W debiucie prozatorskim do głosu dochodzą podobne sprawy. Z tym że scalenia w obrębie jednego świata przedstawionego wymaga tutaj obszar ponad czterystu pięćdziesięciu stron! Zapanować nad tym ogromem to nie lada sztuka. Utrzymać go przez te kilkaset stron w niezmienionym tempie i rytmie, żeby czytelnik się nie zgubił – to duży talent! Odnajduję tu – zresztą nie bez przyjemności – tę samą faustowską, mroczno‑radosną personę, która od lat pojawia się w języku autora. Samsel często kreuje bohaterów swojej poezji (jak choćby św. Maksymiliana Kolbego z tomu Choroba Kolbego) jako ludzi większych i szerszych niż jedna epoka, próbując w ten sposób znaleźć dla swojego pisarstwa miejsce, gdzie mogą się zbliżyć poetyki na pozór sobie obce, choć na dnie mające ten sam „ciemno‑jasny” (by powtórzyć za Tańskim) eliksir.
To samo dzieje się w jego nowej książce, w której mieszają się filmowe języki Ingmara Bergmana i Krzysztofa Kieślowskiego, geometryczna struktura rozważań filozoficznych niczym z pism Kartezjusza z litaniami i pieśniami maryjnymi. William Szekspir w różnych maskach. Monologi bohaterów prowadzone ściszonym głosem niczym przy konfesjonale, przełożone obrazami ekstazy religijnej i pornografii. Spotyka się tutaj poezja buntowników i wykluczonych (jak Arthur Rimbaud czy Louis‑Ferdinand Céline), wizja literatury z książek Stanisława Lema i intertekstualne sylwetki postaci z najlepszej prozy europejskiej
W tym sensie Niemożliwość Piety to dzieło arcymodernistyczne (nie chcę napisać: postmodernistyczne, żeby nie odebrać autorowi czytelników, których ta książka potrzebuje, jak zresztą wiele świetnych, ale pominiętych, niestety również przez krytyków, pozycji z serii „polskiej prozy współczesnej” PIW‑u – choćby ostatnio: Sigil Bohdana Sławińskiego). Dzieło czerpiące z momentów historycznoliterackich burz. Pojawia się tutaj ekspresjonizm spod znaku austriackich pisarzy i artystów, maszyna psychoanalizy, która w snach zaczęła dostrzegać życie w jego barokowej estetyce, dwie wojny, Polska Ludowa i wyłaniający się u jej końca superbohaterowie „Solidarności” – ludzkie ikony kościoła, polityki, kapitalizmu i literatury. Nadmiar rządzi narracją w Niemożliwości Piety, choć zadziwiające jest to, że ani historie opowiedziane w tej narracji, ani jej polszczyzna w całej książce nie tracą swego impetu i spójności (minimalnie słabsze wydają się dwa ostatnie rozdziały: Tour de Dieu i Tomaszewski. Kreacje).
Wielka warstwowość Niemożliwości Piety – a zwłaszcza warstwowość bohaterów tej prozy, ich ciała, dusze i umysły złożone z innych ciał, dusz i umysłów, literaccy protagoniści z jednej epoki złączeni z protagonistami innej – staje się integralną częścią opowieści Samsela o świecie. O współczesnym świecie rozbitym i pokruszonym na maleńkie idee, prawdy, rozproszone przez media społecznościowe ludzkie ego. Czy to przez to, że świat kompletny, pełny i takiż sam człowiek są czymś nie do pomyślenia w trzeciej dekadzie
Jak ma się to jednak udać, skoro współczesny język jest mową kaleką i pomieszaną, a scalające opowieści o świecie nie łączą się już w pojedynczych ludzkich autorytetach? Ani literatura, ani religia nie dają też dobrych odpowiedzi na najważniejsze pytania, skoro każdą kwestię, każdą twarz można wykrzywić w zwierciadle mediów i technologii. Czyżby więc ostatnią siłą w człowieku pozostawała wyobraźnia, która w łączeniu rzeczy, nawet pozornie różnych, zdolna jest wyostrzać nasze spojrzenie, bronić przed banałem, ujawniać kontinuum życia?
Po to właśnie Samsel zdaje się zszywać sylwetki bohaterów swojej prozy z wielu postaci naraz, żeby w ich migotliwości widzieć więcej niż jedną – nawet, jeśli najświetniejszą – egzystencję jednocześnie. Autor pisze bowiem współczesny moralitet, w którym to przede wszystkim literatura – intertekstualne wyimki z niej – daje możliwość nieskończonych wcieleń jednego bohatera. I tak czytelnik w młodym (mrocznym i egzaltowanym według autora) Hansie Castorpie zobaczy męczeńskie oblicze Jerzego Popiełuszki i tajemnice dorastania dwunasto‑ lub trzynastoletniego narratora Niemożliwości…, pielgrzymującego rokrocznie z matką na Jasną Górę (to chłopiec, który „byłby w stanie napisać swoją Czarodziejską górę, a w niej scharakteryzowałby wzgórze jasnogórskie tak, jak Mann scharakteryzował Davos”). W twarzy Nastasji Filipowny, bohaterki Idioty Dostojewskiego, „rozświetlone oblicze Diany” (księżnej Walii, zmarłej tragicznie w 1997 roku – przyp. KD‑J), w twarzy Ariadny – twarz Tezeusza, w pastoralnej sylwetce Jana Pawła
Niemożliwość Piety to jedna z niewielu książek, w których fabuła nie ma nic z tradycyjnej opowieści, a pomimo to wciąż pozostaje jedną historią – utrzymywanym przez autora w ryzach obłędnym cyklem ludzkiego życia. Wizje Jerzego Marcina Tomaszowskiego, jego dzieło w dziele Samsela (szkatułkowość to tutaj kolejny sposób na rozciągnięcie ram świata przedstawionego) i bohaterowie obu książek jako wielopostaciowe monstra działają w sposób cokolwiek hipnotyczny na czytelnika. W tym sensie Niemożliwość Piety jest czymś absolutnie innym, niespotykanym dotychczas w takim natężeniu w literaturze polskiej. A jednocześnie ma w sobie anachronizmy, które ją osadzają na gruncie znajomym. Znajdziemy tutaj prawdziwy koktajl z klasyki polskiej i światowej, ale i znane szeroko konteksty spoza literatury, które ubezpieczają czytelnika nad tą przepaścią z wielości.
Gatunkowo Niemożliwości Piety trudno przypisać miejsce jedynie słuszne, ale jej geneza zdaje mi się wbrew pozorom nienowoczesna. Książką steruje bowiem odśrodkowo melancholia – do dziś jedna z najmniej uchwytnych kategorii myślowych i egzystencjalnych. Proza Samsela napisana w trakcie pandemii tamtą pustkę i strach przed nieznanym z 2020 i 2021 roku przenosi na papier. Nic więc dziwnego, że najbliższym wzorcem literackim Niemożliwości… wydaje mi się