalistyczny i socjalistyczny – żeby użyć pojęć politycznych – tym bardziej wyostrzył problem tego wyboru. Nikt nie może się od niego uchylić, chociaż zdarza się, że dokonują go za niektórych inni. Na to Istvan Terey nie chciał pozwolić, wybrał swój los jak większość z nas. Dlatego tę powieść mimo egzotycznej scenerii i niezwykłej fabuły czytelnik odbierze jako swoją. Bo to jest powieść o nas samych, o naszym stosunku do życia i współczesności, do otoczenia, w którym żyjemy, i kraju, którego jesteśmy synami oraz obywatelami, powieść o stosunku do tych wszystkich spraw wielkich i drobnych, z którymi borykamy się na co dzień. Żukrowski ukazał swego bohatera we wzlotach i upadkach, kazał mu wybierać, postawił go przed rozstrzygnięciem konfliktu wewnętrznego”.
Podobnych, nic nie mówiących recenzji, które ukazywały się po premierze książki, była cała masa. Nikt jednak do tej pory nie przedstawił tak ciekawej interpretacji, jaką w Czasie nieprzewidzianym zaserwował Wołowiec: „Podobno zgody na wydanie tej powieści udzielił sam Gomułka, bo towarzysze węgierscy, uprzedzeni o publikacji, protestowali, uznali bowiem, że się szkaluje w niej historię ich kraju. To jest czysto marcowa, narodowo-komunistyczna pozycja… […] Ona w wyrazisty sposób pokazuje, czym był Marzec, jako pewien plan polityczny. Pokazuje też specyfikę języka, którym się posługiwano, bo tam o kwestiach zasadniczych dla tej politycznej kombinacji nie mówi się wprost, stosuje się zasłony, ale na tyle przezroczyste, że każdy, kto chce, zrozumie, o co chodzi”.
Rozważania Wołowca uzupełnia Głowiński, wspominając, chyba jedyne, spotkanie z Żukrowskim gdzieś u znajomych, dopełniając w ten sposób niezwykle ciekawą i absolutnie prawdziwą uwagę interlokutora.
W ten sposób rozmowa o minionej literaturze, która interesuje już tylko polonistów i znawców, zmienia się w żywą dyskusję o współczesności i języku.
Równie ciekawe są rozważania autorów o socrealizmie. Głowiński, na początku opowieści, w momencie, w którym mówi o prozie Tadeusza Konwickiego, słusznie zauważa, że pisarz ów zasłużył na dzieła zebrane, niemniej jednak proponowałby wyłączyć z takiej edycji Władzę, najgorszą książkę tego autora.
Nie każdy krytyk czy historyk zdobyłby się na taki sąd (jak dzieła zebrane, to dzieła zebrane). A Głowiński i owszem. Potrafi skrytykować także nieciekawe dzienniki i pamiętniki wielu słynnych poetów i pisarzy. Delikatnie wbija szpilkę współczesnym interpretatorom Gombrowicza, polemizuje z feministkami, broni strukturalizmu, nie popisując się nadmiernie, pokazuje, jak może wyglądać prawdziwa dyskusja o literaturze.