06/2023

Adam Komorowski

Fabula in tabula

„Teksty zebrane w tej książce zawierają myśli kontrowersyjne i dotykają tematów gorących. Jeśli ktoś czyta książki tylko po to, by znaleźć w nich potwierdzenie własnych opinii i przekonań, powiedzmy od razu: ta książka nie jest dla niego” – ostrzega Stefan Chwin w krótkim słowie wstępnym O czym jest ta książka do Wolności pisanej po Jałcie.

Rzecz w tym, że autor nie jest postacią anonimową, choćby debiutantem. Należy do nielicznej grupy rozpoznawalnych polskich intelektualistów i pisarzy. W tej sytuacji będzie raczej regułą niż wyjątkiem, że po jego książkę sięgną ci, którym jego poglądy są bliskie i pragną ich pogłębienia i potwierdzenia. Jest tak szczególnie w dzisiejszej Polsce, gdzie różne środowiska mają nie tylko swoje gazety, czasopisma, radia i telewizje, lecz także autorów. Ta rozmaitość współczesnej polskiej kultury masowej i elitarnej mogłaby być darem. Nie jest, ponieważ naszą uwagę poświęcamy swoim. Wątpię, by czytelnicy Andrzeja Nowaka zaczytywali się Chwinem i odwrotnie.

Chwin ulega iluzji i wydaje mu się, że odgrywa rolę „sędziego pokoju”, a jego myśli są kontrowersyjne dlatego, że np. teza hegemonii „pojałtańskiego pesymizmu” pozwala tak wyjaśnić determinanty sprzecznych postaw Polaków, by było możliwe ich przezwyciężenie. Niekoniecznie „kochajmy się, mości panowie”, ale odejście od traktowania przeciwników ideowych jako szkodników i wrogów na drodze budowania lepszej przyszłości. Z takiej perspektywy jest Chwin współczesnym przeciwieństwem Stanisława Brzozowskiego, który dla ideowych przeciwników litości nie miał.

Brzozowski chciał „utwierdzić Polaków w jestestwie swoim”. Instrumentem miała być kultura, a literatura w szczególności. Zawalidrogą był mu Henryk Sienkiewicz. Paradoks polega na tym, że obecnie Brzozowski bliższy jest tym, którzy są autora Trylogii obrońcami. U Chwina Polacy to naród po przejściach, tak mocno straumatyzowany, że dzieła powstałe po rozbiorach, a następnie po Jałcie skłonny jest traktować jako symptomy PTSD. Czasami wydaje mi się, że Chwin pragnie być nie tyle krytykiem, ile psychoterapeutą. Dzieła, w których nie znajduje wypierania skazy traumy politycznej, praktycznie go nie interesują.

Nie twierdzę, że mentalność Polaków nie została naznaczona traumą finis Poloniae. Twierdzę, że kultura polska miała zadziwiająco dość siły, by się od niej uwalniać. Jerzy Skarżyński, wspominając konspiracyjny teatr Tadeusza Kantora, mówił: „Tak, wszystkich przepajał entuzjazm. Tu wojna, ulice pełne zagrożenia i śmierci, łapanki, moi przyjaciele, znajomi, rodzice moich przyjaciół schwytani i wywożeni, zabijani – a dla nas, młodych to był najbardziej fascynujący okres [podkreślenie AK], nasze życie toczyło się z dala od rzeczywistości i świadomości okupacji, poza faszyzmem i grozą wojny. Zaczęło nam zależeć, może nawet bardzo egoistycznie, żeby być artystami, malarzami, tworzyć sztukę…”.

Powojenny, pojałtański strach też niekoniecznie był taki, jakim chce go widzieć Chwin. Stanisław Ossowski, przebywający wówczas w Krakowie, zanotował 7 kwietnia 1945 roku: „W gazetach szczegóły o Konferencji Krymskiej. Perspektywa Rządu Jedności Narodowej budzi w ludziach nadzieje. U Aliny – dokąd po trzech dniach przeniosłem się od Piotrowicza – niepokój, czy nie wzmogą się wpływy londyńskie i czy nie nastąpią zmiany w rządzie”. O takich reakcjach na decyzje Wielkiej Trójki w Jałcie z różnych powodów wolimy nie pamiętać. A przecież pani Alina i jej mąż Stanisław Tołwiński to kwiat przedwojennej warszawskiej inteligencji, współtwórcy wspólnoty żoliborskiej, żadni komuniści. W przypisie czytamy: „W 2017 r. w ramach dekomunizacji wojewoda mazowiecki odebrał imię Tołwińskiego ulicy na Żoliborzu, ale sąd uchylił jego decyzję”.

Obawy gospodyni Ossowskiego przed „desantem” z Londynu mogły wynikać z faktu, że mąż był wiceministrem administracji (wkrótce zostanie prezydentem Warszawy i będzie nim do 1950 roku), ale na podobne nastroje napotykamy zbyt często. Oczekiwanie na Andersa i jego żołnierzy niekoniecznie obejmuje polityków i zastępy sanacyjnej administracji przeczekujących wojnę w Wielkiej Brytanii. Zaleszczyki były nadal w żywej pamięci tych, którzy pozostali w okupowanym kraju. Komunistyczna propaganda była dość skuteczna w przedstawianiu przeciwników jako dążących do restauracji swoich przedwojennych przywilejów i pozycji, powtórki II Rzeczypospolitej. Taka strategia pozwalała na omijanie problemu wasalizacji Polski przez komunistyczną Rosję, przyzwolenia Wielkiej Trójki, by niemałe sojusznicze państwo było wojennym łupem.

