09/2021

Piotr Wojciechowski

Gra w sobowtóry i lustra

Ludzie mieszkają we wsiach, w slumsach i fawelach, w blokach i ruderach – potem jest przepaść, uskok i ludzie mieszkają w apartamentach, domkach, rezydencjach i pałacach. Na szachownicy są pola białe i czarne, szarych mało. Zanim zacznę pisać recenzję z Wdowy smoleńskiej Andrzeja Horubały, muszę sobie opisać tło kosmiczne, czyli pewną tożsamość-świadomość wspólną dla autora, jego postaci, czytelników i dla mnie. To minimum wiedzy, że uskok między Południem a Północą jest wszędzie, o tym, że ci nieliczni, lepiej mieszkający, może ich dziesięć procent ogółu, posiadają prawie wszystko, może dziewięćdziesiąt procent globalnej własności. Pozostali posiadają resztę. To wie autor, pisarz Andrzej Horubała, to wie bohater jego powieści, którego określam jako Pisarza Andrzeja Innego, pozostałe postaci wiedzą. Czytelnicy też, to wiem i ja. Wiemy także i to, że opisana sytuacja globalna sprzeczna jest z ideałami równości, sprawiedliwości i miłości bliźniego. Wiemy, że tak było, jest i będzie. Taka jest szachownica i skoro ją tu naszkicowałem, mogę już pisać, jak ustawiono figury do gry i jak ją Horubała prowadzi. Dodać tylko muszę, że młodszy ode mnie o pokolenie Horubała przewyższa mnie humanistyczną wiedzą, doświadczeniem pisarskim i publicystycznym, doświadczeniem w kierowaniu ludźmi i chyba również doświadczeniem życia rodzinnego. Stąd godziwe jest, abym tę recenzję pisał nie jako kolega pisarz, ale pokorniej, jako jeden z czytelników. A jako czytelnik muszę szukać w tej powieści skierowanego do mnie komunikatu serio.

Horubała ukrył ten komunikat pod fakturą powieści z kluczem z wyrazistymi wątkami autobiograficznymi nasyconymi autoironią. I chyba ta autoironia, potrzeba szczerości przerysowana i wydrwiona jest tropem prowadzącym ku głębszym piętrom przekazu. Piszę o sobie i o współczesnej Polsce – deklaruje autor dziesiątkami niedwuznacznych nawiązań do dostępnych czytelnikom w Internecie realiów własnego życia i realiów tła. Ale trzeba być durniem, aby pomyśleć, że tak naprawdę piszę o sobie – zaprzecza tenże autor i dystansuje się tak ostro, jak może. Kreuje zastępcę, siebie-nie siebie Pisarza Andrzeja Innego. Horubała zdaje się pytać Czytelnika: czy ktoś taki jak ja publikowałby własne notatki ze spowiedzi? Czy ktoś taki jak ja rozgłaszałby trywialne i niesmaczne szczegóły intymnego pożycia? To wszystko tamten, to Inny, nie ja!

Książka opowiada o pisarzu i publicyście, który nagle staje na progu nicości, bo broniąc swojej szlachetnej antyrasistowskiej postawy, decyduje się porzucić eksponowaną i intratną posadę we wspierającym rząd tygodniku. Ale ta historia to tylko skorupka, myk formy. Tu nie chodzi o heroiczne szarpnięcie wykonane przez intelektualistę, wierzącego ojca rodziny, nie chodzi o etykę dziennikarską, układy partyjne, strefy wpływów w aparacie władzy. To jest opowieść o mężczyźnie na szarym polu w czarnobiałej szachownicy.

Jacques Maritain w eseju Sztuka i mądrość pisze: „Sztuka wykracza poza obręb tego, co ludzkie, ma swój cel, swoje prawa, wartości, które nie są ludzkimi, lecz należą do dzieła, które ma powstać. To dzieło jest wszystkim dla Sztuki i podlega tylko jednemu prawu: wymaganiom dzieła i jego dobra. Z tego wypływa tyraniczna i zachłanna moc Sztuki i jej przedziwna moc kojąca; Sztuka oswobadza od tego, co jest ludzkie; stawia artifexa, artystę lub rzemieślnika, w świecie oddzielnym, zamkniętym, ograniczonym, absolutnym, gdzie oddaje on swą ludzką siłę i swoją inteligencję ludzką na usługi rzeczy, którą robi. Jest to prawda w stosunku do każdej sztuki; znudzenie życiem i brak woli zatrzymują się u drzwi każdej pracowni” (przeł. Konrad i Karol Górscy, Księgarnia Świętego Wojciecha, [1936]).

