10/2021

Witold Turant

Hulagu Chan przybywa

– Jesteś kompletnym durniem i nie masz pojęcia o władzy. – Jeśli nawet nie całkiem tymi słowy Hulagu Chan, wnuk Dżyngis-chana, przywitał przyprowadzonego przed jego oblicze Mustasima, ostatniego kalifa Bagdadu z rodu Abbasydów, to sens słów Mongoła był właśnie taki.

– Jestem kalifem kalifów, władza po prostu mi się należała.

– Jak ją sprawowałeś? Przyjąłeś odpowiedzialność za Bagdad i za kraj?

– Odpowiadam przed Najwyższym, od którego nie ma wyższego.

– Możliwe, ale guzik mnie to obchodzi. Zanim przed nim staniesz, wyliczę ci kilka twoich idiotyzmów. Pierwszy to ten, że nie miałeś pojęcia, co dzieje się za murami twojego pałacu. W twoim imieniu rządził wezyr, który od dawna był już w mojej kieszeni. Nawet nie zainteresowałeś się, dlaczego tak dobrze stoi finansowo. Druga sprawa; jako najbogatszy człowiek na świecie, widząc jak nieuchronnie nadchodzimy, miałeś dosyć czasu, by pozawierać skuteczne sojusze, a wreszcie by wynająć dziesiątki, a nawet setki tysięcy żołnierzy, by obronili ciebie, Bagdad i Irak. Z tym wiąże się sprawa trzecia. Napisałem do ciebie w miarę uprzejmy list, wskazując ci kilka możliwych pokojowych rozwiązań. A ty co uczyniłeś?

– Odpowiedziałem ci.

– Właśnie. Ja napisałem ci „pozbądź się zatem uczucia nienawiści i wrogości, nie stawaj naprzeciw naszym chorągwiom, ponieważ będziesz jedynie tracił czas. A zatem niechaj bez oglądania się na przeszłość kalif zgodzi się zrezygnować z obrony miasta, niechaj zasypane zostaną fosy i niech osobiście, przekazawszy władzę synowi, przybędzie do nas w stosownym czasie. Jeśli natomiast nie zechce przybyć we własnej osobie, niech wyśle swojego wezyra lub kanclerza, tak by przekazali mu nasze zamiary, słowo po słowie. Jeśli będzie posłuszny naszym żądaniom, nie będziemy mieli powodu okazywać mu naszej wrogości i pozostawimy w jego władaniu państwo, wojska i poddanych. Jeśli jednak odmówi naszym żądaniom i wybierze drogę sprzeciwu i wojny, wyprowadzając swoje wojska i wskazując miejsce bitwy, jesteśmy gotowi i zdecydowani z nim walczyć. Jeśli wkroczę ze swym wojskiem do Bagdadu wiedziony słusznym gniewem, nie pozostawię tam kamienia na kamieniu, ani jednej osoby nie pozostawię przy życiu, a twoje miasto, kraj i całe imperium wydam na pastwę płomieni”.

– Przypominam sobie.

– A ty mi odpowiedziałeś tak: „czy sądzisz, iż kosztem największego wysiłku, potęgą twojej armii, a nawet osobistą odwagą uda ci się strącić z nieba gwiazdę i zakuć ją w łańcuchy? Książę raczy zapominać, iż od Wschodu aż po Zachód wszyscy wyznawca Allacha, od monarchy począwszy, na żebraku skończywszy, młodzi i starzy, są niewolnikami tego dworu i tworzą moje armie. Kiedy będzie trzeba, staną na nasz rozkaz […] miliony konnych i piechurów gotowych do wojny. Któż, gdy nadejdzie czas zemsty, powstrzyma morskie fale?” (Rashid Al Din, Jami al Tawarikh – Kompendium historii [za:] Justin Marozzi, Baghdad, City of Peace, City of Blood, Penguin, 2015, przekład mój – WT).

