Być Polakiem nie jest to tak wielka rzecz, jak nam się wydaje. Ale przestać nim być, znaczyłoby przestać być człowiekiem.
F.G.
Mężczyzna wykonuje kilka ćwiczeń gimnastycznych, potem robi sobie kawę. Szuka czegoś do jedzenia. W szafce znajduje kromkę chleba. Ogląda ją, wącha, uznaje, że jeszcze nadaje się do spożycia. Słyszy gwizd czajnika. Z kawą i chlebem siada przy stole‑biurku pokrytym książkami i papierami. Zauważa gołębia na parapecie. Sypie mu okruszki.
– Ktoś pytał o pana.
– Kto?
– Nie przedstawił się, ale nie chciałbym go więcej spotkać.
– Co mu pan powiedział?
– To, co zwykle. Że nie znam żadnego Goetla. Już mi nie dadzą spokoju.
Mężczyzna bierze kartkę i coś na niej pisze, składa kartkę, wkłada do koperty, zakleja. Pisze na niej adres i wręcza ją dozorcy wraz z banknotem.
– Panie, ja mam czwórkę dzieci – mówi dozorca.
– Ja też, panie Kraska. Niech pan ma oczy dookoła głowy.
Dozorca bierze kopertę i banknot, patrzy krótko na lokatora i odchodzi.
– Mieszkasz teraz w Krakowie? – pyta Marysia.
– Przyjechałam za pracą – mówi Halina.
– Masz już coś?
– Na razie sprzątam u ludzi.
– Wojna wywróciła wszystko do góry nogami.
– A co u ciebie?
– Pracuję w urzędzie.
– No, no. Musi ci się powodzić.
– Owszem, całkiem, całkiem. Trafiłam na porządnego szefa.
– A praca ciekawa?
– No, ciągle się coś dzieje, tylko podłogę trzeba często zmywać, taki duży ruch. Ale nie, nie jestem sprzątaczką, tylko sekretarką.
– Marysiu, trochę się śpieszę…
– Oczywiście. Musimy jeszcze kiedyś się spotkać.
– Tak, koniecznie.
– Słuchaj! Przecież ja ci nie oddałam Nad Niemnem. Pożyczyłaś mi przed maturą. Pamiętasz?
– Nie bardzo…
– Nie szkodzi, grunt, że ja pamiętam. To teraz koniecznie musimy się spotkać. Może jutro w „Crystalu”? Szósta wieczór, może być? Tu masz mój telefon. Na biuro. No co masz taką minę, jakbyś się czegoś przestraszyła? Nie masz się czego bać. Oczywiście, jeśli nie masz czegoś sumieniu…
– Słucham?
– Nic, taki żarcik! To co? Do jutra!
Kobiety żegnają się i Marysia odchodzi. Halina stoi jeszcze chwilę. Szybkim krokiem rusza w przeciwną stronę.
– Przyszedł towarzysz Ważyk, ale nie był umówiony.
– Towarzysz Ważyk nie musi się umawiać. Wpuścić.
Ważyk jest w mundurze, w kaburze ma nagan.
– Czego się napijesz? – pyta Martini.
– Mocnej czarnej kawy.
Martini prosi sekretarkę o dwie czarne. Sekretarka z uśmiechem kłania się i wychodzi.
– Ładna, może nawet za ładna – mówi Ważyk.
– Nie przyglądałem się zbyt uważnie – kłamie Martini.
Ważyk śmieje się.
– Nie wierzę. Wyglądasz mi na zdrowego faceta.
– Powiedz lepiej, co tam u twoich literatów.
– Ciągle pojawiają się nowi. Będzie trzeba im zorganizować jakieś warunki lokalowe. Jest taka kamienica na Krupniczej, o którą stara się Związek Literatów Polskich. Na dole można by urządzić stołówkę dla tych głodomorów.
– Świetny pomysł. Lepiej mieć ich wszystkich w jednym miejscu. A jakie nastroje w tym stadku?
– Ideologiczny trzon środowiska jest pewny, ale są też tacy, co za darmowy wikt i dach nad głową sprzedaliby własną matkę, choć wydaje im się, że nadal będą się bawić w sanacyjne kabarety i szmoncesy. Podobno Goetel pojawił się w Krakowie.
Martini ożywia się.
– Wiadomo, co o u niego?
– Właściwie nie pokazuje się na mieście, a jeśli tak, to wykazuje przy tym maksimum ostrożności. To bardzo inteligentny człowiek i na pewno zdaje sobie sprawę z tego, że się nim interesujemy.
– Goetel to trudny przypadek. Nieoczywisty.
– Co masz na myśli?
– Niewątpliwie jest faszystą i zasługuje na to, na co zasługuje każdy faszysta, jednak w czasie okupacji dał się poznać jako człowiek szlachetnej postawy. Owszem, zachęcał pisarzy do rejestrowania się u władz niemieckich, ale prowadził Kuchnię dla Literatów w ramach PEN Clubu, uratował tak od śmierci głodowej wielu ludzi.
– Ty, Roman, lepiej nie dziel włosa na czworo, tylko skup się na swojej robocie. Problem o nazwie „Goetel” ma zniknąć raz na zawsze, ponieważ ten problem bardzo szkodzi naszej sprawie.
