Na horyzoncie zamajaczyły nowe ziemie.
Giorgio de Chirico (przeł. Mateusz Salwa)
Tajemnice wciąż są twarde jak najtwardsze orzechy.
Adam Zagajewski
Wyczytałem, że artystyczną inspirację de Chirico stanowił surrealizm. Ale pod niekwestionowalną warstwą odmiennych stanów świadomości malarstwa Włocha odnajduję coś więcej: diagnozę ludzkiej kondycji – świadomości wypływającej z jądra dylematów, frustracji i niejednoznacznych lęków współczesnego człowieka. Przede wszystkim przypadkowości i międzyludzkiej pustki. Charakterystyczne dla ekspresji de Chirico jest odczuwanie bytu jako abstrakcji, która zdaje się krystalizować w nowe oblicze kenozy. To egzystencjalne „uniżenie” niesie przeczucie naruszenia semantycznej spoistości świata, by na gruzach starych, zrobić miejsce na nowe prawdy. W takiej przyszłości nie ma miejsca na zmartwychwstanie. Patronuje mu jedynie upadek, „wyłącznie – jak widział to inny wizjoner, Gottfried Benn – świadomość i nicość” (przeł. Sława Lisiecka).
„Umieranie jest trudne, ale udaje się. Tu każdy jeszcze zdąży zostać geniuszem” (Przybliżenia. Narkotyki i upojenie, przeł. Wojciech Kunicki). Smutną ironię Ernsta Jungera odczytuję z emocjonalnych zgęszczeń płócien de Chirico, które wybuchają przede mną apokalipsami ludzkiej bezradności pomieszanej z trwogą porzucenia. Te płótna zdają się mówić, że człowiek może próbować schronić się pod nawisem filozofii czy religii, jednak grozi mu zbłądzenie na manowce dwuznacznych idei lub drętwego dogmatyzmu. A także i to, że wszystko, co teraźniejsze, ujawni swoje zasadnicze intencje dopiero w przyszłości. Każda zaś próba otwarcia tkanki rzeczywistości to mierzenie się z cieniami osobistych lęków i obsesji. Poza horyzontem, gdzie jakże często życie przeobraża się we własną negację, euforie i szaleństwa przełamują granice zakreślone przez indywidualne doświadczenie. Byt poddany działaniom frenetycznych sił, staje się elementem „wyższego” założenia. Dokonując reinterpretacji rzeczywistości, człowiek doznaje egzystencjalnego zawrotu głowy niebezpiecznie balansując na krawędzi własnego człowieczeństwa.
Zaczynam odczuwać napór zamglonych przeczuć, niepokoju zastygłego w natężonym do granic wytrzymałości oczekiwaniu na dopełnienie się czegoś nieuchronnego i jednocześnie niewyobrażalnego. To jak dotknięcie nieskończoności! Kiedy dosięgam kresu ciszy tych płócien, przez moment zdaje mi się, że dostąpię komunii z nienazwanym. Utykam w miejscu, gdzie nastrój oddziałuje już nie za pomocą symboli, lecz poprzez wzbudzanie świadomości symbolicznego, archetypicznego zestroju z transcendentnym. Ale ta malarska wizja – podpowiada mi intuicja – kryć musi coś więcej, niż prima facie daje się dostrzec: wyczuwam w niej jakąś niewiarę w porządkujący ład, tworzącą dwuznaczne emocjonalne tło. Przeczuwany erotyzm obserwowanych scen przyobleka się w tęsknotę za ostatecznością. Martwa cisza obrazów eksploduje epifaniami bóstw tak przecież bliskich współczesności: Erosa i Thanatosa. Przeciwstawne idee, jakie reprezentują, scalają się w malarskiej rzeczywistości w udrękę konieczności. Ale Eros skażony martwotą śmierci staje się niespodzianie fenomenem nieprzewidywalności. Może dlatego wszechświaty de Chirico zdają się być stygmatyzowane przez nieobecność sfery boskiej. Czyżby bóstwa powodowane tragicznym impulsem samozagłady pozostawiły bieg świata swemu losowi?
