10/2025

Mateusz Żaboklicki

Hylas (fragment)

Jednym z dwóch podstawowych problemów Warszawy

jest to, że też naprawdę gdzieś tu mieszkasz. Owszem,

można się flanerować i zaflanerować.

Owszem, można się spuszczać na place, ulice

w sensie, że ufać, owszem. I można też liczyć

na schody i aleje w sensie, że się spuszczać,

i powtarzać złe żarty, owszem, owszem, można,

zamiast iść i powtarzać dobre, straszne, prawda?

I owszem, pewnie jestem, tak jak pewnie byłem,

pierwszy, żeby w zastępstwie robić słodkie oko

do bloku przy Wiśniowej czy przy Batorego

z półtora kilometra (słodkie i sokole),

z Mokotowskiej. I owszem (to blok był w zastępstwie,

blok był w twoim zastępstwie) na czymś trzeba ćwiczyć,

czymkolwiek to jest, nie wiem, tęsknotę na maśle.

Owszem, można się snuć tu. Można całkiem liczyć

na zero wolnej woli, bekać sylabariusz

bez odpowiedzialności za takie wyznanie,

jakie akurat wyjdzie spod tych małpich palców.

Można innymi słowy każdy krok uczynić

skokiem przez Rubikonik w tym sensie, że wierzyć,

że po każdym z nich można powiedzieć, że kości

zostały, no wiadomo. I owszem, jest taki

Rubikonik, przez który przechodzi ci wszystko,

ale więcej jest takich, przez które prowadzą

mosty, na których stoją mistrzowie turniejów

siedemdziesięciu siedmiu skoczni, stoją znaki

końca pociągu. Więcej takich, wzdłuż zakoli

których dziś z podbierakiem czeka na szczupaka

młody (ale ty rośniesz, młody). Więcej takich,

w których po pępek groźna i zwielokrotniona

twarz Muriel Foster znika z wystawy, a nawet

z muzealnego sklepu. W muzealnym sklepie

z półtora kilometra nabywam kryształy

pieniędzmi wyobraźni (kartą wyobraźni),

próbuję się powstrzymać (wolą wyobraźni)

i nie polizać soli (wystawa czasowa).

Z półtora kilometra z bloku do muzeum

jest kilka centymetrów. Padam do zastępstwa

twoich stóp. Jezu, serio? Tak to ma wyglądać?

Tak, tak to ma wyglądać i wszystkim to wyjdzie

na dobre: mnie i miastu, tobie wszystko jedno.

Wlec się stopa za stopą, jak za tobą miastem,

to choćby i na Czerską (mnie jest wszystko jedno).

Oczywiście pytanie, skąd (pytanie, kiedy,

nie ma sensu – spacerek pamięta remonty

statku, pamięta każdy wymieniony cybel

i każdą trajbelhubę ciśniętą w odmęty).

Tak, oczywiście, można poszukać, skąd. Można.

Oddychasz? – chciałbym spytać Artura, a Artur

ostrzega mnie przed trzecią już z kolei rzeczą

i nie wiem, czy zapomniał, może opanował

sztuczkę saksofonistów: strumień nieprzerwanych

refleksją słów, człowieku, przecież się udusisz.

Wgapiam się w blok jak muszka jak w zegarek, żeby

nie myśleć, że się dusi. Bierze oddech. Nie wiem

już, przed czym mnie ostrzegał trzecim. Najpierw szło mu,

jak się żyje, a potem lojalnie ostrzegał,

że czasem mu się zdarzy rozmijać, ja patrzę

nie w muszkę, nie, w dziesiątkę, w bycze oko, nie wiem,

naprawdę nie wiem, o czym on męczy niepomny,

że mój crush ma z piętnaście pięter. Nie pamiętam,

kto kogo odprowadza, nie słucham go, ale

on nie wie nawet, ile pięter ma. Z piętnaście.

Co z piętnaście? Z piętnaście pięter. Jakich, kurwa,

pięter. Z piętnaście pięter ten blok ma za Polem.

Gdzie blok za Polem? Tamten. Niby jak za Polem?

Tak by się to skończyło, więc cicho nie słucham.

Artur prawdopodobnie skończył mnie ostrzegać

przed trzecią rzeczą, teraz najprawdopodobniej

masuje jakąś czwartą (każdemu, co jemu).

Chińczyk w szalecie dymi raczej zgodnie z planem,

ale trzeba zejść z osi, żeby przejść i stracić

mój zastępczy blok z oczu. Dobrze, dobrze, każdy

krok wychodzi na dobre mnie i tobie, miastu

wszystko jedno. Rozszarpać cię jak dilofozaur,

ten złoty swego czasu standard ptasiej prawdy

o teropodach – na tym się skupić. Już wiem, kto

kogo gdzie odprowadza, już zaraz usiądę,

będę sobie patrzył. Hylas spojrzał w słońce

i kichnął. Mówić, mówić słońce! To by było!

Pisać, ach, pisać powieść, otworzyć tak: Hylas

spojrzał w słońce i kichnął. Pod zieloną lampką

wystawiać sobie inkaust, w sensie wyobrażać,

znieść konieczność patrzenia i znosić spojrzenia

stanisławów kierbedziów także tego świata,

mannę ich pustyń, pychę ich manny i mapę

ich rysunków technicznych, te i inne cuda

znosić, znieść może, ciągnąć: Hylas spojrzał, Hylas

spojrzał w słońce i kichnął, Hylas spojrzał w słońce

i kichnął, Hylas spojrzał w słońce, Hylas spojrzał

w słońce i Hylas kichnął, Hylas kichnął, spojrzał,

w słońce kichnął i kichnął. Osie widokowe

to kłamstwo: o to z grubsza chodzi. O to z grubsza

chodzi, jeśli mnie spytasz o obrazki, które

są dookoła. Widzisz: to nie są obrazki.

Tylko stąd, powiesz słusznie, widać to, co widać.

Prawda: to są obrazki. Nikt mi nie obrócił

głowy: to nie obrazki. A więc. Zatem. Z grubsza

jest temat, że obrazki. Albo nieobrazki.

Jest temat, wizytówko dzielnicy, dryblasie,

zastanów się. On pyta po co? Doskonałe

pytanie. Artur pyta, po co, a nie o czym.

Pyta, po co, nie jaką powieść idę pisać.

Ściskam tego idiotę, nigdy mu nie powiem

o bloku, o zastępstwie, ani o Muzeum

Geologicznym, ani o antymonicie

w sklepiku muzealnym, w tym sklepiku, w którym

heros nad stawem nigdy nie ulega nimfom

o twarzy Muriel Foster, która nic nie śpiewa,

o piersi Muriel Foster, która dziś wyświetla

antymonit jak niebo: wszystko będzie dobrze.

Trapez nieba już potem, zrobić wdech, odetchnąć,

zmieścić cały plac w płuco, już, już, smutny, wolny,

koniunkcja kandelabrów i słońca, tu będę

uczyć się liter, będę pysznił się jak domy,

będę się wił jak boa, jak bob, i tak dalej,

jak boc, i tym podobne spośród reszty węży

możliwych, spośród węży równoległych, spośród

węży nienewtonowskich, węży doskonale

czarnych. […]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.