11/2023

Jacek Kordel

Historiograficzne wichrzycielstwo

Teza pracy i przyświecający jej cel dobitnie przedstawione zostały już na stronie tytułowej. Opisana piórem Kamila Janickiego szlachta polska stanowiła przykład kierujących się samowolą i łamiących prawo zanarchizowanych wichrzycieli, którzy zdolni byli wywoływać jedynie zamieszki. Jak deklaruje autor, chodziło mu udzielenie odpowiedzi na pytania, „czym była prawdziwa szlachta, jak zagarnęła Polskę, jak korzystała ze swojej nieposkromnionej władzy i jaki ogląd narzuciła całemu społeczeństwu”. Mniema tedy Janicki, iż rozprawia się z pokrytymi zgrubiałą warstwą patyny historiograficznymi wyobrażeniami o polskich nobiles, twierdząc, że szlachta nie zajmowała się sprawami publicznymi, konsekwentnie izolowała się od nich, interesowała się jedynie problemem swoich gospodarstw, nie miała szacunku dla prawa. Co więcej: że system polityczny był skrajnie niewydolny, armia pozostawała niezdolna do militarnego wysiłku, kobiety upośledzono pod względem prawnym, a przedstawiciele mniejszości konfesyjnych i religijnych doznawali prześladowań.

Tezy te brzmią na tyle jednostronnie, że wypada przypomnieć kilka zasad historii jako nauki. Najpierw warto więc zaznaczyć, że do skarbca nauk historycznych możemy wnieść nowe ustalenia, gdy dysponujemy niewyzyskanymi dotychczas źródłami. Wiedzę o przeszłości powiększyć możemy także wtedy, gdy korzystamy z materiałów, które wprawdzie stanowiły przedmiot analizy, jednak jesteśmy w stanie wykazać, że poprzednicy nasi nie byli w stanie lub nie chcieli poprawnie ich interpretować. Rzetelne dziejopisarstwo historyczne domaga się również rzetelnego naukowego warsztatu: m.in. znajomości faktografii, właściwej krytyki źródeł (poznawania wielu perspektyw, uwzględniania różnych czynników), opisywania omawianych zjawisk w perspektywie porównawczej, wreszcie przedstawiania ich „bez gniewu i zapalczywości”.

