09/2024

Valeri Szydłowska

Francja

Naprawdę nowy początek, czyli cywilizacja a dzikość świata
Przedterminowe wybory to było zaskoczenie i niepokój we Francji, burza, począwszy od szokującego oświadczenia prezydenta Emmanuela Macrona. Kandydaci ostro ze sobą rywalizowali, a wyborcy się zmobilizowali. Daty przedterminowych wyborów do organów legislacyjnych (29–30 czerwca i 6–7 lipca) zmusiły tysiące obywateli francuskich do stawienia się na komisariacie policji w celu potwierdzenia swoich uprawnień wyborczych. W następstwie historycznego zwycięstwa prawicowego Rassemblement National (RN) w wyborach europejskich, w których partia zdobyła 31,37% głosów, znacznie wyprzedzając partię prezydencką (14,6%), na dwa tygodnie przed pierwszą turą świat nie mógł zrozumieć decyzji prezydenta, który z powodu względnej większość nie był zmuszony do podjęcia tak drastycznych kroków. Ostro krytykowany w kraju i za granicą francuski prezydent podtrzymał swoją decyzję, by zmusić partie polityczne do jasnego określenia swoich programów. Prezydent stawia na strategię „dowodu przez przykład”: uważa, że ​​niekompetencja RN w przewodzeniu Francji skłoni wyborców do wybrania bardziej umiarkowanej opcji w 2027 roku. Ryzykowna taktyka. Macron chce „oddać głos Francuzom” – trochę w stylu słynnego posunięcia generała Charles’a de Gaulle’a, mając pewność, że po raz kolejny wybiorą umiar. W latach 2017 i 2022 francuscy imigranci głosowali głównie na Macrona.

Czy rok 2024, nazwany „rokiem wyborczym”, będzie także rokiem znaczących wstrząsów politycznych? We Francji doszło przed wakacjami do prawdziwego politycznego trzęsienia ziemi. Nieomal chciałoby się powiedzieć: nareszcie. Wybory w dwóch kolejnych turach przyniosły najpierw zupełnie realną szansę przejęcia władzy przez Rassemblement National, z Marine Le Pen i Jordanem Bardellą na czele, by w drugiej turze zapewnić zwycięstwo Nouveau Front Populaire, czyli lewicy w dość radykalnej formule.

A wszystko zaczęło się od tego, że umarł Bernard Pivot. Legendarny francuski dziennikarz, redaktor naczelny „Le Figaro”, twórca i prezenter słynnych telewizyjnych programów kulturalnych, ikona francuskich mediów – na pewno nie chciałby żyć we Francji rządzonej przez Marine Le Pen. Demokracja ponownie stoi przed wyzwaniami, a międzynarodowe media podkreślają intensywne napięcia społeczno‑gospodarcze wstrząsające różnymi krajami w różnych kontekstach. Rozumieć życie społeczne jako system relacji to główna cecha współczesnej antropologii czy teorii kultury. Wielkim osiągnięciem pionierów tej teorii było opracowanie badań, dla których punktem wyjścia nie była filozofia europejskiego Zachodu, pozbawiona takich pojęć jak animizm, mit czy partycypacja. Ale teoria – tubylcza czy zachodnia – jest zawsze tylko jedną z teorii, napisał Claude Lévi‑Strauss.

Pivot zmarł 6 maja, dzień wcześniej skończywszy osiemdziesiąt dziewięć lat. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku oraz na początku wieku XXI prowadził najpierw słynne Apostrophes, potem Bouillon de Culture (Bulion kulturalny), potem Double je (Podwójne ja). Przypomnijmy choćby, to że Abecadło Gilles’a Deleuze’a, wywiad rzeka udzielony przez słynnego filozofa młodej dziennikarce Claire Parnet, opatrzony klauzulą zakazu publikacji drukowanej, pokazywano na zakończenie Bouillon de Culture i naprawdę cały Paryż biegł do domu, by o dwudziestej włączyć France 2 i to obejrzeć. Jednym zaś z ulubionych filozoficznych wątków Deleuze’a był współczesny nomadyzm, rozumiany jako przemieszczanie się, często międzykontynentalne, choćby z Francji do USA i z powrotem. Późniejszy program Double je miał w tytule grę słów (double jeu – podwójna gra), ponieważ celem autorskiego pomysłu Pivota było prezentowanie nieoczywistych wyborów i biografii wybranych postaci, które nie rezygnując z wcześniejszej narodowej tożsamości (polskiej na przykład), spełniały ważne zadania w życiu kulturalnym czy naukowym Francji. Czy da się postawić hipotezę, że skończyła się epoka Bernarda Pivota wraz z epoką nomadyzmu i inkluzywnego społeczeństwa Francji, jaką znaliśmy?

