02/2023

Kuba Kapral

Głupia Józka

Tamarze Bołdak‑Janowskiej, z ukłonami


Głupia Józka nie była wcale taka głupia, żeby sobie dzieciaka nie zrobić. I to dosłownie. Bo to było jej największe marzenie, żeby dziecko mieć, chociaż trudno powiedzieć, czy było to jej największe marzenie, bo ojciec jej tego absolutnie zakazywał, czy po prostu naprawdę chciała mieć dziecko, mimo że była przecież głupia. A w ogóle to miała na imię Helena, tylko wszyscy na nią mówili Głupia Józka, bo jej ojcu było Józef. W sumie dobra to była dziewczyna, cały czas uśmiechnięta, tylko to właśnie był problem, bo kto się cały czas uśmiecha, nawet jak nie ma po co? A Józka uśmiechała się, czy ktoś częstował ją jabłkiem, czy rzucał kamieniem, jej to było bez różnicy, i tak się uśmiechała. I tylko jak ojciec wspominał o tym dziecku, co go nie może być, Józce mina rzedła, ino na chwilkę. Zaraz znowu uśmiechnięta, co jeszcze bardziej Józefa pognębiało, bo nienawidził tego jej uśmiechu z całego serca, ale nie mógł przecież jej tego zakazać. Za to bardzo jej pilnował, żeby się gdzieś nie puściła, i o to najbardziej się martwił, jak już osiągnęła właściwy wiek do rozmnażania. Z miejscowymi chłopakami załatwił sprawę po dobroci i każdy u nas wiedział, że jak córkę jego palcem choćby tknie, to stary łeb mu urwie. I omijali ją chłopaki szerokim łukiem, nawet kiedy dziewczyna chodziła napięta chucią jak kotka, co zdarzało się jej szczególnie późną wiosną i wczesną jesienią. Józef spał więc spokojnie, podczas kiedy jego rodzona snuła się po okolicy, głupie swe oczy za chłopakami wypatrując, aż do momentu kiedy powstała dyskoteka o nazwie Stodoła, w starej stodole Wiśniewskiego zresztą. W pierwszy piątek działania tego lokalu Józef z innymi chłopami przypatrywał się temu, co tam się wyprawia. I postanowił córki z domu w czasie dyskoteki nie wypuszczać wcale. Ale to nie uchroniło Józki od ciąży, co ujawnia poniekąd jej mądrość, jak by nie było. Bo w niedzielę po dyskotekach mogła już wyjść i z prawa tego korzystała ochoczo. Wraz z dzwonów na ósmą biciem wyskakiwała z chałupy i biegła do Stodoły. Smutno było patrzeć, jak Głupia Józka krąży wokół głuchej dyskoteki, czy to lato, czy zima, a szczególnie jak zima. Czego tam szuka, czego węszy, głowił się Józef, głowił, i nic nie wymyślił. Ale ja wam mogę powiedzieć, pewnie i tak się domyślacie, że o zużyte kondomy chodziło. Głupia Józka zbierała za Stodołą gumki porzucone i mleczne te sopelki między nogi se wciskała. Z wiosną brzuch się jej zaczął okrąglić, tym samym, można powiedzieć, że Józka dokonała na sobie sztucznego zapłodnienia, kiedy się ludziom jeszcze żadne invitra nawet nie śniły. Ojciec jej natomiast o mało trupem nie padł na wieść, że córa jego ułomna brzemienną jest i na świat kolejnego głupka wyda. Zły jak diabli, kości chciał naszym chłopakom rachować, ci jednak pod Bogiem przysięgali, że Józki nie tknęli. Wychodziło na to, że ciąża Józki to sprawa niewyjaśniona, cud czy co, nie mógł Józef dojść i w strachu żył, że mu się drugi Chrystus w domu urodzi, tylko że po córce głupi i wstyd będzie na całą okolicę. Obawy jego były oczywiście bezpodstawne, choć nie do końca. Chłopak urodził się zdrowy na pierwszy rzut oka i nie całkiem na drugi. Jego pojawienie się na tym padole