Zniknięcie sztuk Sławomira Mrożka z repertuaru naszych teatrów to symptom. Być może dzisiejsza publiczność nie jest w stanie zrozumieć nie tylko Tanga czy Zabawy, ale i Policjantów czy Na pełnym morzu. Bujnie kwitnącą w czasach PRL kulturę politycznego dowcipu zastąpiły memy, humor ustąpił szyderstwu. W czasach rzekomej dyktatury politycznej poprawności ostentacyjne obnoszenie się z nienawiścią do przeciwników ideowych i politycznych jest nie tylko tolerowane, lecz także oczekiwane. Zamiast obśmiać, mamy nienawidzić. Wiesław Dymny, obserwując z raju (gdzie na pewno się znalazł po przedwczesnej śmierci) produkcje współczesnych kabaretów, czuje się jak w piekle. Jego Polska karczma żydowska (do której doskonałą muzykę skomponował Jan Kanty Pawluśkiewicz) byłaby dziś odbierana nie jako groteska, ale jako sielanka.
Problem w tym, że komedia i humor dla dobrego funkcjonowania demokracji są równie niezbędne, jak tragedia. Ateny miały Sofoklesa, Eurypidesa i Arystofanesa. Żydowska diaspora zawdzięcza swoje przetrwanie tyleż swoim mędrcom, co poczuciu humoru. Niestety, w Izraelu podlega ono analogicznemu procesowi karlenia, jak w Polsce. Świat dzisiejszy jest przekonany, że błąd nie jest składnikiem ludzkiej kondycji, ale wynikiem zmowy złych ludzi. Nie ma już głupoty, są tylko spiski i konspiracja. Oczywiście przeciw nam.
Zapomniany dziś arcymistrz lirycznego poczucia humoru Jerzy Szaniawski, tworząc postać Profesora Tutki, przypominał o źródłowej autonomii błędu i głupoty. Głupstwo jest u Szaniawskiego losem, a nie wyłącznie konsekwencją historii czy polityki.
„Profesor nadzwyczajny” Pawła Kozłowskiego jest tej postaci kontynuacją. Kozłowski zebrane w tym zbiorze teksty określa jako dziennik. Rzecz w tym, że to wskazanie gatunkowe ma jedynie podkreślić ich przekorny charakter. Zapisy te są bardziej uwikłane w klimat i zmieniającą się aurę (deszcz, wiatr itp.) aniżeli w chronologię, z reguły nie są datowane. Upływ czasu ma znikomy wpływ na ich treść, ponieważ zdarzenia, o których autor opowiada, są jakby poza historią (spacer po mieście, spotkanie ze znajomym, uczestnictwo w dyskusji czy konferencji, wakacje). Pozbawienie tych zdarzeń wyraźnego umiejscowienia chronologicznego jest zabiegiem świadomym; to nie są zapiski będące komentarzem czy odreagowaniem wydarzeń, o których mówią dzienniki czy media.
Każdy dziennik jest w pewnym sensie próbą uwolnienia się od hegemonii narracji medialnych, przywrócenia osobistej hierarchii zdarzeń, których uwikłanie w prywatność codzienności powoduje, że znikają z pola uwagi. To przywrócenie prywatności perspektywy przyglądania się światu nie jest u Kozłowskiego celem samym w sobie. Służy nieco karykaturalnemu odkształceniu świata. Narracje ocierają się o groteskę i satyrę.
Tradycję takich narracji odnajdujemy w Oświeceniu, w opowiastkach filozoficznych Woltera, u naszego Ignacego Krasickiego, gdzie naiwny optymizm narratora zderza się z rzeczywistością. Inne źródło to Listy perskie Monteskiusza, Listy marokańskie Jose Cadalso czy Listy chińskiego filozofa Olivera Goldsmitha. Obce pochodzenie narratorów tych utworów pozwalało autorom na kpiarski opis europejskich obyczajów i codzienności, zakwestionowanie ich oczywistości.
