kiedy moja babcia
opowiadała mi
o sobie osiemnastoletniej
ostarbeiterce w niemczech
jej historie przypominały mi sny
w tych snach nieznajomi ludzie
w nieznajomym kraju
jeździli na rowerach
wieszali się w szklarniach
dziergali ze sznurków skarpetki
myślę że i jej
już sześćdziesięcioletniej
wtedy się wydawało
że to wszystko jej się przyśniło
weseli francuscy jeńcy wojskowi
rumiane przyjaciółki z bujnymi lokami
których po wojnie jednak już nigdy nie widziała
które chętnie pochłonęła potem
wiecznie głodna czerwona ojczyzna
i tylko pocztówki
z różowolicymi burżuazyjnymi aniołkami
podpisane dla aniuty
świadczyły o czymś
krwawiły atramentem
w drewniane szuflady stołów
teraz przyjaciółka mamy
która dopiero co wyrwała się
korytarzem humanitarnym spod browarów
opowiada
o kobiecie
która przyprawiła kolację
rosyjskim żołnierzom
trutką na szczury
(ocalali zrównali z ziemią dziesięć domów)
o mężczyźnie rozstrzelanym we własnym samochodzie
który siedział w nim potem
trzy dni
o tym jak zostawszy bez jedzenia
żywili się orzechami i miodem
prawie tak jak jan chrzciciel na pustyni
słucham i rozumiem
że jednak żyjemy we śnie
we wspólnym nocnym koszmarze
z którego lepiej obudzić się
w głębi którego
wierci się niespokojnie imperium
jak to przystoi mitycznym potworom
pożera własne dzieci
błądzimy w tym śnie
jak w gęstej mgle
wszyscy razem
moja zmarła babcia
jej kędzierzawe przyjaciółki
bladzi niemieccy żołnierze
rumiane wielkookie anioły
rozstrzelany pod browarami mężczyzna
kobieta ze słoikiem trutki na szczury
wyłupiastoocy rosyjscy rekruci
i ten jeszcze zupełnie młody
bratanek przyjaciółki mamy
z obrony terytorialnej
którego zabito w środę
trącamy się nawzajem łokciami
wymieniamy niewidzącymi spojrzeniami
posłusznie jemy
łyżka za łyżką
gęsty
gorzki
mrok