11/2021

Piotr Kępiński

Gra w krykieta

W pewien niedzielny poranek w Villa Doria Pamphilij, przepięknym i największym rzymskim parku, odbywał się niecodzienny mecz krykieta. Nie wiem dlaczego, ale pomyślałem, że grają między sobą drużyny Bangladeszu i Pakistanu. Widzów, co prawda, było niewielu, ale wszystko wyglądało bardzo profesjonalnie. Byłem pewien, że trwają właśnie jakieś międzynarodowe zawody i za chwilę pojawi się także drużyna włoska. Skoro Włosi lubią rugby i na stadionie Olimpico co roku w ramach Pucharu Sześciu Narodów dostają cięgi od Irlandczyków czy Walijczyków, to dlaczego nie mieliby lubić krykieta? Nic z tych rzeczy.

Jedyne, co odgadłem, to to, że gra, którą obserwowałem, w istocie była krykietem. Ale drużyny wcale nie były z Pakistanu i Bangladeszu, tylko z Bangladeszu. Banglijczycy grali z Banglijczykami. Wytłumaczył mi to jeszcze tego samego dnia właściciel sklepu przy piazza Mancini, nieopodal mojego domu, który z Dhaki do Włoch przyjechał dziesięć lat temu i wtedy też założył swój pierwszy interes. Dzisiaj ma ich kilka, wszystkie w dzielnicy Flaminio.

Mówił: „Włosi o krykiecie nie mają zielonego pojęcia”. A Banglijczycy mają ją go we krwi. „Uczymy się zasad już jako dzieci”.

Niemniej, jak zaznaczył, powoli reguł zaczynają się uczyć także i rzymianie. Ale zawody, które przez przypadek zobaczyłem w Villa Doria Pamphilij, zostały zorganizowane przez klub opanowany przez Azjatów – Roma Cricket.

Na tym samym boisku odbywają się także mecze międzynarodowe między drużynami ambasad Pakistanu, Wielkiej Brytanii, Australii, Bangladeszu i innych.

Ładnie i pięknie. Ale skąd w Rzymie Banglijczycy? I dlaczego tak ich dużo?

Bo w istocie są oni obecni dzisiaj w stolicy Italii na każdym kroku. Zajmują się głównie handlem.

Rzymianie swoje sklepy zamykają z reguły około dwudziestej, dwudziestej pierwszej. W soboty działają bardzo krótko. W niedzielę – wcale. Jeżeli w stolicy coś w tym czasie działa, można ze stuprocentową pewnością przyjąć, że będzie to sklep banglijski. Banglijczyk w Rzymie pracuje w święto pierwszego maja, w pierwszy dzień Nowego Roku, Banglijczyk pracuje od rana do wieczora, zawsze.

Nie ma nacji bardziej od nich pracowitej. Chyba tylko Włosi im dorównują. Dlatego wszyscy ich tutaj lubią. Banglijczyk to handlowiec, któremu można zaufać, świetnie mówiący po włosku, a jak trzeba, to i po angielsku. Towar ma świeży, jest uprzejmy, a na dodatek w swoim sklepie ma czasami takie rzeczy, jakich ze świecą szukać we włoskim, jak chociażby makaron tajski, mleko kokosowe, bataty, przyprawy z Wietnamu, ewentualnie soki z Boliwii albo Peru.

I nie ma humorów. Może zdarzyć się, że Banglijczyk się zamyśli i będzie wtedy nieco roztargniony, ale nigdy nie będzie nieuprzejmy.

Abdul z piazza Mancini na miesiąc przed powrotem do kraju, a było to dwa lata temu, bardzo słabo „kontaktował”. Bywało, że zapominał, po co schodził do magazynu, który znajduje się w podziemiach sklepu. Bywało, że mówił do mnie o czymś, o co go nie pytałem. Sprawa wyjaśniła się bardzo szybko. Do Dhaki miał jechać na swoje pierwsze spotkanie z narzeczoną, której nie znał. – Nerwy – mówił – to są po prostu nerwy. – Wrócił kompletnie odmieniony. Pamiętał już o wszystkim. Promieniał.

Wczoraj, kiedy go zobaczyłem po dłuższej przerwie, aż skakał z radości. Ale nie z powodu szczęścia rodzinnego, bo koniec końców się ożenił. Po raz pierwszy od dłuższego czasu Bangladesz wygrał w krykieta z Indiami. Kilkadziesiąt tysięcy rodaków Abdula śledziło ten pojedynek w Internecie. Podobno z tego powodu padła sieć w dzielnicy Torpignattara nazywanej również Banglatown, w której drugim językiem „urzędowym” jest naturalnie bengalski.

Dzisiaj we Włoszech mieszka około pięciu milionów imigrantów z Bangladeszu. A Rzym jest czwartą „stolicą” kraju po Dhace (stolicy prawdziwej), Kalkucie i Londynie.

Do Wielkiej Brytanii Banglijczycy masowo emigrowali jeszcze w latach osiemdziesiątych XX wieku. Następnie Anglicy zatrzasnęli przed nimi drzwi. Musieli szukać innych możliwości. I wtedy ktoś zauważył na mapie Europy dosyć przyjazne państwo, w którym handel jest bogiem, klimat fantastyczny, a policja wyrozumiała. Władze przyjazdów nie utrudniały. No i na początku lat dziewięćdziesiątych minionego wieku nastąpił boom. Banglijczycy zaczęli szturmować Włochy.

*
Abdul pokazuje mi na smartfonie fragmenty włoskiego filmu, który całkiem niedawno był wyświetlany w rzymskich kinach. O Bangla w reżyserii Phaima Buhiyana (Banglijczyka urodzonego w Rzymie) rozpisywały się nie tylko stołeczne gazety, ale także najważniejsze magazyny w Bangladeszu.

Do kina poszedłem w czasach jeszcze przedpandemicznych i sala była prawie pełna. Ta prosta historia wiele mówi nie tylko o samych Banglijczykach, lecz także o sytuacji w Italii.

Rodzina głównego bohatera, Phaima, w obliczu wielkiego kryzysu, który dopadł kraj, emigruje powtórnie z Włoch do Wielkiej Brytanii. On sam jednak zakochuje się w pięknej dziewczynie, rzymiance, z rodziny tak tradycyjnej, jak jego, i chce zostać. Banał? Jasna sprawa, ale barwnie i sprawnie opowiedziany, a wyprodukowany przez agencję Fandango, która ma swoim koncie (między innymi, rzecz jasna) dzieła Ferzana Özpeteka.

Bez lukru, bez stereotypów, bez koturnu. Prawdziwa rzecz, którą obejrzałem z przyjemnością.

Kiedy po seansie wskoczyłem na chwilę sklepu Abdula, żeby podzielić się wrażeniami, słuchał mnie, ale tylko do pewnego momentu. Po kilku chwilach wypalił: teraz czas, żebyś poznał zasady gry w krykieta…

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.