łez nie obyło się jednak bez echa, bo do kogoś podobny był. Stary już do reszty osiwiał, jak się wydało do kogo. Znacie go na pewno z telewizji, programy prowadzi, trochę śmieszny taki, trochę wojowniczy, w co drugiej reklamie wyskakuje. Stąd też Józef od razu po paru miesiącach, jak się ciasto twarzyczki maluszka jako tako uformowało, rozpoznał we wnuku sławnego na całą Polskę gwiazdora. Tylko że to się w głowie nie mieściło, skąd podobieństwo tak wielkie, że każdy, kto do Józki zaszedł na berbecia popatrzeć, nie mógł się nadziwić. Ludziska z całej okolicy poczęli zjeżdżać atrakcję podziwiać, we wściekłość Józefa wprawiając, bo niepotrzebny był mu rozgłos takiego typu, ludzi przeganiał, widłami straszył, psami szczuł. A to jeszcze bardziej ludziom apetyty na sensację zaostrzało, że zdjęcia po kryjomu maluchowi pstrykali, krążyły potem z ręki do ręki i po sieci całej. Modlił się Józef, żeby sprawa przycichła, małego z domu nie puszczał, ale przecież nie można dziecka w domu więzić, już nie te czasy. Sprawa jakoś przycichnąć nie chciała, bo z biegiem lat podobieństwo robiło się coraz bardziej uderzające, że aż nikt chłopaka Szymon nie wołał, nawet matka, jak mu dziadek dał, tylko imieniem tego sławnego gościa. I on tylko na to imię reagował. Jedyny Józef wołał Szymek, Szymek, jak głupi. A jak chłopak rósł, to i jego sława rosła, że na różne uroczystości zaczęto go zapraszać jako gościa specjalnego, przykładowo dawał znać, że dożynki się rozpoczynają, czy przy święceniu wozów strażackich pomagał księdzu kropić, czy w szopce za Jezuska był (jak Józef o tym usłyszał, to pierwszy zawał miał). Matka z nim wszędzie jeździła, ale siłą rzeczy w cieniu ją trzymali, więc i dziadek musiał uczestniczyć w tym cyrku na kółkach, jak zwykł mawiać. A mówią, że kwaśną minę musieli mu gotówką solidnie osładzać za te występy. To była jednak sława lokalna, sięgająca kilku najbliższych miejscowości co najwyżej, żeby dalej to poszło, musiało do zamachu dojść. Napastnik był z kręgów kościelnych, tu czkawką się odbiły te szopki, jakiś fanatyk, który za antychrysta uznawał tamtego z telewizji szołmena, a że nie miał szans go dosięgnąć, na „czarcim pomiocie”, jak zeznawał, zemstę chciał wykonać. Tylko że wbity w serce nóż nie uczynił młodemu właściwie żadnej krzywdy, przeszedł jakoś tak szczęśliwie, że na trzech szwach się skończyło i po krzyku. Tu już ludziom się wyświetliło, że sprawa ma poważniejszy charakter, niż ktokolwiek się spodziewał, echem po Polsce poszło, że gdzieś tam taki podobieniec do celebryty żyje, na dodatek cudowny, mimo wrodzonej głupizny. I tylko kwestią czasu było, że tamten chłopaka do programu swojego zaprosi. Tak się przynajmniej nam tu zdawało, ale nie, nic z tego. Gość nie chciał nawet słyszeć o chłopaku, chociaż w każdym wywiadzie słyszał pytanie, kiedy młodego do programu wreszcie zaprosi. A on milczał, jakby tematu nie było, tylko wściekłe błyski z oczu krzesał. To już ludzi do czerwoności rozpaliło w dociekaniach, o co tu może chodzić, prawnicy tamtego kategorycznie wszystkiemu zaprzeczali, pozwy szły taśmowo. Chłopak się zrobił równie sławny jak ojciec, w reklamach brał udział, nawet u nas, niedaleko chałupy Józka wisiał bilbord z siecią komórkową, co aferą się skończyło, jak wyszło, jakie