Celem tego krótkiego studium jest przyjrzenie się, jak odbierano tego autora w najwcześniejszym okresie jego zaistnienia w obszarze literackim Ameryki Północnej, zanim zajęli się nim poważni badacze. Dlatego używam w tytule słowa „percepcja”, a nie „recepcja”, gdyż wtedy do pełnej recepcji dzieła Gombrowicza było jeszcze daleko. Inną kwestią w tym studium jest uwzględnienie materiałów anglojęzycznych autorów polskich, które zostały opublikowane w czasopismach amerykańskich lub przez wydawnictwa amerykańskie. Uwzględniam je tylko dla porządku, gdyż w tych sytuacjach chodziło raczej o próby zaszczepienia Gombrowicza na tamtejszym gruncie, a nie o autentyczny odbiór dzieła naszego pisarza przez amerykańskiego czytelnika.
Około dekady trzeba było czekać na następne omówienia Gombrowicza w języku angielskim. W 1958 roku ukazała się przedmowa Olgi Scherer‑Virski do zbioru opowiadań 10 Contemporary Polish Stories (red. Edmund Ordon, Detroit 1958). Autorka przedstawia każdego z dziesięciorga pisarzy oddzielnie, poświęcając Gombrowiczowi dwie strony. Omawia głównie treść jego kilku opowiadań, przypisując mu koncentrowanie się „na zasadniczych zmianach w ludzkich emocjach i zachowaniu, gdy znajdziemy się w nowym i odmiennym otoczeniu”.
Kolejne recenzje ukazały się w „Books Abroad” i dotyczyły wydań polskojęzycznych Dziennika (1953–1956) (Paryż 1957) i Pornografii (Paryż 1960). Autorem obu (odpowiednio 1958, nr 3 i 1961, nr 3) jest George Maciuszko, amerykański autor polskiego pochodzenia (absolwent Uniwersytetu Warszawskiego). Jego późniejszy leksykon, zatytułowany The Polish Short Story in English. A Guide and Critical Bibliography (Detroit 1968), zyskał sporą popularność jako solidne kompendium danych o anglojęzycznych publikacjach polskich autorów.
W recenzji Dziennika Maciuszko zauważa, że Gombrowicz „odwołuje się do tezy Freuda, iż artysta może być zdefiniowany jako osoba, która jest zdolna do wyleczenia swej neurozy przez sztukę”. W ocenie Dziennika Maciuszko jest dość surowy, stwierdzając: „Styl dzieła jest nierówny. Miejscami pokazuje się Gombrowicz w najlepszym wydaniu, ale są też części przypominające pierwszy zgrubny szkic. Autor argumentuje w krótkiej przedmowie, że chce w ten sposób utrzymać świeżość wrażeń w momencie przelewania ich na papier, aby uniknąć elementów sztuczności związanych z nadmiarem redagowania”.
W recenzji paryskiego wydania Pornografii Maciuszko odnotowuje, że „o ile autor przyciąga czytelnika siłą swego niezaprzeczalnie magicznego talentu, to [jednocześnie] wyzwala w nim myśli, które normalnie czają się za brzegami świadomości”. Przy czym recenzent „nie może oprzeć się wrażeniu, że Gombrowicz nadużywa swych prób, aby poirytować czytelnika”.
Bardzo ciekawą recenzję tego wydania Ferdydurke napisał polski emigrant Paweł Mayewski („Saturday Review”, 9 września 1961). Po przeczytaniu obu wydań, oryginału polskiego i tłumaczenia na angielski, podkreśla on, że lektura Ferdydurke wymaga niezwykłego zaangażowania emocjonalnego, rozwijając tę myśl następującym stwierdzeniem porównawczym: „Intensywność Gombrowicza jest wyjątkowa i – jeśliby ją z czymś porównać – w pierwszej kolejności przychodzi mi na myśl Céline, choć Céline, mniej intelektualny i bliższy prawdy, poszedł niemal poza to, co jest możliwe do wyrażenia w sztuce – w okołonocny ból. Umiejętność Gombrowicza jest podobna, lecz jest on bardziej podatny na sztuczki i inwencję”. W zakończeniu Mayewski posuwa się dalej, interpretując powieść następująco: „Znaczenie Ferdydurke idzie znacznie dalej niż groteska, absurd i dziwactwo. Nie jest zamknięte w komunikacie, figurze retorycznej czy przekazie. Istotą jej znaczenia jest to, że człowiek pozostaje na zawsze samotny, że umiera za każdym razem, gdy mówi, działa lub pragnie, ponieważ każdy gest, który wykonuje, jest wysiłkiem. Dodanie wagi do tego gestu, aby nasycić go sensem, nie tylko dla innych, lecz także dla siebie, jest niemożliwe”.