– Zgoda, ale nie zapominaj, że on ma wysoko postawionego brata Walerego. Wybitny geolog, rektor Akademii Górniczo‑Hutniczej, a przy tym nam sprzyja. Wszedł nawet w skład Krajowej Rady Narodowej.
– Co przez to sugerujesz?
– Tu nie należy wykazywać się przesadną gorliwością, żeby sobie nie zaszkodzić, bo nie wiadomo, jak wysoko sięgają wpływy Goetlów. Jest jeszcze coś. Przypuszczam, że będzie chciał opuścić kraj. To byłoby najlepsze rozwiązanie.
– Najlepsze dla kogo? Wyjazd na zachód otworzy mu drogę do głoszenia jego rzekomej prawdy o Katyniu i szkalowania Polski Ludowej. Goetla trzeba dopaść i wykończyć, zanim ucieknie z kraju.
– Czy nie dałoby się go przekupić? Przecież ma kobietę, dzieci i potrzebuje z czegoś żyć – zastanawia się prokurator, patrząc na zdjęcie pisarza.
Ważyk powoli traci cierpliwość.
– Nawet gdyby Goetel był przekupny, to nie wolno iść na żadne kompromisy z tym zakutym faszystowskim łbem. Takich trzeba po prostu rozwalać!
– Jako doktor praw muszę kierować się wyłącznie dowodami, a nie tezami publicystycznymi.
Ważyk już chce coś powiedzieć, ale prokurator kontynuuje.
– Ten, jak go nazywasz, zakuty faszystowski łeb jest dla nas bardziej niebezpieczny niż wszystkie sanacyjne „Qui pro quo” i „Zielone baloniki” razem wzięte. I dlatego wymaga specjalnego potraktowania. Posłuchaj tego: „Narzędziem zaborcy stanie się inteligencja. Awangardzistami odstępstwa i zdrady staną się pisarze. Gorliwość, z jaką będą wysługiwać się zaborczej propagandzie, wyciśnie na ich postawie piętno hańby niespotykanej w dziejach polskiego piśmiennictwa”. Goetel dysponuje potężną bronią – słowem, z którym piekielnie trudno jest walczyć.
– Nie widzę tu pola kompromisu. I wiem, jak dopaść Goetla – mówi zasępiony Ważyk, ale Martini nie daje za wygraną.
– Może i coś wiesz, ale to wiedza Goetla już się wydostała na świat. A jest to kurewsko niewygodna wiedza.
– Niemcy hitlerowskie użyły Goetla i innych pożytecznych idiotów do swojej propagandy.
– Nie jestem co do tego przekonany. Goetel to wciąż znane nazwisko. Jego książki są w każdej bibliotece.
– Właśnie dlatego trzeba wymazać to nazwisko. Nie tylko z bibliotek. Wymazać całkowicie, bo taka jest wola Partii – cedzi Ważyk.
– Nie musisz mi o tym mówić, towarzyszu poeto. No, to jaki masz pomysł na tego Goetla?
Ważyk nie lubi wyrazu twarzy Martiniego, kiedy się spotykają. Jakby prokurator chciał mu dać do zrozumienia, że jest przybłędą.
– Obywatelka przyniesie jeszcze kompot.
– Nie ma kompotu, obywatelu.
– Niech w takim razie obywatelka przyniesie cokolwiek, co przypomina kompot.
– Herbata może być?
– Niech wam będzie!
Krępująca cisza. Ważyk mówi, żeby sobie nie przeszkadzali, i zaczyna pochłaniać obiad.
– Czy możemy prosić towarzysza o ocenę naszych utworów? – nieśmiało pyta Szymborska.
Ważyk odkłada sztućce, przeciera usta i poważnieje, przerzucając niedbale leżące na stole kartki z tekstami.
– Widzę, że wciąż wam w głowach burżuazyjne formy. Fraszki były dobre dla pensjonarek. Nowy człowiek wymaga nowego podejścia. Trzeba mu na nowo opowiedzieć świat. Napisać mu nowe Genesis – co mówiąc, wraca do pożarskiego.
– A czy ten nowy człowiek jest już na to gotowy? – pyta Włodek.
– Wkrótce przyjdzie czas, że takie pytania będą już nieaktualne. Ba!, one będą zakazane. Literatura musi przestać pytać i hamletyzować, a zamiast tego dawać jasne i jednoznaczne odpowiedzi!
Goetel przysłuchuje się głośnym tyradom Ważyka, wreszcie wstaje od stolika i idzie do wyjścia. Ważyk zauważa go.
– Czy to nie ten ulubieniec sanacji, Goetel? – mruczy do siebie Ważyk.
– Czasem widuję tu tego człowieka, ale zwykle nie zwraca na siebie uwagi – mówi Szymborska. Ważyk, nie słuchając już, rusza za Goetlem, który, widząc to, przyspiesza kroku. Włodek woła za Ważykiem, że nie dokończył obiadu. Ale Ważyk już znika w wyjściu. Włodek patrzy to na Wisławę, to na napoczęty kotlet. W końcu dzieli kotlet na dwie części i jedną kładzie na swój, a drugą na talerz Wisławy. Zjadają ze smakiem.
– Zajęlibyście się lepiej wrogami ludu – syczy pod nosem Ważyk.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]