Czy na pewno Kamil Janicki pamiętał o tym wszystkim, pisząc swą książkę? By zapoznać się z jego metodą pracy, przyjrzyjmy się bliżej rozdziałom poświęconym tolerancji religijnej i szlacheckim wolnościom. Przekonanie, że nowożytna Rzeczpospolita była państwem bez stosów, autor nazywa: „bzdurą”. Krytykowany przez niego Janusz Tazbir w książce Państwo bez stosów. Szkice z dziejów tolerancji w Polsce nie mówił jednak, że w państwie polsko‑litewskim stosów w ogóle nie rozpalano, ale że stosunki pomiędzy przedstawicielami wielu wyznań i religii rozwinęły się inaczej niż w innych miejscach. Stwierdzając, że „sytuacja panująca w państwie szlacheckim robiła wrażenie głównie dlatego, że jej tło było wyjątkowo ponure”, Janicki zdradza prezentystyczne inklinacje. Nie można zapominać, że w epoce nowożytnej pojęcie tolerancji było znacznie węższe od współczesnego: nie oznaczało afirmacji mniejszości, a jedynie gotowość znoszenia odmienności. Dla rozważań historyka punktem odniesienia muszą być relacje pomiędzy konfesjami i religiami w tej samej epoce w innych państwach. Inaczej niż gdzie indziej w Rzeczypospolitej pełnią religijnej tolerancji cieszyli się nie tylko chrześcijanie różnych denominacji, lecz także żydzi, muzułmanie i karaimi – warto o tym pamiętać. Nie jest również prawdą, że w Polsce „nie wprowadzono ani nie próbowano wprowadzić równouprawnienia wyznań”. W drugiej połowie XVI i w pierwszych dekadach XVII wieku przedstawiciele niemal wszystkich chrześcijańskich wyznań brali udział w życiu społecznym i politycznym. Konwersje szlachty różnowierczej na katolicyzm łaciński w wieku XVII znacznie zmniejszyły polityczne, społeczne i ekonomiczne zaplecze ośrodków różnowierczych. W drugiej połowie XVII wieku istotnie wezbrała fala niechęci wobec różnowierców. Rzecz tę można stosunkowo łatwo zrozumieć: w toczonych przez Rzeczpospolitą wojnach dysydenci nierzadko opowiadali się po stronie protestanckich najeźdźców. Janicki, stojąc na stanowisku, że szlachta niekatolicka współpracowała z wrogami polsko‑litewskiego państwa „za sprawą wcześniejszych prześladowań”, przyczyny myli ze skutkami. Ustawodawstwo, ograniczające katalog praw politycznych i wyznaniowych protestantów i prawosławnych, stanowiło bowiem reakcję na ich nielojalność. Ewangelikom i prawosławnym udziału w życiu publicznym formalnie zakazano w latach trzydziestych XVIII wieku. Prawo to cztery dziesięciolecia później zostało wszakże zniesione. Tym bardziej warto przypomnieć, że w Anglii katolicy zrównani zostali w prawach z protestantami dopiero w XIX wieku. Z kolei pisząc: „każdy król musiał ją [wiarę rzymską] obowiązkowo wyznawać, każdego też namaszczali i wynosili do władzy biskupi”, Janicki zapomina, że o koronę polską ubiegali się carowie rosyjscy i ewangeliccy książęta niemieccy, a także że konfesyjne ograniczenia odnoszące się do wyznania przyszłego monarchy wprowadzono dopiero w czasie interregnum po abdykacji Jana Kazimierza, wreszcie, że koronacja była aktem sakralnym. Gdy autor mówi o tym, że „mnożyły się ataki na różnowiercze domy modlitwy, niszczono świątynie, napadano na procesje, nawet rozkopywano groby i wywlekano z nich kości ludzi uznanych za heretyków”, nie tylko nie podaje szczegółów i dowodów, lecz nie pisze także o tym, że spory na tle religijnym były w całej nowożytnej Europie codziennością. Nie chodziło wyłącznie o kłótnie pomiędzy katolikami i ewangelikami, ale także konflikty w łonie samego protestantyzmu. Niepoparte źródłowymi dowodami, uogólniające sądy typu – „narastał fanatyzm religijny, a wśród członków najwyższego stanu upowszechniła się opinia, że tylko katolik może być prawdziwym Polakiem, a więc szlachcicem” – przywodzą na myśl dyfamacyjne kampanie przeciwko Rzeczypospolitej prowadzone przez potencje rozbiorowe. Nawet najbardziej zaciekli krytycy państwa polsko‑litewskiego, np. botanik i podróżnik Georg Forster, pracujący w latach 1784–1787 na Uniwersytecie Wileńskim, przyznawali, że „panuje tu całkowita tolerancja wyznaniowa”.