Autor Wdowy… nie działał według tych reguł, nie podporządkował swojej siły i inteligencji dobru powieści, nie dzieło było jego celem.

Dlatego nie ma opowieści, nie ma przepowiadania pełnego mocy mitu, a za tym tęskni czytelnik. Jest dokumentacja o charakterze notatek z autopsychoterapii (a za tym też tęsknią czytelnicy, nie tylko ci, którzy psychoterapii potrzebują). Pisarz Andrzej Horubała daje nam pełną pasji i gniewu opowieść o Nie-Sobie, o Pisarzu Andrzeju Innym. Opowieść o obrzędzie przejścia, o rit de passage. Istotą takiego obrzędu jest odejście w stan zawieszenia, w stan bez-przynależności, poprzedzające wejście w nową tożsamość, nową przynależność, której znakiem jest otrzymanie nowego imienia. Pisarz Andrzej Inny wchodzi w rytuały przejścia pełen rozgoryczenia i nadziei, a odnosimy wrażenie, że pisarz Andrzej Horubała, kierujący rytuałami szaman, gniewa się na swojego bohatera, gdy prowadzi go w stan zawieszenia, na szare pole szachownicy, które jest nie-miejscem. Skąd ten gniew? Nie ze względu na rozgoryczenie A. Innego, powody tego rozgoryczenia gotowi jesteśmy uznać za sensowne. Horubałę wścieka ukierunkowanie nadziei A. Innego. Horubała jako intelektualista i katolik nie może zaakceptować tego, że Inny nie wiąże nadziei ani ze sobą samym, ani z Bogiem. Nie spodziewa się zdobyć nowego imienia siłą swoich myśli i odwagą swoich decyzji, nie spodziewa się też, że otrzyma to nowe imię od Chrystusa. Pisarz Andrzej Inny liczy raczej na panią w ministerstwie, na biurową femme fatale, kafkowsko niedostępną wdowę smoleńską. Liczy, że mu ona załatwi jakąś posadkę. Próby dotarcia do jej gabinetu, próby upokarzające i groteskowe, przypominają przypadki bohaterów ProcesuZamku.

Horubała buduje tu przemyślną symetrię pomiędzy tym, jak Andrzej Inny maluje swoje rozgoryczenie, a tym, jak tenże Pisarz A. Inny jest traktowany przez czarny matriarchat ministerstwa. Andrzej Inny odrzuca cały świat, całą tą Inną Polskę, Polskę nie-miejsce, tak do tej rzeczywistej podobną. „W tym naszym kraju, w tym naszym grajdołku, tylko to coś naprawdę znaczy, co jest gwarancją kariery”. Szydzi ze snobizmu elit, z polityków i dziennikarzy, z ich hipokryzji, fałszu, niemocy twórczej. Drwi z ludu miast i wsi: „durnowaty nasz narodek, smrodkowaty, ciemny, w cierpieniu udręczony”. Obrzuca epitetami i obsmarowuje podejrzeniami dziesiątki znanych postaci nazwanych z imienia i nazwiska, zasygnalizowanych imionami albo inicjałami. Drwi i bluźni, ale to nie bluźnierstwa cyniczne, lecz zapalczywe aż do histerii. Postępuje jak emigrant, który pijąc ostatni drink przed odlotem, powtarza z uporem: „w tym kraju nie dało się żyć”. Andrzej Inny z takim samym szyderstwem, z równą pogardą traktuje siebie, swoje ciało, swój życiorys, swoją twórczość, pisze wielokrotnie o swoim uzależnieniu od alkoholu, o chałturzeniu w telewizji, raz po raz nazywa się grafomanem. „Paskudnawy ze mnie człowiek” – wyznaje Pisarz A. Inny.