Niespodziewanie ogarniają mnie wątpliwości… Czy podążam we właściwym kierunku? W spolszczonym przez Stanisława Kasprzysiaka szkicu Giorgio Colliego Narodziny filozofii odnalazłem interpretacyjny trop przybliżający mnie – tak przynajmniej sądzę – do wnętrza tajemnicy. Ów passus ujawnił mi, że „sfera boska jest bezmierna, nie do zgłębienia, kapryśna, szalona, wyniosła, że nie podlega konieczności, ale kiedy już objawia się w sferze ludzkiej, to brzmi jak władczy nakaz, narzucający umiarkowanie, kontrolę, granice, rozsądek, konieczność”. Obcując z wizją włoskiego malarza, widz demaskuje tautologie konstruktów własnej psychiki. Wstępując w obszary rezerwowane dla psychoanalizy – Zofia Rosińska napisała, że „procesy percepcyjne są na usługach pragnień” (Psychoanalityczne myślenie o sztuce) – można rzec, iż delektowanie się kunsztem malarstwa, choćby de Chirico właśnie, często oznacza obcowanie z demonami własnych projekcji.
Malarskie światy Włocha wdają się wywłaszczone z przeszłości i przyszłości, z trudem utrzymują równowagę na nieodwołalności „tu i teraz”. Złowróżbna atmosfera wyczekiwania staje się ich przekleństwem i przeznaczeniem. To uniwersum snu, którego synonimem może być tylko szaleństwo, prowokuje pytania o podróż w nieznane, którym jest własne wnętrze. Jak daleko zajdę? Jakich bogów odkryję? Artysta uchwycił subtelne procesy dehumanizacji, w nieobecności Absolutu dostrzegając zasadniczą przyczynę egzystencjalnej pustki człowieka, który zagubiony na pustyni wartości kolejnymi iluzjami stara się zagłuszyć dojmujące poczucie wyalienowania.
Zgłębiając metafory tych płócien, zadaję sobie pytanie: czym jest (może być) Tajemnica? Samotna siła tych malarskich pejzaży zradza obecność nurtu płynącego gdzieś obok, przynoszącego obrazy obce i odległe. Cisza bywa przejawem samotności, która – jak chce Emmanuel Lévinas – jest nieobecnością czasu. Od Lévinasa dowiaduję się również, że „samotność jest tragiczna nie dlatego, że jest utratą kogoś innego, lecz dlatego, że jest zamknięta w niewoli swej tożsamości” (Czas i to, co inne, przeł. Jacek Migasiński). Utrata tożsamości opatruje świadomość bycia bólem i powagą. Ale czy potrafi – pytam sam siebie – wyzwolić z udręk istnienia? Oniryczną atmosferą de Chirico otwiera oblicze bytu pozbawionego indywidualizmu – wszystkich tych punktów zapalnych wyzwalających nagłe i niechciane eksplozje świadomości. Ale – podpowiada malarz – racjonalizm zdaje się rozpływać w paraliżującej niemocy bierności. Są to światy jak z płótna Tajemnica i melancholia, gdzie cień wyłaniający się zza załomu staje się złowróżbną prefiguracją niewiadomego. Towarzyszące mu wrażenie bezwyjściowości przyobleka się w obraz katastrofy – ontologicznej deprawacji materii i ducha.
Im dłużej kontempluję obrazy de Chirico, tym głębiej odczuwam sprzeczność wciągającą mnie w nieokreśloność: z jednej strony są to światy efemeryczne, zapadające się pod ciężarem mojego spojrzenia, z drugiej – swymi rozmiarami przytłaczają zmysły. Jednego jestem pewien: nie przeniknę Tajemnicy wyobraźni de Chirico. Ale wiem także, że za każdym razem, gdy z nią obcuję, staję się, mówiąc słowami malarza, odkrywcą gotowym do drogi. Czy jednak starczy mi sił, by w tej wędrówce wytrwać?