Janicki usiłuje rozprawić się również z mitem szlacheckiej demokracji. Przekonuje, że polski parlament nigdy, nawet w XVI stuleciu, które nie bez przyczyny nazywamy złotym wiekiem, nie działał sprawnie („w rzeczywistości nie było żadnego etapu idylli”). Rysując obraz posłów oddających się wyłącznie pijaństwu, powiela wyobrażenia znane z propagandowych tekstów drukowanych na masową skalę w epoce rozbiorów (taką wizję polskiego parlamentu zawiera m.in. ogłoszone drukiem w roku 1779 dziełko Orangutan Europy, czyli Polak takim, jakim jest). Stojąc na stanowisku, że w Rzeczypospolitej „reformy dało się przeprowadzać pod płaszczykiem egzekucji, a więc przy ciągłym powtarzaniu, że chodzi wyłącznie o egzekwowanie starych praw i wolności”, zdradza nieznajomość odwołującej się do rzymskich wzorców republikańskich staropolskiej kultury politycznej. Myli się, pisząc, że „ogół szlachty wierzył, że kluczowe decyzje powinny zapadać zgodnie, a więc jednomyślnie”. W XVI i pierwszej połowie XVII wieku głosów nie liczono, decydowała bowiem waga argumentów. Choć w teorii przyjęcie ustawy wymagało zgody wszystkich uczestników zgromadzenia, w praktyce tak długo przekonywano oponentów, aż ci zdecydowali się milcząco zezwolić na propozycję ustawy (nemine contradicente). Kryzys ustrojowy, który w połowie XVII wieku dotknął Rzeczpospolitą, rzeczywiście przyczynił się do osłabienia państwa. Nie można wszakże zapominać, że obok kryzysu ustrojowego druga połowa XVII wieku to dla Rzeczypospolitej czas nieustannych wojen. Prowadzono je ze wszystkimi sąsiadami: Szwecją, Rosją, Siedmiogrodem, Turcją, Tatarami. Polsko‑litewskie państwo trawiły także konflikty wewnętrzne: m.in. powstania kozackie na Ukrainie czy bunty nieopłacanego wojska. Skutkiem wojen stało się kolosalne wyniszczenie państwa, obliczane przez historyków na czterdzieści procent potencjału materialnego i demograficznego.

Sądu, jakoby „przyjął się pogląd, że obrona wolności i nienaruszalnego ustroju jest ważniejsza nawet od obrony państwa”, autor nie poparł żadnym źródłowym świadectwem. Tymczasem plany reform ustrojowych, skarbowych, wojskowych, które wzmocnić miały państwo i „uczynić kwitnącym”, a o których autor nie pisze, pojawiały się w Polsce od początku XVIII wieku. Nie jest więc prawdą, że „ze snu zaczęto się budzić dopiero w 1772 roku, po pierwszym rozbiorze, gdy mit bezpieczeństwa i nienaruszalności szlacheckiego państwa legł w gruzach. Nie było to jednak wcale przebudzenie szybkie ani chętne”. Janicki nie wspomina o planach m.in. wzmocnienia władzy monarszej, likwidacji liberum veto i powiększenia armii. Nie mówi o roli Collegium Nobilium i Szkoły Rycerskiej, formujących elitę polityczną, społeczną i kulturową państwa. Zapomina również o tym, że wzmocnieniu Rzeczypospolitej przeciwni byli sąsiedzi Polski: ujarzmienie Polski było dla Rosji ważne nie tylko z uwagi na nią samą, lecz także stanowiło wstępny krok do dalszej ekspansji na Zachód, zwłaszcza w północno‑wschodniej Rzeszy. Z kolei dla Prus tylko utrzymanie Rzeczypospolitej w stanie słabości stanowiło promesę realizacji ważnego celu, jakim było pozyskanie łącznika pomiędzy Brandenburgią i Prusami Książęcymi. Autor milczeniem pomija próby przeprowadzenia reform ustrojowych w czasach panowania Augusta III, a przede wszystkim Stanisława Augusta. Janicki nie pisze nawet o Konstytucji 3 maja i o tym, że niemal entuzjastycznie przyjęta została ona przez staropolskie społeczeństwo.

