Wiszące na ścianach
w ramkach prostych i ozdobnych.
Stojące na kredensie, na półkach z książkami.
Fotografie. Na nich wszystko, co najbardziej
kochałam. Z czym łączył mnie przez lata
wodzirej-los: miejsca, ludzie, zwierzęta.
Ogród dzieciństwa, kościoły Torunia,
Sandomierza i Wilna. Rodzice, przyjaciele,
bliski mężczyzna. Psy, ptaki, konie.
Codziennie patrzę na postacie w ramkach
tak długo, aż zapominam, że nie ma ich
ze mną. Że nie ogrzeją martwiejących dłoni
wszechmocą bliskości.
Czasami liczę te fotografie, na których tęsknota
osiadła już mgiełką smutku. Ale i radość
z tego złudnego współobcowania
zostawia na nich ledwo widoczne ślady.
Oto moja, mamiąca mnie wciąż od nowa
fotofatamorgana. Ujęte w kształtne ramki
rozbłyski niebytu.