Francja inkluzywna (w przeciwieństwie do ekskluzywnej, wysoce scentralizowanej arystokratyczno‑klerykalnej super monarchii) zaczęła się w XVIII wieku, mniej więcej od czasów Monteskiusza i Jana Jakuba Rousseau, kiedy ten ostatni ukończył pisanie traktatu O pochodzeniu nierówności. Pisząc o nierównościach, oczywiście daleki był od pochwały własności prywatnej i silnego aparatu państwowego. Artykuł z 1753 roku stanowił pracę konkursową dla Académie de Dijon w odpowiedzi na pytanie, jakie jest źródło nierówności wśród ludzi i czy znajduje uzasadnienie w prawie naturalnym. Rousseau dał wykład o początku ludzkości. Najpierw stan naturalny, pierwotna zwierzęcość, potem stopniowe kształtowanie się człowieczeństwa i dochodzenie do własności. Rousseau, a podpisywał się jako obywatel Genewy, napisał jeszcze długo przed Rewolucją Francuską, że społeczeństwo oparte na własności naraża się na różne formy nierówności i korupcji (Discours sur l’origine et les fondemens de l’inegalité parmi les hommes).

Kształtowanie się systemu nierówności w sposób istotny wpływa też na socjalizację, ulubione pojęcie humanistów. Wcześniej – w 1703 roku – jeden z francuskich baronów, Louis‑Armand de Lahontan, oficer armii w Kanadzie, poznał indiańskiego przywódcę plemienia Wendat – Adario zwanego Kondiaronk, inaczej: człowieka‑szczura. Dzięki rozmowom z Kondiaronkiem mógł opracować opisy tubylczych plemion, języków, rzek, gór, a nawet ptactwa Kanady. Kondiaronk zaś dzięki dialogom z francuskim baronem odkrywał Europę.

Jeszcze wspomnijmy o polskim badaczu pism Rousseau, skoro przypada właśnie sześćdziesiąta rocznica pierwszej edycji klasycznego już ich opracowania i omówienia (Rousseau: samotność i wspólnota). Bronisław Baczko pisze: „W obliczu świata, który jest dla jednostki zarazem jej własny i obcy, w obliczu sprzeczności, które napotyka zarazem w sobie i w świecie, wysiłek samookreślenia nie może poprzestać na odpowiedzi na osobiste pytanie: «Kim jestem?» – na poparcie czego znajdziemy cytat z Emila: «żadne przyzwyczajenie nie uwolni od fizycznego uczucia zmęczenia, wyczerpania, głodu; jasność ducha ani cnota nie zdołają wyzwolić go od cierpień jego stanu»”. Deleuze napisał kiedyś piękny esej o wyczerpaniu. Chodziło o twórczość Samuela Becketta, gdzie wyczerpanie jest normalnym stanem bohaterów. Badacze literatury nazywają to dziś schizoid space. Inaczej: konflikt z rzeczywistością w radykalnej postaci.

W roku 1705, po powrocie do Europy, baron de Lahontan opublikował Nowe podróże do Ameryki Północnej, ostatecznie aż w trzech tomach – pierwszy tom wydany był w Amsterdamie; ciekawostka: używano wtedy przymiotnika septentrional na określenie ‘północny’, co wiąże się z siedmioma gwiazdami Wielkiej Niedźwiedzicy. Septentrion to nazwa nadana wiatrowi wiejącemu z kierunku siedmiu gwiazd Wielkiej Niedźwiedzicy, który można zaobserwować na północy podczas jesiennych wieczorów, dziś nazywamy go po prostu wiatrem północnym. Nowe podróże do Ameryki Północnej Lahontana to głównie dialogi z Kondiaronkiem, którego autor nazywa imieniem Adario. Temat został podchwycony w najnowszej pracy brytyjskiej spółki autorskiej dwóch Davidów (Narodziny wszystkiego. Nowa historia ludzkości). Graeber umarł w 2020 roku, ledwie zdążył tę prace ukończyć; przedmowę dopisał Wengrow. Praca Narodziny wszystkiego w zamierzeniu autorów miała zmienić nasze postrzeganie przeszłości – od rozwoju rolnictwa i miast, po pojawienie się państw, demokracji i nierówności – pokazując nowe możliwości emancypacji i sposoby organizacji społeczeństwa, z których ludzkość skorzysta w przyszłości na mocy wiary w magiczną niemal skuteczność bezpośredniego działania. Oryginalnie angielskie dzieło Graebera i Wengrowa w listopadzie 2021 roku znalazło się na drugim miejscu amerykańskiej listy bestsellerów „The New York Rewiew of Books”, a niedawno znalazło się na półkach polskich księgarń. Natomiast opowieść o Kondiaronku, istotnie interesująca dla francuskiej publiczności, pojawia się najczęściej w recenzjach z odniesieniem do Rousseau i Lévi‑Straussa.