Horubała powołuje dziesiątki postaci – ale postaci niepowieściowych, przerysowanych groteskowo, a jednocześnie wyrwanych z narracji, pojawiających się dla odegrania epizodu. Każda prawie postać jest powołana jako oponent, adwersarz Innego, a jednocześnie jest jeszcze jednym wcieleniem autora służącym do prezentowania jego argumentów, jego rozgoryczeń. Wszystkie uruchomione w treści odmiany języka są tym samym językiem potocznym, luzackim aż po bylejakość, nie cofającym się przed wulgaryzmami i nadużywaniem redakcyjnego żargonu pełnego anglicyzmów. To także służy temu, by misterium autoterapeutycznej przemiany konsekwentnie odróżnić od powieściopisarstwa, aby nie służyć dziełu, lecz autorowi. Nie wszystko jednak miało tu być wydrwione, zaprzeczone bluźnierstwem. Pisarz Andrzej Inny kocha żonę, zachwyca się nią, jest małżonkiem wiernym i jurnym. Pisarz wierzy w Boga, potrafi się gorąco modlić. A do tego wrażliwy jest na urodę kobiet, bardziej przekonywająco zwierza się z zachwytów, niż walczy z pokusami.

Budując taki obszar pozytywny, strefę akceptacji i ładu moralnego, Horubała nie dość mocno trzyma cugle emocjonalnego rozhuśtania swojego bohatera. Obszerne i szczegółowe relacje z młodości Andrzeja Innego, z licealnego czasu inicjacji to parada szarżującego ekshibicjonizmu, odchodzącego od zasad dobrego smaku tak daleko, jak tylko się da. W podobną stylistykę wpadają liczne napomknięcia o fizjologicznych szczegółach pożycia małżeńskiego wiernego i jurnego Innego.

Postacią, która została nieco inaczej ustawiona w strukturze tekstu niż pozostałe osoby-lustra, jest czarnowłosa Pola, wdowa po przyjacielu Pisarza Andrzeja Innego. Pola jest szczerą przyjaciółką, pociągającą i elegancką kobietą, jest Matriarchatem Ministerialnym władnym zapewnić jakiś dostatek Pisarzowi i jego rodzinie, ale przede wszystkim jest Sprawą. „Idealnie pełniła funkcje wdowy […] wymarzone kobiety katolików takie właśnie być powinny, z jakimś rysem cierpienia, trochę jak Matka Boska z Piety, […] Pola wyszlachetniała przez Katastrofę, rysy się jej wyostrzyły i nawet te wiecznie podpuchnięte oczy świetnie komponowały się z przekazem”.

Andrzej Inny wyrósł z niepodległościowej i solidarnościowej konspiry lat osiemdziesiątych, rozwijał się jako pisarz i publicysta, autor „szlachetnych felietonów”. Wyrósł także redaktor, decydent w sferach resortu kultury i telewizji, zaprzyjaźniony, powiązany znajomościami z prawicą, wreszcie także z partią władzy. Rozwój wypadków sprawił, że Pisarz Andrzej Inny stracił wiarę w sensowność kursu, jaki obrali ludzie prawicowych mediów i politycy partii władzy. Nie chce jednak stracić wiary w Sprawę – i udaje mu się to dzięki Poli. „Przecież jestem nią opętany” – wyznaje i argumentuje: „one właśnie, smoleńskie wdowy były głównym argumentem i dowodem na to, że nasz ruch jest szlachetny i moralny”.

Te ostatnie zdania, wyjęte z finałowej części tekstu, są świadectwem, że Horubała prowadzi swojego bohatera ścieżką idącą w stronę groteski. Urzędniczka, starzejąca się brunetka – ma być Sprawą? Co z nią zrobić? Aby groteska była pełna, okazuje się – trzeba wleźć jej do łóżka. I to Pisarz Andrzej Inny robi, pakując do łóżka najpierw zmiennika, kolegę szkolnego, potem dołączając do pary osobiście. Posługuje się kolejnym sobowtórem – jak nim się posłużył autor.

Z sytuacji rozpaczy są dwa wyjścia. Przez tragedię wychodzi się w stronę patosu, który może być natchnieniem dla wspólnoty. Przez groteskę wychodzi się w stronę absurdu, który może być niezłą krotochwilą dla grupki kolesiów – indywidualistów. Dlaczego Horubała wyprowadza swoich czytelników tym drugim wyjściem? Jaki to istotny komunikat jest dla mnie, czytelnika?