grosze Józkowym za to zapłacili. To jeszcze większą sławę chłopakowi zrobiło, że już wszędzie był, na jogurtach, napojach, chwilówkach nawet. Józek się na to godził, pod warunkiem że młody zawód uzyska, co okazało się możliwe, bo syn nie był tak cofnięty, jak matka. Na spawacza się uczył, szesnasta wiosna mu szła, kiedy wieść gruchnęła jak grom: ten z telewizora karierę kończy, ostatni program na święta pójdzie, w którym spotka się wreszcie z chłopakiem. Szaleństwo, jakie zapanowało w kraju, z niczym porównać się nie da. Tylko o tym wszyscy gadali, co to się wydarzy w tym programie. Tak że nawet wybory jesienne bez większego echa przeszły. Drugiego dnia świąt cała Polska siedziała przed ekranami, powiedzieć, że oglądalność była rekordowa, to nic nie powiedzieć. U nas w remizie Wiśniewski wielki telewizor postawił, wszystkich zaprosił, tylko Józek siedział sam w chałupie, bo za żadne skarby nie chciał do telewizji jechać, przez co Józka sama musiała do stolicy z synem jechać, ale oglądał, sprawdziłam. Reklamy przed programem szły z czterdzieści minut, nie powiem, pół na pół było naszego chłopaka i tamtego. Potem studio ciemne, światło na jeden fotel, siedzi gospodarz programu, cisza, wszyscy czekają, co będzie. Nic się nie dzieje, zbliżenie na gospodarza, ten oczy mruży, niby zły, potem się kącikiem ust uśmiecha, ludzie parskają, napięcie rośnie, nagle fanfary, muzyka, w drugim snopku światła pojawia się nasz chłopak, kropka w kropkę. Ludzie z foteli się zerwali, oklaski trwały dobry kwadrans, że prowadzący nie mógł programu zacząć. U nas też ludzie klaskali, baby płakały, chłopy w ramiona se wpadali, nawet Józek łzę uronił. Wreszcie, gdy wiwaty udało się wygasić i prezenter otwierał buzię, by coś powiedzieć, to zanim choćby jedno słowo opuściło jego wiecznie wykrzywione ironią usta, puścili reklamy.

Po wsi i po kraju całym poszedł jęk. W takim momencie! W takim momencie!!! No, właśnie w takim, a czego się spodziewaliście? Poniekąd można to zrozumieć, prawa rynku, polityka stacji, cała ta teleekonomia, ale czy chociaż raz nie mogli se odpuścić? Jezu! Mamy teraz patrzeć na te wypasione bryki sunące wysterylizowanymi miastami, na te perfekcyjne włosy perfekcyjnych lalek, na leczniczą, kurwa, margarynę? Przez parę minut czekaliśmy jeszcze jak oniemiali, licząc, że to będzie króciutka przerwa, że zaraz wznowią program, że zaraz zobaczymy naszego chłopaka, jego starego, jak sobie gadają, zaśmiewając się i klepiąc po kolanach, czy coś, ale nie, ni chuja. Po dziesięciu minutach część ludzi poszła na papierocha, ktoś skoczył do sklepu, zaraz wrócił po sklepową, bo też tu przecież była. Ociągała się, jeszcze ślepiła w ekran, czy aby nie skończą, ale dalej leciały lokatowe bajdury, żelowe erocidła pod prysznic i dentyści z paskudną dykcją. Uparta była, dopiero jak Wiśniewski uświadomił ją, że przecież program nagrywa, pobiegła, a za nią gromadka spragnionych i głodnych. Przybiegli po chwili, szeleszcząc siatami, ale po prawdzie nie musieli się spieszyć, bo reklamy nadal leciały. Już dobre dwadzieścia parę minut, ludzie zaczęli się rozpraszać, chociaż tak jakby warstwowo. Tylko najwytrwalsi siedzieli na sali, to byli strażnicy ekranu, potem palacze zainstalowani pod oknami, dalej ci, co poszli