09/2023

S.A. Gołębianka

Haman

Ruth, Uri i Staszek żyją w serdecznej przyjaźni. Wprawdzie przyjaźń ta datuje się od niedawna, bo dopiero przed trzema tygodniami Ruth i Uri przyjechali z Palestyny.

Rodziców ich wysłano na robotę w Golusie1 na czas dłuższy, więc postanowili zabrać dzieciaki ze sobą. Mali Palestyńczycy źle się czują. Wąskie podwórko dużego domu przy ulicy Bonifraterskiej nie wystarcza przyzwyczajonym do przestrzeni i swobody dzieciom. Tym większy żal, że tuż za bramą place niezabudowane, potem duży ogród, wreszcie tor kolejowy i słychać turkot przejeżdżających bardzo często pociągów. Ale bramy przekroczyć nie wolno. Zakazali rodzice. Wprawdzie Uri mocno oponował, wiedząc, że przecież w Jaffie wszędzie sam chodził, ale matka orzekła, że tutaj to co innego.

Dlaczego?

No chociażby dlatego, że nie znają języka.

Rodzice większą część dnia spędzają poza domem. Ruth i Uri zostają z Chaną. Rano Chana wysyła dzieci na podwórko, bo musi sprzątać i obiad gotować. Od czasu do czasu wychyla głowę z okna i sprawdza „Uri, Ruth!”. „Jesz” odpowiadają dziecięce glosy. Ale jest coraz nudniej. Wszystkie zakamarki podwórka zbadane, nic już nie ciekawi Ruth. Uri coraz bardziej tęskni do swego ganu2. Nie ma tu dzieci, teraz wakacje: część na koloniach i półkoloniach, a reszta – któż by siedział w ciasnym podwórku, kiedy tuż za bramą ma się takie cudeńka.

I oto, jak opatrzność, zjawia się ośmioletni obywatel z Placu Broni, syn dozorcy domu.

Pozostanie nadal niezbadaną tajemnicą, jak się porozumiewały dzieci ze sobą.

Dość, że pierwsza bez wiedzy rodziców wycieczka poza bramę odbyła się pod wysokim protektoratem Staszka.

Dzieciaki wróciły zachwycone. Zwiedziły i spenetrowały cały park Traugutta, przyglądały się przejeżdżającym pociągom, zapoznały kolegów Staszka. Wreszcie Stach został przedstawiony rodzicom, zyskał zupełne ich zaufanie i tytuł nadwornego tłumacza, bo dzieci załatwiały z nim dla Chany mniejsze sprawunki w sklepiku, a mały jasnowłosy aryjczyk zawsze wiedział, o co im chodzi. Palestyńczycy wzbudzili niebywałą sensację wśród towarzyszy Stacha.

Co ja za jedne? Że to nie polskie to się wi, bo ani rusz dogadać się z nimi nie można, że nie żydowskie no, to murowane, bo kiedy duży Bronek chciał z zabawy wyłączyć Ruth, jako dziewczynkę, to Uri tak go palną pięścią w nos, że Bronkowi świeczki w oczach zatańczyły.

Gdzieżby żydziak był taki czupurny?

Orzekli wreszcie, wraz ze Staszkiem, że to chyba jakieś tureckie albo indiańskie dzieci i przyjęli je do swego grona. A po tygodniu Uri stał się faktycznym wodzem małej gromadki andrusów z parku Traugutta i Placu Broni. Rozkazy wydawane przez niego były zawsze poparte żywą gestykulacją, w rezerwie był zawsze Staszek, a wreszcie jakoś się porozumiewano. Ruth dzielnie sekundowała chłopakom we wszystkich zabawach, a po nauczce otrzymanej przez dużego Bronka nikt nie śmiał oponować przeciwko jej udziałowi. Zresztą cieszyła się specjalnymi względami Staszka, który miał wielki mir wśród bosej gromady.

Pewnej niedzieli przyniósł Wicek wielką wiadomość. Tuż za torem kolejowym Dworca Gdańskiego, znajdował się duży ogród. Corocznie mieściły się w nim półkolonie dzieci żydowskich. Obecnie część ogrodu została oddana pod budowę, nazwozili cegieł, desek, kamieni, piasku, ale jeszcze nie zaczęli pracować. Nikt placu nie pilnuje. Pyszna byłaby na nim zabawa. Ale przewiedziały się już o tym te żydziaki. Cała ich tam gromada. Ustawiają namioty i budy z desek, budują twierdze z cegieł piasku. Trzeba ich przepędzić. Odbyła się wojenna narada. Dowództwo powierzono Uriemu.

Ruth ofiarowała wojowniczemu oddziałowi swą chorągiewkę z ganu, na której była wyhaftowana menora.

Nazajutrz miano rozpocząć walkę. Na czele oddziału kroczył Uri, za nim Staszek i Ruth trzymająca dumnie sztandar.

Zaczęło się od pertraktacji. Prowadził Staszek.

– Żydziaki wynośta się stąd.

– Dlaczego? – oponował przywódca żydowskich chłopców Szmulek – my pierwsze tu byli.

– Jak nie pójdzieta po dobroci, to wam sprawimy takie lanie, że popamiętacie.

I nie czekając na odpowiedź, zameldował wodzowi, że po dobroci oddać nie chcą. Uri dał znak do walki, chłopcy żydowscy nie przygotowani na to zaczęli uciekać. „Tchórze”, krzyczał z pogardą Uri.

Zatknięto chorągiew z menorą na zdobytych na żydziakach szańcach. I rozpoczęła się naprawdę pyszna zabawa.

Stosownie do rozkazu wodza żadnego z wrogów nie dopuszczano na teren zawojowanego placu.

Żydziaki smutno patrzyły z daleka na zabawy rówieśników.

„A to największy z nich Haman” – wskazywali palcem na Uriego.

A tymczasem nadciągała jesień. Minęły szybko trzy miesiące, przeznaczone na pobyt w Golusie. Trzeba było wracać do kraju. Ruth i Uri cieszyli się z powrotu, a jednocześnie żal im było bardzo Staszka, kolegów i zdobytego za torem placu. Toteż Ruth stojąc na peronie przed pociągiem odjeżdżającym do Gdańska, obejmowała z płaczem pochlipującego Staszka.

„Staszek jakiri, Staszek drogi”.

A żydziaki z placu cieszyli się ogromnie z wyjazdu „Hamana”.

Pierwodruk: „Ewa”, R. 4, nr 38 (27 września 1931)
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.