Oczywiście w obu listach znalazło się sporo kwiecistych i ozdobnych pogróżek, co świadczy o zamiłowaniu do poezji obu dżentelmenów, ale nie to jest istotne. W tego rodzaju kontaktach liczy się efekt, a ten był dla kalifa, Bagdadu i całego Iraku druzgocący. Hulagu Chan nie należał do osób składających obietnice bez pokrycia, o czym przekonali się już władcy wielu krajów Azji Środkowej, a także wschodnich rubieży Europy. Historycy ówcześni i kronikarze przekazują nam wstrząsające opisy, w które z uwagi na ich drastyczność zagłębiać się nie będziemy. Wystarczająco straszny był los Mustasima i jego rodziny. Trzech z jego synów zamordowano natychmiast po zajęciu Bagdadu, natomiast córkę i najstarszego syna odesłał Hulagu do Mongolii. Dziewczyna zmarła w drodze, a syna zmuszono do małżeństwa z Mongołką i nikt o nim więcej nie słyszał.

Prawo zabraniało przelewania krwi władców, dlatego też Chan wydał Mustasima na śmiertelną dietę. Kiedy ten błagał o coś do zjedzenia lub o skrócenie mąk, Hulagu nakazał przyniesienie złotych naczyń z osobliwymi daniami; były na nich szlachetne kamienie, perły i złoto w różnej postaci. – A teraz jedz – nakazał Hulagu. – Ależ nie mogę tego zjeść – zaprotestował udręczony i upokorzony kalif (siedemset żon i konkubin z jego haremu rozdzielono pomiędzy zasłużonych mongolskich wojowników). – Po co w takim razie tyle tego nagromadziłeś? – Zdjęty litością Hulagu nakazał zawinąć ostatniego z Abbasydów w drogocenny dywan i stratować go końmi.

Żałosny był koniec ostatniego z wielkiego rodu, człowieka wielkiej kultury, miłośnika sztuk wszelakich, który jednak do roli władcy najwyraźniej nie dorósł. Historia zna więcej takich przypadków. Monarchowie, dyktatorzy, a nawet demokratycznie wybrane głowy państw niejednokrotnie dawały dowód żenującego braku tej podstawowej dla sprawującego władzę kompetencji, jaką jest odpowiedzialność. Konsekwencje bywały różne, ale nigdy przyjemne.

A Bagdad? Pozostawiliśmy go w ruinie, ale w czasach, które miały nadejść, odradzał się i podupadał, ale abbasydzkiej świetności nie odzyskał już nigdy. Kiedy przemierzałem jego ulice podczas wojny iracko-irańskiej i później, w nieco lepszych czasach, sprawiał wrażenie nowobogackiego, trochę prowincjonalnego (fakt, że w skali raczej światowej) miasta. Owszem, w nazwach ulic i dzielnic pobrzmiewały echa tego dawnego, wspaniałego, ale i autentycznych zabytków pozostało niewiele, i ludzie mieli poważniejsze problemy na głowie. Mieszkałem w dzielnicy Al Kindi, nad Tygrysem przechadzałem się bulwarem Abu Nuwas, wpadałem na drinka do baru hotelu Al Rasheed, często jeździłem ulicą Al Mansour. Były meczety – do jednych nie było wstępu, ponieważ były szyickie, inne były zwyczajnie nieciekawe. Zdarzało się, że zabytkowe enklawy w centrum były świadomie niszczone w imię saddamowskiego postępu. A potem Saddam Husajn zachował się gorzej niż Mustasim i sprowadził na miasto i kraj kolejne nieszczęścia. Nie sądzę, by ludzie, których one dotknęły, byli w stanie czerpać wiele satysfakcji z faktu, iż jego także spotkał żałosny koniec.