się przejść, bo kolejne czarne święta były, chociaż każdy w zasięgu głosu, żeby jakby co ruszyć z kopyta. I raz nawet ruszyli, ale okazał się to fałszywy alarm, bo młody Pęksa myślał, że spot, w którym wystąpił gospodarz programu, to już program. Śmiali się z tego trochę, śmiali, ale jakoś nerwowo, że stary Pęksa na wszelki wypadek kazał młodemu spierdalać do domu. Po czterdziestu pięciu minutach nikomu już do śmiechu nie było. Pomstowanie się zaczęło na telewizję, na rząd, na wszystko, że zwykłego człowieka rąbią w biały dzień, ani się obejrzysz, głosy coraz bardziej podniesione, tak samo poziom alkoholu we krwi, bo sklepowa już na stałe wróciła za ladę, a zła jak osa. I co z tego, że blok ten reklamowy przeszedł do historii jako najdłuższy na świecie, i raczej już nie do pobicia, bo bite 93 minuty, co z tego, że rząd upadł, bo do zamieszek doszło, bo u nas to jeszcze spokojnie się odbyło, paru bardziej napranych po mordach sobie dało i cześć, ale w miastach to ludziska zaczęli z okien plazmami rzucać, potem zapłonęły samochody, potem już poszło, tłum pod sejmem, paru wyrywnych policjantów i poszły konie po betonie, jak program już nie wrócił? Bo Bogiem a prawdą, ten program przecież na żywo szedł, więc jak te reklamy leciały, to oni tam w tym studiu musieli te półtorej godziny ze sobą siedzieć, co z tego, że przy ludziach, jak to była ustawiona publiczność? Co się naprawdę wydarzyło, nie wie nikt, świadkowie milczą, stacja wszystkiemu zaprzecza, tabloidy mnożą teorie coraz bardziej fantastyczne, a z Głupiej Józki to teraz tym bardziej nic nie wyciśniesz. Jedyne, na czym można opierać domysły, to ta migawka, która poszła, jak już program wznowili, ale to dosłownie sekunda, pół nawet. I jest studio, ale całkowicie zdemolowane, a widok jest przekrzywiony z przewróconej kamery, a ci dwaj tak bardziej w kącie, pod sufitem, na którym jeszcze jeden czy dwa reflektory na kratownicy świecą, i w takim jakby uścisku albo, że się jeden drugiemu wyrywa, trudno orzec, bo to naprawdę momencik i zaraz obraz zgasł, ciemno, potem obraz kontrolny. I co z tego wyczytasz, ludzie to powiększali, analizowali, każdy dochodził do innych wniosków, a się jeszcze zaczęli dzielić, na tych, co widzieli to na żywo, to garstka była, wybrańców, i na całą resztę, co później na nagraniach, zdjęciach, zapętleniach internetowych to ujrzała, co tylko dolewało oliwy do ognia. A ja se myślę, że może tak to ma być, że tajemnicą już zostanie, ich samych, chociaż ciał nie znaleziono, że to kolejne teorie mnoży, że gdzieś ich widziano, na jachcie, na lotnisku, gdzieś tam i siam. I może tylko matka wie, zna całą prawdę, co poznać można po tym, że Józki uśmiech zniknął z ust, już nigdy po powrocie ze stolicy nawet kącik jej nie drgnął. W ogóle buzia jej skamieniała poniekąd, zamurowało ją na amen, szybko też ojca pochowała, co tylko sytuację pogorszyło, bo z braku opiekuna do ośrodka specjalistycznego trafiła, tam przy swoim telewizorze wygaszonym siedzi, raz to widziałam, jak ją odwiedzić mi do głowy przyszło, a niechby ktoś próbował go włączyć, to taki krzyk podnosi, mówiła mi salowa, że inni wariaci wybiegają na wszystkie strony i trzeba ich potem godzinami zaganiać do środka.

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.