7–8/2025

Paweł Orzeł

Historia (nie)odwzajemnionej miłości

Henryk Bereza w „Twórczości” lub Henryk Bereza i „Twórczość” – bardzo złożona, dziwna, bolesna, nie w pełni odkryta (i pewnie już tak pozostanie) historia miłosna.

Wpierw parę faktów: Bereza pierwszy tekst w „Twórczości” opublikował w kwietniu 1952 roku; członkiem zespołu redakcyjnego został w 1966 (w wieku czterdziestu lat), obejmując dział krytyki literackiej, a właściwie tę część o książkach niepoetyckich; w 1978 roku został kierownikiem działu prozy (po odejściu na emeryturę Juliana Stryjkowskiego) i wszystko wskazuje na to, że po roku z „Twórczości” odszedł, jednak czy na pewno?, następnie zaś do niej powrócił. Ten siłą rzeczy bardzo skrótowy biogram, sięgający początku lat 80. XX wieku, rozwija się jakby równolegle z obecnością Jarosława Iwaszkiewicza: w 1955 roku po odejściu Adama Ważyka został redaktorem naczelnym i „Twórczość” do swojej śmierci w 1980 roku prowadził, rozwijając też w sposób niewyobrażalny na tamte czasy1; ale – w 1979 roku rozpatrywał bardzo poważnie swoje odejście (formalnie próbował domknąć to w rok i trzy dni po mianowaniu Henryka redaktorem prozy, taka ciekawostka).

Publikowane w tym numerze fragmenty z Zapisków Henryka Berezy, które przygotowałem z okazji dostojnej rocznicy „Twórczości”, przedstawiają właśnie czas tego dziwnego konfliktu, który wyrósł między Henrykiem Berezą a Jarosławem Iwaszkiewiczem, konfliktu, który nie jest może zbyt znany – bo czemu miałby być? – ale stanowi istotny (i być może kontrowersyjny) element historii pisma. Przygotowując te parę słów wstępu, chciałbym odwołać się do nieżyjącego już niestety świadka, Leszka Bugajskiego, i jego tekstu, którego chyba niechcący jestem ojcem lub – lepiej – matką chrzestną, „Twórczość” 1979 – rewolucja, ach ta rewolucja, opublikowanego w „Twórczości” nr 3 (928) w 2023 roku2, który jest doskonałym uzupełnieniem „suchych” notatek dziennikowych.

Bugajski w swoim tekście – używając słów Henryka z tych zapisków: „artykuł Leszkowaty, dużo cytatów ze mnie, dużo informacyjnych opisów, ton życzliwy, niech będzie” – poza rekonstrukcją kolejnych wydarzeń przedstawia też szkicowe, ale przekonywające portrety dwóch głównych bohaterów. O Iwaszkiewiczu pisze, że był:

[…] postacią potężną, nie tylko z powodu artystycznego dorobku, lecz także licznych funkcji, jakie pełnił w ówczesnym systemie życia kulturalnego i także politycznego. Mógł sobie na wiele pozwolić i nie miał powodów do obaw, że jakiś urzędnik zechce go usunąć z posady.


O postawie Berezy w kontekście przejęcia działu prozy i rozumienia swojej misji:


[…] postawa imponująca – Bereza podjął walkę o prozę swoich marzeń, prozę, którą chciał uwolnić spod dyktatu dominującej salonowej poprawności.

Musiał wtedy, na przełomie 1978 i 1979, dużo o tym myśleć. Moim zdaniem za decyzjami, które miał wkrótce podjąć, kryła się przede wszystkim frustracja. Przez lata płynęły do niego sygnały, że jest krytykiem wybitnym, wrażliwym, że dobrze pisze, że jest erudytą. To musiało wpłynąć na jego ego, a jednocześnie prowadzić do dyskomfortu, bo czuł niedosyt […].


Leszek nie zapomina w narracji o początku wszystkiego, o mianowaniu Henryka na szefa działu prozy w „Twórczości”, gdyż to wydarzenie w życiu Berezy (i wielu jego podopiecznych) nabrało charakteru symbolicznego czy wręcz formacyjnego. Sam zainteresowany często do niego wracał w prywatnych opowieściach przy winie lub kieliszku wódki, ale Leszek zamyślił się nad tym, jak na przestrzeni lat ta historia się przeobrażała (o ile się przeobrażała…), zwłaszcza w aspekcie domniemanego i niemal błagalnego płaczu Iwaszkiewicza w rozmowie z podwładnym. Najlepiej może przedstawić całe wydarzenie cytatem z wcześniejszych zapisków Henryka:

W redakcji, trafiłem na wizytę [Klausa] Staemmlera [1921–1999, niemiecki tłumacz literatury polskiej, przekładał utwory m.in. J. Iwaszkiewicza, Z. Herberta, S. Lema – przyp. PO], przy stole siedzieli Jarosław, Lisowski, Renata i Baranowska, chwilę trwała nudna gadanina, po wyjściu Staemmlera Lisowski natychmiast przypuścił atak na mnie, Jarosław zapytał: „Heniu, jakie masz propozycje prozy?”, doszło jednak do rozmowy, Renata i Baranowska opuściły pokój, Jarosław zaczął od prośby dosłownie ze łzami w oczach, speszyło mnie to, nie umiałem rozmawiać twardo, poruszyłem jedynie kwestię mojej samodzielności w kierowaniu działem, z ich strony padło zdanie o zwiększeniu roli kolegium, Lisowski chciał się wykpić sformułowaniem, że dwa razy do roku pozwolą mi na szaleństwo, podjąłem sprawę odmienności mojego wartościowania prozy i konieczności otwartego stosunku do nowych artystycznie i społecznie zjawisk, przypomniałem sobie sprawę prozy Kirscha, Jarosław zauważył, że w nowej sytuacji działu oni także mieliby do tego inne podejście, wypłynęło to jeszcze raz w rozmowie z Renatą i Lisowskim, z Jarosławem skończyło się na tym, że mi podziękował wielkosłowiem „Kocham cię złoto”, myślę jednak, że wszystko go trochę drażniło, ja zresztą byłem rozdrażniony maksymalnie, ponieważ w gruncie rzeczy byłem w sytuacji przymusowej, pal to sześć, niech się to raz skończy, potem z Lisowskim i Renatą mówiło się jeszcze o okresie przejściowym działu, ja nie chcę teraz przejąć wszystkiego, chcę tylko wiedzieć, co oni zakwalifikowali do numerów przyszłorocznych, idzie do druku proza Marka Nowakowskiego i Mariana Brandysa, poszła już Marii Kuncewiczowej, trzeba rozstrzygnąć kwestię prozy Piskora i jeszcze jakiegoś debiutanta, trzeba polikwidować różne zaległości, o tym wszystkim musi być jeszcze mowa, dzisiaj chciałem wyjść jak najprędzej z redakcji, z Lisowskim udało nam się dobrze określić mój stan, jestem nie jak po rwaniu zębów, ale jak po założeniu mi nie dopasowanej sztucznej szczęki –


(Tak wyglądał 16 października 1978 roku – jeden z najważniejszych dni w życiu Henryka Berezy, ale dodajmy trochę dowcipnie, że tego samego dnia arcybiskup metropolita krakowski kardynał Karol Wojtyła został wybrany na papieża, a Wanda Rutkiewicz jako trzecia kobieta, pierwsza Europejka, czyli też pierwsza Polka, weszła na szczyt Mount Everestu).

Wydaje mi się, że ten fragment bardzo dobrze oddaje charakter Zapisków, a jednocześnie odsłania emocje, które przetaczały się przez redakcję wtedy i z pewnością w kolejnym roku, aż do śmierci Iwaszkiewicza na samym początku marca 1980. Nuda, ataki, czułość, próba porządkowania kompetencji, obrona, chęć ucieczki, nieprzystawalność i rozdrażnienie, które może przecież prowadzić w niebezpieczne miejsca. I – jak widać – prowadziło.

Warto jeszcze raz oddać głos nieodżałowanemu Leszkowi (i w ogóle zachęcić do lektury jego tekstu):

Czy Bereza poczuł się wtedy [właściwie to może dotyczyć dowolnego konfliktu – przyp. PO] wyrzucony poza redakcyjny krąg? Możliwe, bo był to przy całej jego apodyktyczności człowiek wrażliwy i zwracający uwagę na niuanse zachowań, spojrzeń…

Patrzył uważnie, ale prawdopodobnie był zbyt egocentryczny i jednocześnie sfrustrowany, by odbierać to, co widział, w sposób zdystansowany. W redakcji ten konflikt między Berezową rewolucyjnością i Iwaszkiewiczowym klasycyzmem musiał się tlić, a niekiedy rozpalać większym płomieniem. […] W przypadku takiego opisu możemy tylko żałować, że nikt inny nie prowadził podobnych notatek z innego punktu widzenia i mamy tylko to, co chciał opowiedzieć Bereza.


Jest to chyba trochę zabawne. Po śmierci Leszka Bugajskiego nie mamy już chyba żadnych bezpośrednich świadków (w rozumieniu uczestniczącym) tych wydarzeń. Bliżej lub dalej tej emocjonalnej kołomyjki (być może zaskakujący wyraz, ale jakoś słuszny) był Wiesław Myśliwski (obecny w tych zapiskach) czy Bohdan Zadura (w specyficznej milczącej roli)… Iwaszkiewicz w swoich dziennikach Berezy nie wspomina, choć „Twórczość” jest dla niego „ukochanym dziełem”. Z kolei w Zapiskach Iwaszkiewicza nie brakuje, by nie powiedzieć, że jest obecny aż za bardzo. Henryk skrupulatnie odnotowuje każdą rocznicę legendarnej październikowej rozmowy (od rozczulenia, po myśli, że był to życiowy błąd) i każdą rocznicę śmierci, wraca do lektur, nie wspominając o tym, że Iwaszkiewicz objawia się jako jeden z najczęstszych bohaterów Oniriady.

Co więc pozostaje? Naprawę niewielki, mikroskopijny wycinek tekstu dziennikowego3, materiał o specyficznej wartości, ale jednocześnie dość kulturowo osamotniony. A żeby było jeszcze zabawniej, przy całej miłości Henryka do Iwaszkiewicza, przy jego emocjonalno-literackim sprofilowaniu zapisków, ten tekst – taki obraz rzeczy (a może: bieg rzeczy) – dla pewnej grupy miłośników lub wyznawców Iwaszkiewicza może być rodzajem aktu (samo)oskarżenia. Taki pech życiowy Henryka. Niech i tak będzie, ale zdaje się, że to też bardzo rozsądnie Bugajski objaśnia. Tak czy inaczej, nie należy odczytywać tych zapisków w uproszczony przyczynowo-skutkowy sposób: Henryk chcący publikować wciąż, po swoim odejściu i powrocie, „Kirschów, Słyków i innych”, doprowadza do chęci odejścia Iwaszkiewicza z „Twórczości”, a w dalszej konsekwencji do jego przyspieszonej śmierci (aż trudno uwierzyć, że z takimi interpretacjami się spotykałem)… Piszę te słowa nieco złośliwie, ale w pełnym przeświadczeniu, że jak „Twórczość” jest miejscem lub domem Iwaszkiewicza, a jego duch wciąż pozostaje w niej żywy, tak samo dzieje się w przypadku Henryka Berezy, czy tego chcemy, czy nie.

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.