Nie wiem, jak wygląda dziś Bagdad. Mam jedynie nadzieję, że nie gorzej niż za czasów mojego pobytu. Przypuszczam, iż drzewa pomarańczowe i eukaliptusy pachną w dzielnicy Al Kindi jak kiedyś, światła bulwaru Abu Nuwas odbijają się w wolno toczących się w stronę morza wodach Tygrysu, a samochody pędzą jak co wieczór na złamanie karku w stronę centrum, gdzie na ich właścicieli czekają restauracje pełne przysmaków arabskiej kuchni i herbaciarnie, w których kelnerzy uwijają się pomiędzy stolikami z czarkami wypełnionymi ciemnobrązowym wywarem, zdolnym postawić na nogi każdego umęczonego upałem i pracą. Nie jest to już jednak miasto tysiąca i jednej nocy. Bagdad i jego losy są dowodem na to, jak łatwo jest zaprzepaścić dorobek cywilizacji, materialny i duchowy.

Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, iż koszt sprawowania władzy dla władzy ponoszą także, a może nawet przede wszystkim ci, którzy najmniej zawinili, ci, na których owa władza wypraktykowała już swoje niecne sprawki, których zdemoralizowała, skorumpowała i odarła z godności. W Bagdadzie byli to poddani, ale zdarzało się, że doświadczali takiego losu także obywatele, tam gdzie dogorywały zwyrodniałe demokracje. Mieszkańcy Bagdadu za niekompetencję swego władcy zapłacili straszliwą cenę – historycy wyliczają od dwustu do ośmiuset tysięcy zabitych, ogromne zniszczenia w czymś, co dziś nazywamy infrastrukturą miasta. Najdłużej cierpiał Bagdad na skutek całkowitego unicestwienia systemu irygacji w dorzeczu Eufratu i Tygrysu oraz kanalizacji miejskiej, która była wówczas unikatem w skali światowej. Skutki tego wyczynu odczuwało miasto przez stulecia, a i dziś budowlani narzekają na spore trudności związane z budową czy to sieci wodociągowej, czy też systemu kanalizacyjnego.

Nadchodzące wieki pokazały, iż jeszcze nie raz przyszło Irakijczykom słono płacić za złe decyzje rządzących. Niewątpliwie nie pomagał podział muzułmańskiej większości tego kraju i miasta na shięsunnę. Południe od dawna było szyickie i wyeksportowało ten odłam do Iranu, a sunnicka północ zawładnęła duszami przemieszczających się przez Irak pasterskich plemion z centralnej Azji, których potomkowie stworzą imperium otomańskie. Rządzący starali się wykorzystać ten podział, łudząc się, iż przyniesie im polityczne korzyści. Jeśli nawet tak było, to na bardzo krótki czas. W dłuższej perspektywie nic dobrego z tego nie wynikało. I to jest jeszcze jedna zlekceważona lekcja historii.

Podążając tropem rozumowania Timothy’ego Snydera, osoby pokroju Mustasima, przekonane o nadprzyrodzonym pochodzeniu władzy, dotykają w swoim mniemaniu wieczności. Nie ma sensu tu się rozdrabniać, wymieniając je, ponieważ podręczniki historii pełne są takich postaci. Ale historia dzieje się na naszych oczach i widzimy, iż ten gatunek rządzących wcale nie zamierza się poddać, tyle że źródłem władzy nie musi być istota boska. W przypadku marksistów i neomarksistów znakomicie tę funkcję spełnia konieczność dziejowa. Stąd już prosta droga do ustalenia, że władza nie podlega krytyce, zawsze ma rację i nie może trafić w byle jakie ręce. A jeśli tak jest, to jesteśmy już w sytuacji, kiedy władza istnieje sama dla siebie. Przykłady? Tzw. historia najnowsza oraz media krajowe i zagraniczne.

Tak oto można dojść do wniosku, że duch biednego, zdeptanego końmi Mustasima żyje wciąż pośród nas. Ale uwaga: duch Hulagu Chana także nie śpi i tam, gdzie panuje współczesna wersja bagdadzkiego kalifa, Hulagu, w takiej czy innej postaci, pojawi się także. To jedynie kwestia czasu. Pytanie tylko, czy przybędzie z zewnątrz, czy też wygeneruje go zainteresowane społeczeństwo. I jeszcze jedno, nie mniej ważne: jaką cenę przyjdzie mu za to zapłacić.

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.