W dużym stopniu ulegliśmy wpływom tej propagandy i uważamy, że Polacy stawiający opór komunistycznej hegemonii i sprzeciwiający się decyzjom podjętym przez Churchilla, Trumana i Stalina w Jałcie pragnęli powtórki II RP. Nie chcieli jej nie tylko ci, którzy 17 września 1939 roku, gdy uciekli strażnicy obozu w Berezie Kartuskiej, znaleźli się na wolności. Nie chcieli takiej powtórki w Polsce niemal wszyscy: socjaliści i endecy, chłopi i Żydzi, żołnierze AK, BCh, AL i NSZ, poeci ze „Sztuki i Narodu”, korespondenci Kazimierza Wyki i robotnicy. Projekty były różne, często nie do pogodzenia, ale że ma to być suwerenna, choć inna Rzeczpospolita, zgoda w kraju była powszechna.

Dlatego nie można traktować całej powojennej „czarnej” literatury o „czasach sanacji”, krytycznej wobec Polski międzywojnia, jako koniunkturalnych apologii nowego porządku. Niczyjak Jana Kurczaba i Rzeczywistość Jerzego Putramenta do nich należą. Ale nikt nie może powiedzieć, że opowiadają fakty zmyślone. Podczas krakowskiego strajku w 1936 roku policja zabiła osiem osób i kilkadziesiąt raniła. W 1937 roku w wileńskim procesie Henryk Dembiński został skazany na pięć lat. Co prawda po niespełna roku został zwolniony na skutek interwencji ks. Władysława Korniłowicza, ale Putramentowi to umknęło. W przypadku tych powieści podejrzenie o zamiar apologii nowego porządku jest usprawiedliwione. W przypadku prozy tzw. obrachunków inteligenckich, a zwłaszcza Sprzysiężenia Stefana Kisielewskiego i Ulicy Gołębiej oraz Jutro znowu wojna Kornela Filipowicza nie można autorów podejrzewać o entuzjastyczny stosunek do pojałtańskiej rzeczywistości i chęć jej wybielania z pomocą czarnego obrazu II RP.

Dlatego kiedy Chwin pisze: „Moje pokolenie – dobrze to pamiętam – myślało o Polsce niepodległej jak o utraconym raju. Skoro komuniści bili w nią bez litości, musiała to być dobra Polska, która powinna odrodzić się z popiołów. Tamta Polska świeciła nam zza horyzontu tęczą nieskazitelnego piękna odzyskanej, a potem boleśnie utraconej wolności”, nie mogę się z nim zgodzić. Jestem pokoleniowo bliski autorowi, ale nie spotkałem w swoim życiu ludzi, którzy uważali II RP za raj. Nikt nie twierdził, że PRL jest państwem w pełni suwerennym. Nikt nie twierdził, że II RP taka nie była. Za suwerennością i wolnością tęskniono, ale niekoniecznie za II RP.

Wmawianie, że „reakcja” pragnie powrotu II RP było majstersztykiem propagandy, skutecznie przesłaniającym prawdziwe przyczyny niezgody społeczeństwa na decyzje podjęte w Jałcie. Tą przyczyną było odebranie społeczeństwu i narodowi podmiotowości. W przypadku każdej grupy społecznej i wspólnoty pozbawienie podmiotowości powoduje traumę, skutkuje zachowaniami nieracjonalnymi i chaosem. Implantacja pojałtańskiego ładu zderzała się ze stwarzanym przezeń chaosem.

Jego wyrazem było powtarzane w powojennych czasach, ocierające się o nihilizm, westchnienie: „Panie Truman spuść ta bania, bo jest nie do wytrzymania”. Chwin cytuje je w wariancie: „Churchill, Churchill, spuść ta bania, bo to nie do wytrzymania”. To wersja błędna, ponieważ wiedziano, że Churchill wtedy „bani” (bomby atomowej) nie miał i jedyną osobą na świecie „banią” dysponującą był prezydent USA Harry Truman. Gdy pod koniec 1949 roku okazało się, że USA nie posiadają na „banię” monopolu i ma ją również Stalin, znikło cytowane westchnienie. Stalinizacja w Polsce przyspieszyła. Bierut mógł przestać uczestniczyć w procesjach Bożego Ciała. Pojałtański ład ukazał prawdziwe oblicze. Dopiero wtedy możemy mówić o tym, co Chwin nazywa pojałtańskim pesymizmem.

[…]

[Dalszy ciąg można przeczytać w  numerze.]

Stefan Chwin: Wolność pisana po Jałcie.
Wojewódzka i Miejska Biblioteka im. Josepha Conrada Korzeniowskiego w Gdańsku,
Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego,
Gdańsk 2022, s. 604.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.