Przypomnijmy sobie sytuację – rytuał przejścia pozostaje niedokończony, Pisarz Andrzej Inny wydobywa się z sytuacji przemilczanego pisarza, który „pewny swej słuszności i szlachetności” pisuje w piśmie sprzyjającym partii władzy, wiedząc, że uważany jest przez kolegów z redakcji za „chodzący wyrzut sumienia”. Gra luster i zabawa w chowanie się za sobowtóry wyprowadza go na pole szare w czarnobiałej szachownicy. Cierpi, nie mogąc się określić, a cierpienie jest normą w scenariuszach rit de passage. Czarny matriarchat nie przyjmuje go, totem czarnowłosej władczyni pada, po upadku jest już tylko kobietą w łóżku, kochanką kolegi z klasy. Nowa przynależność, nowa tożsamość, trzecia faza rytuału to wszystko pozostaje pytaniem zadanym mnie, czytelnikowi. To pytanie o historyczną rację bytu współczesnego inteligenta. Jaki ruch z szarego pola?

Wiosną 1992 roku w wydawanym przez jezuitów miesięczniku „Przegląd Powszechny” (nr 4) ukazał się ważny, krótki a klarowny, artykuł Stefana Kieniewicza pod tytułem Rozdroża inteligencji polskiej wczoraj i dziś. Historyk pokazuje, jak rodziła się warstwa inteligencka, jak odgrywała coraz to ważniejszą rolę w kolejnych powstaniach narodowych, płacąc krwią i atramentem za to, aby stać się bohaterem mitycznym, sprawcą i szamanem – a także polityczną siłą, pretendentem do władzy. Pierwsza wojna, wojna z bolszewikami, druga światowa, powstanie warszawskie, pokojowa rewolucja „Solidarności”. „Tej misji, tego inteligenckiego przewodnictwa nigdy nie akceptowały ani klasy posiadające i sprawujące władzę, ani uciśnione masy ludowe. W rzadkich momentach patriotycznego zrywu (1861, 1918, 1944, 1980) mogło się zdawać, że solidarny (prawie że solidarny) naród staje do walki w imię haseł wypracowanych w inteligenckim środowisku, pod przewodnictwem inteligenckich liderów. Ta koniunktura nigdy nie trwała długo, gdyż albo następowała rychła katastrofa polityczna, albo też parlamentarna większość odsuwała inteligenckich liderów na stronę. Czy zawsze tak się dziać musi i zawsze tak będzie się działo?”

Wdowa… Horubały opisuje na przykładzie losów Pisarza Andrzeja Innego skutki ignorowania pytania mądrego historyka, a także ignorowania paru punktów podpowiedzi, którymi kończy Kieniewicz swój artykuł. Próba budowania nowego mitu założycielskiego wokół ołtarza z wraku samolotu, próba dopisania roku 2010 do wielkich dat Czynu i Krwawej Ofiary nie była pomysłem Pisarza Andrzeja Innego, ale wyrzuciła go na szare pole. Opowiadając o nim, jego sobowtórach i ich lustrzanych odbiciach, Horubała wyprowadza nas na piętrowe skrzyżowanie. Oto nie tylko wracamy na rozdroża opisane przez Kieniewicza tekstem o gorącej aktualności. Wyżej jest jeszcze świat. Era globalnej świadomości przypomina Polsce, że uskok dzielący Północ i Południe, biedę i bogactwo, przebiega przez jej terytorium. Idąc naszymi ulicami, nie wszyscy dajemy się sparaliżować wiedzy, że tak było, jest i będzie. Wybieramy nieustannie między czarnymi polami zła i białymi polami równości, sprawiedliwości i miłości bliźniego. Zdobycie numeru telefonu ważnej pani w ministerstwie przeważnie nie jest wydarzeniem rozstrzygającym. Ani dla pisarza, ani dla czytelników przeglądających się w jego pisaniu jak w lustrze.

Andrzej Horubała: Wdowa smoleńska albo niefart.
Wydawnictwo Nowej Konfederacji,
Warszawa 2021, s. 234.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.