Zadając pytanie o przyczyny upadku polsko‑litewskiej Rzeczypospolitej, dobry historyk nie może też tracić z oczu perspektywy porównawczej. W XVIII wieku w Europie ukształtował się koncert pięciu mocarstw rozstrzygających o losach Starego Kontynentu (Londyn, Wersal, Wiedeń, Petersburg i Berlin). O politycznym obliczu Rzeszy decydowały np. dwa największe niemieckie państwa: Austria i Prusy. Ten ostatni przykład może być dla nas szczególnie instruktywny. Gdy przyjrzymy się Saksonii, w wieku XVIII złączonej unią personalną z Rzecząpospolitą, zobaczymy stosunkowo silną ustrojową pozycję elektora, zdyscyplinowaną i nieposiadającą rozległych uprawnień politycznych szlachtę, majętne mieszczaństwo, dobrze zorganizowaną armię, intensywną gospodarkę i ożywiony ruch intelektualny. Na kończącym wojny napoleońskie kongresie wiedeńskim (1814–1815) Saksonii udało się zachować państwowość, jednak, znacznie okrojona terytorialnie, straciła zdolność samodzielnej egzystencji. O jej losie przesądziły bowiem nie wymienione aktywa, lecz pozycja geopolityczna. W Europie wielkich mocarstw drastycznie kurczyły się możliwości działania podmiotów mniejszych. Na przykładzie Elektoratu Saskiego z kliniczną niemal dokładnością można obserwować wywieraną przez europejskie potęgi polityczną, wojskową i gospodarczą presję, w obliczu której państwa słabsze musiały kapitulować. Śledzenie dziejów Saksonii daje wyobrażenie o losie innych państw o podobnym potencjale gospodarczym i demograficznym rezygnujących w XVIII stuleciu z kolejnych atrybutów suwerenności.

Opisując dzieje polsko‑litewskiej szlachty na przestrzeni trzech stuleci, Janicki nie zauważa też, że staropolskie społeczeństwo zmieniało się – podobnie jak świat, który tworzyło. Uderzające jest spłaszczenie pod jego piórem historycznej rzeczywistości i przedstawianie nieuprawnionych sądów uogólniających. Exempli gratia: pisząc, że szlachta wykazywała „tendencję do izolowania się, do obśmiewania wszystkiego co obce, i do walki tylko w wąskich, osobistych, lokalnych, interesach”, autor zapomina o wielkiej liczbie Polaków, którzy kształcili się na włoskich uniwersytetach w wieku XVI czy wielu przedstawicielach stanu szlacheckiego, którzy w wieku XVIIXVIII, odbywając grand tour, poznawali Europę. Nie pamięta o uczniach zreformowanych w wieku XVII kolegiów jezuickich, pijarskich czy teatyńskich…

Obraz polskiej szlachty pod piórem Janickiego został więc po prostu karykaturalnie zniekształcony. Autor pozoruje krytyczną lekturę opracowań, przywołuje sądy odarte z kontekstu (np. wypowiedź Stanisława Grzybowskiego: „Grzybowski z taką samą powagą jak magnat Opaliński niemal 400 lat temu podkreślał, że sarmackie ideały «zdały egzamin» w dobie potopu i wyprowadziły społeczeństwo Rzeczypospolitej z sytuacji przez wielu uznanej za beznadziejną”) lub nieodpowiadające historycznej opinio communis (np. opinię Edyty Nowak‑Jamróz, jakoby konfederacja warszawska z 1573 roku „została przeprowadzona przy zażartym sprzeciwie i głosach oburzenia, że konfederacja jest «bluźnierstwem», które pozwoli na «szerzenie bezbożności»”). Odwołuje się do stereotypowych wyobrażeń, nie poddając ich krytyce. Pisze w sposób skrajnie tendencyjny, przywołuje tylko te fakty, zdarzenia i opinie, które potwierdzają jego tezę. Omawianych zjawisk nie przedstawia przy tym na szerszym tle. Jego elukubracje przywodzą na myśl produkowane przez państwa rozbiorowe druki propagandowe, które, podkreślając niezdolność Rzeczypospolitej do egzystencji, uzasadniać miały podział polsko‑litewskiego państwa. Austriacki kanclerz stanu Wenzel Anton Kaunitz, prosząc w lipcu 1772 roku nieprzekonaną do treści wspólnego oświadczenia trzech dworów Marię Teresę o placet na jego publikację, przekonywał cesarzową, że choć treść jego „nie odpowiadała prawdzie, to nie stanowiła także jawnej nieprawdy”. Podobnie jest w przypadku omawianej pracy.

Kamil Janicki: Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty.
Wydawnictwo Poznańskie,
Poznań 2023, s. 384.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.