Osobliwością opowieści Kozłowskiego jest, że ich narrator zachowuje naiwny optymizm, pozostając kimś całkowicie zanurzonym w świecie, z którego się wywodzi. Nie mamy wątpliwości, że w tym przypadku świat przedstawiony jest światem narratora. Jest to świat mu bliski, ale jednocześnie nie przestaje go zadziwiać. Im bardziej narrator stara się bliskość potwierdzić, tym bardziej zaskakuje go swoją nieoczywistością, kruchością i umownością. Efekt obcości jest wynikiem nie tyle krytycznego, zdystansowanego stosunku do świata, ile właśnie naiwnego, upartego przekonania o możliwości przylegania do niego. Im bardziej narrator jest przekonany, że ma świat już oswojony, tym bardziej ten świat go zaskakuje. Nie wywołuje to u niego wrogości, ale zdziwienie, nieustannie szuka dalej. Ten uparty optymizm narratora, że możliwe jest odnalezienie sensu w drobnych zdarzeniach, znanych miejscach, w powtarzalnych rytuałach codzienności wywołuje efekt komiczny.
Groteska, którą proponują te teksty, ma źródło w szczególnej pozycji narratora. To, że jest on profesorem (nadzwyczajnym), co podkreśla już tytuł, jest istotne. Narracje medialne przyzwyczaiły nas bowiem do roli profesora jako kogoś, kto wie. W tych narracjach profesor jest ekspertem, który wie i ma nam powiedzieć. Tymczasem profesor (w domyśle mędrzec) nie jest kimś, kto ma nam powiedzieć i uwolnić od wątpliwości. Profesor (nauczyciel akademicki) zadaje pytania. Efekt komiczny tych tekstów jest pochodną przekonania czy domniemania, że potrafi na pytania znaleźć odpowiedź.
Tą odpowiedzią ma być wskazanie związków przyczynowych. Ponieważ pytania, które narrator sobie stawia, dotyczą szeroko rozumianej codzienności, husserlowskiego „świata życia”, odkrywane przez niego związki przyczynowe są najczęściej całkowicie przypadkowe. Świat naszego życia okazuje się wypełniony przygodnymi związkami przyczynowymi. Ich uparte poszukiwanie, wyszukiwanie i konstatowanie nie prowadzi od odnalezienia sensu. Prowadzi do paradoksalnego wniosku, że to co najbliższe, jest jakby najmniej sensem wypełnione.
Jak każda dobra groteska i satyra narracje Kozłowskiego nie są pozbawione pewnego pedagogicznego zamysłu. Można traktować je jako pewną propozycję epistemologiczną. Mają one zachwiać wiarę, że naszej codzienności może zostać nadany jakiś sens z zewnątrz, np. przez politykę, religię czy psychoterapię. Tymczasem uwaga odkrywa głęboko przygodny charakter naszego świata życia. Kozłowski nie wyprowadza z tego wniosku o tragiczności absurdu. Przygodność u Kozłowskiego niekoniecznie jest absurdem. Między innymi dlatego, że uruchamia zdziwienie (które u Arystotelesa jest początkiem myślenia), które wyzwala uwagę. Ta uwaga sprawia, że rytuały codzienności (choćby spacer po krakowskim Rynku czy wyjazd na wakacje nad morze) nie są jedynie udręką powtarzalności, ale polem wolności dla nowych pytań.
Świat przedstawiony w tych tekstach na pewno nie jest najlepszym ze światów, a odpowiedzi na pytania o jego niedoskonałość najczęściej są śmieszne, ponieważ niezbyt mądre. Rzecz w tym, że świat, w którym wszystkie związki przyczynowe, w które codzienność nas wikła, byłyby sensowne, mądre, uporządkowane i zrozumiałe, byłby jeszcze gorszy. Nie byłoby w nim miejsca na zdziwienie, zaskoczenie i uśmiech.
Autorowi udało się znaleźć dla przyjaznej ludziom groteski i lirycznego poczucia humoru rejestry, które w dobie karlenia polszczyzny do języka politycznego stygmatyzowania potrafiącego jedynie wskazywać winnych, warto przypominać. Być może tradycja pisarstwa Aleksandra Fredry, Jana Lama, Adolfa Nowaczyńskiego, Antoniego Słonimskiego, Wiecha, Szaniawskiego, Mrożka, Jerzego Urbana i Dymnego nie jest zupełnie martwa. I potrafimy nie tylko szydzić z innych, ale i śmiać się z samych siebie. Bycie profesorem nadzwyczajnym nie jest warunkiem niezbędnym, choć może pomóc.