Nie byłoby dziś wielkiej światowej debaty antropologicznej, gdyby Lévi‑Strauss nie napisał obszernej przedmowy do innego słynnego, starszego dzieła – Marcela Maussa Sociologie et anthropologie (wydanie z tą przedmową: PUF, Paryż 1968). Już w pierwszym zdaniu określił naukę Maussa jako ezoteryczną – to spojrzenie na historię ludzkości, które kwestionuje nasze najbardziej fundamentalne założenia dotyczące ewolucji społeczeństw. Teraz Graeber i Wengrow w swojej książce przekonują, że historia ludzkości stanie się o wiele ciekawsza i mniej jednoznaczna, jeśli zrezygnujemy z wąskiej perspektywy i spojrzymy na nią świeżym okiem. Jeszcze do dziś zdarza się słyszeć, że nasi odlegli przodkowie byli prymitywni, gwałtowni i nieco dziecinni – czyli to barbarzyńcy, a cywilizację można rozwijać tylko przez rezygnację z pierwotnej wolności i okiełznanie najniższych instynktów.

Mauss, chętnie cytowany przez Lévi‑Straussa, w latach dwudziestych ubiegłego wieku pisał, że psychologia dociera do zjawisk symbolizacji raczej rzadko i na ogół w przypadku jakiejś anomalii, natomiast socjologia bada stale te zjawiska w długich sekwencjach normalnych zdarzeń. Tym tropem poszła dalej Ruth Benedict, słynna badaczka indiańskich plemion Ameryki Północnej, autorka Wzorów kultury (pierwsze wydanie w USA w 1934 roku), lektury obowiązkowej we wszystkich instytutach kulturoznawstwa na świecie. Do tego dodajmy artykuł Le sorcier et sa magie („Les Temps Modernes”, marzec 1949), w którym Lévi‑Strauss porównał szamana w transie do protagonisty na scenie. Może dziś byłoby to porównanie do rockmana? Trans i opętanie to oczywiście również ulubione tematy Deleuze’a (i pracującego z Deleuze’em psychiatry Felixa Guattariego), a wcześniej Michela Foucaulta (por. m.in. Archeologia wiedzy), którego Deleuze był uczniem (doktorantem).

Graeber i Wengrow dodają ważne uwagi do tamtej dyskusji. „Historia i archeologia – piszą – pełne są takich terminów jak «post», «pre», «pośredni», a nawet «końcowy». W pewnym stopniu są to produkty teorii kultury z początku XX wieku. Alfred Kroeber, uznany antropolog swoich czasów, spędził kilkadziesiąt lat na badaniach mających ustalić, czy za rytmami i wzorcami kulturowego wzrostu i rozkładu kryją się dające się określić prawa […], było to intrygujące pytanie, ale po wielu latach doszedł do statecznego wniosku; nie, nie ma takich praw. […] Mimo to, gdy dziś piszemy o przeszłości, prawie zawsze porządkujemy nasze myślenie w taki sposób, jakby takowe faktycznie istniały”.

Jakie wnioski formułują autorzy Narodzin wszystkiego? „Dziewiętnastowieczne spory radykałów z reakcjonistami nigdy tak naprawdę nie ustały, tylko powracają w różnych formach. Dziś na przykład ci po prawej postrzegać będą siebie jako obrońców oświeceniowych wartości, a ci po lewej jako ich zaciekłych krytyków. Ale na przestrzeni lat wszystkie strony zaczęły się zgadzać co do jednego, kluczowego punktu: że naprawdę istniało coś, co się nazywało «oświeceniem», że było ono przełomem w historii ludzkości i że rewolucje francuska i amerykańska były poniekąd skutkiem tego rozłamu. Oświecenie jest postrzegane jako wprowadzenie możliwości, która wcześniej nie istniała: świadomych projektów przekształcających społeczeństwo zgodnie z jakąś racjonalną ideą. […] W tym miejscu wszyscy się ze sobą zgadzali, niezależnie od tego, jak zaciekle się spierali o to, czy zmiana biegu historii jest dobrym pomysłem”.

Pointa mogłaby być oczywista – Europa leży na wschód od reszty świata, a porządek rozumu, którym się szczyci co najmniej od czasów Immanuela Kanta, to jakiś chaos symboli, których nie zbadano jeszcze dość dokładnie. „Do natury społeczeństwa – pisze Lévi‑Strauss – należy bowiem to, że wyraża się ono symbolicznie w swych zwyczajach i instytucjach; w przeciwieństwie do czego normalne zachowania indywidualne nigdy nie są symboliczne same przez się” (podkreślenia autora). Foucault myślał przecież podobnie i nieprzypadkowo obaj są twórcami francuskiej filozofii strukturalizmu.

Niech żyje Republika! Vive la France!

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.