Z kolei Thomas P. McDonnell, znawca i apologeta Thomasa Mertona, tak zaczyna swoją recenzję Ferdydurke („The Commonweal”, 23 czerwca 1961): „Nie ma żadnego sensu wygłupianie się z tymczasowymi opiniami na temat książki takiej jak Ferdydurke. Jest to znaczące dzieło, jedno z najczystszych, jakie mamy na temat satyrycznej wyobraźni, wyrażone w niezwykle nowoczesny sposób. Piszę, że «mamy», bo reprezentuje ono jasno wysiłek umysłu Zachodu, aby potwierdzić znaczenie (a więc wartość) istoty ludzkiej”. Rozpisawszy się trochę nad treścią dzieła, w zakończeniu recenzji McDonnell przedstawia dość zabawną interpretację przesłania powieści: „Ostatecznie (jeżeli cokolwiek można ostatecznie powiedzieć o Ferdydurke) trzeba coś nadmienić o niewiarygodnej kulminacji (lub raczej klimakterium) powieści, zniewalającej apoteozie samoseksu [ang. innosex], który najdoskonalej przewiduje kult nimfy w stylu Bardot & Co. Inne nadrzędne implikacje prowadzą do wniosku, że kolor zielony oznacza nie tylko niedojrzałość, ale dionizyjski niedorozwój naszej nieograniczonej, choć zbytnio kontrolowanej, natury ludzkiej”. I w ostatnim zdaniu tak autor puentuje znaczenie powieści: „Ale ta zawoalowana niejednoznaczność jest tylko zabawnym sposobem stwierdzenia, że Ferdydurke ma definitywnie jakość poezji, która ukrywa więcej, niż sama mówi”.
W jeszcze jednej z recenzji tej fali, zatytułowanej Surrealist Nightmare („New York Times”, 30 lipca 1961), Flora Lewis stwierdziła: „Wydaje mi się, że Ferdydurke przedstawia pewien rodzaj anarchicznej rebelii przeciwko wszystkim wysiłkom narzucenia porządku na chaos świata”. Ostateczna opinia jest jednak negatywna: „Niestety, takie niezdyscyplinowane odloty fantazji są zbyt powszednie na stoiskach z książkami”. Nieoczekiwanie ta recenzja wywołała polemikę. Młoda pisarka Pamela Moore tak pisze w Listach do redakcji (17 września 1961): „Ta książka nie jest czystą fantazją; jest to przesadzony, ale zasadniczo prawdziwy obraz wczorajszej Polski, i jako taki opisuje dzisiejszych Polaków daleko lepiej niż wiele dziennikarskich studiów o Polsce, szczególnie że te naprawdę przezabawne sceny satyry wprowadzą Amerykanów w ten słynny polski humor, którego – jak twierdzi Gombrowicz – naród używa od wieków, «aby uniknąć spraw uważanych za bolesne»”. Moore była żoną prawnika polskiego pochodzenia o nazwisku Adam Kanarek, więc zapewne miała lepszy wgląd w sytuację niż autorka oryginalnej recenzji.
Jest charakterystyczne, że po opublikowaniu Ferdydurke i wyżej omówionych recenzji z 1961 roku słuch o Gombrowiczu w Ameryce zaginął zupełnie, jakby autor i jego dzieło przestały istnieć. Śmiem twierdzić, że górę wzięła totalna ignorancja, co potwierdza następująca notatka z „New York Timesa” (4 maja 1965) donosząca o zdobyciu nagrody Prix international de littérature przez Saula Bellowa, do której głównym konkurentem był Gombrowicz: „W trzeciej decydującej turze głosowania, p. Bellow otrzymał cztery głosy wobec trzech, jakie dostał pisarz argentyński Vitolz Gombrowicz”.
Jasne, że była to ignorancja czysto dziennikarska, której przeczy przynajmniej jeden fakt z kręgów literacko‑filozoficznych. Wprowadzenie do specjalnego numeru (1966, nr 36/37) „Yale French Studies” poświęconego strukturalizmowi zaczyna się mottem z Gombrowicza o znaczeniu formy. Autor Wprowadzenia, Jacques Ehrmann, przestrzega następnie czytelnika przed pułapkami strukturalizmu: „Jakakolwiek jest efektywność metody strukturalnej – lub, lepiej, metod strukturalnych – w nadawaniu formy językom i stosunkom międzyludzkim (lub w wyszukiwaniu ich formy), niewątpliwie będą one zawsze wyślizgiwać się pojmowaniu przez człowieka. To właśnie z tego powodu przyjęliśmy jako motto słowa wielkiego polskiego pisarza Witolda Gombrowicza, który «ukazał człowieka rozpiętego na prokrustowym łożu formy»” [cytat z Gombrowicza pochodzi z Dziennika (1953–1956)]. Warto dodać, że Ehrmann był wielbicielem Gombrowicza i umieścił go w swoim zbiorze Literature and Revolution (Yale French Studies, 1967), gdzie znaleźli się m.in. także Roland Barthes i Roman Jakobson.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]