04/2024

Kamila Dzika‑Jurek

Iluminacje z trwałości

Niemożliwość Piety to debiut prozatorski Karola Samsela. Ale ani przez chwilę autor nie przestaje być w nowej książce tym, kim był twórczo do tej pory. Po pierwsze: poetą, a co ważniejsze – autorem poematów. Gatunku, w którym istotne jest to, w jaki sposób utwór przeobraża się w indywidualnym rytmie i temperaturze nadanymi mu przez twórcę (takim przykładem w karierze literackiej Samsela jest cykl Autodafe, który w trakcie pisania tej recenzji powiększył się o siódmy tom!). Po drugie: w debiucie prozatorskim autora czuć pióro eseisty, wrażliwego akademika i pasjonata literatury. Czuć jego literaturoznawcze gawędziarstwo, z którym chętnie wychodzi do publiczności na spotkaniach, warsztatach, komentując polską literaturę romantyczną w różnych mediach (Samsel to świetny norwidolog, znawca twórczość Aleksandra Fredry i Zygmunta Krasińskiego). Jego status odbiorcy kultury i nauki oraz apetyty – intelektualne, zmysłowe, artystyczne – są wprost nieludzkie. Paweł Tański, pisząc o pierwszym tomie Autodafe (rok 2018), dobrze zaznaczył tę zawikłaną i wielotorową ścieżkę Samselowskiej poetyki, która czerpie dla siebie, co chce, z bogactwa kultury: „autotematyzm, wydzieranie językowi słów, zdań, fraz, metafor, szukanie u innych poetów mowy ciemno‑jasnego świata. […] zbiór Samsela przypomina poemat dygresyjny, nowoczesny, modernistyczny, dziki i nieokiełznany, zahaczający o wielość zadziwiającej egzystencji, próbujący objąć kształt groteskowej rzeczywistości, w której wszyscy toniemy jak w gęstej smole”.

W debiucie prozatorskim do głosu dochodzą podobne sprawy. Z tym że scalenia w obrębie jednego świata przedstawionego wymaga tutaj obszar ponad czterystu pięćdziesięciu stron! Zapanować nad tym ogromem to nie lada sztuka. Utrzymać go przez te kilkaset stron w niezmienionym tempie i rytmie, żeby czytelnik się nie zgubił – to duży talent! Odnajduję tu – zresztą nie bez przyjemności – tę samą faustowską, mroczno‑radosną personę, która od lat pojawia się w języku autora. Samsel często kreuje bohaterów swojej poezji (jak choćby św. Maksymiliana Kolbego z tomu Choroba Kolbego) jako ludzi większych i szerszych niż jedna epoka, próbując w ten sposób znaleźć dla swojego pisarstwa miejsce, gdzie mogą się zbliżyć poetyki na pozór sobie obce, choć na dnie mające ten sam „ciemno‑jasny” (by powtórzyć za Tańskim) eliksir.

To samo dzieje się w jego nowej książce, w której mieszają się filmowe języki Ingmara Bergmana i Krzysztofa Kieślowskiego, geometryczna struktura rozważań filozoficznych niczym z pism Kartezjusza z litaniami i pieśniami maryjnymi. William Szekspir w różnych maskach. Monologi bohaterów prowadzone ściszonym głosem niczym przy konfesjonale, przełożone obrazami ekstazy religijnej i pornografii. Spotyka się tutaj poezja buntowników i wykluczonych (jak Arthur Rimbaud czy Louis‑Ferdinand Céline), wizja literatury z książek Stanisława Lema i intertekstualne sylwetki postaci z najlepszej prozy europejskiej XIXXX wieku: Hans Castorp z Czarodziejskiej góry Tomasza Manna, Leopold Bloom z Ulissesa Jamesa Joyce’a, najważniejsi bohaterowie Fiodora Dostojewskiego, Josepha Conrada i Hermana Melville’a. Niemałe znaczenie ma w książce estetyka bogactwa i nadmiaru. Spotykają się tutaj kościelny barok i malarsko‑architektoniczna secesja. Złoto współczesnych sanktuariów maryjnych przedstawionych jak pałace z Dubaju i to, którego używał w swoich portretach Gustav Klimt. Przede wszystkim zaś sam człowiek jako istota inna od wszystkich istot na Ziemi, bo będąca „czymś nadmiarowym, pęczniejącym, bestialskim”.

W tym sensie Niemożliwość Piety to dzieło arcymodernistyczne (nie chcę napisać: postmodernistyczne, żeby nie odebrać autorowi czytelników, których ta książka potrzebuje, jak zresztą wiele świetnych, ale pominiętych, niestety również przez krytyków, pozycji z serii „polskiej prozy współczesnej” PIW‑u – choćby ostatnio: Sigil Bohdana Sławińskiego). Dzieło czerpiące z momentów historycznoliterackich burz. Pojawia się tutaj ekspresjonizm spod znaku austriackich pisarzy i artystów, maszyna psychoanalizy, która w snach zaczęła dostrzegać życie w jego barokowej estetyce, dwie wojny, Polska Ludowa i wyłaniający się u jej końca superbohaterowie „Solidarności” – ludzkie ikony kościoła, polityki, kapitalizmu i literatury. Nadmiar rządzi narracją w Niemożliwości Piety, choć zadziwiające jest to, że ani historie opowiedziane w tej narracji, ani jej polszczyzna w całej książce nie tracą swego impetu i spójności (minimalnie słabsze wydają się dwa ostatnie rozdziały: Tour de DieuTomaszewski. Kreacje).

Wielka warstwowość Niemożliwości Piety – a zwłaszcza warstwowość bohaterów tej prozy, ich ciała, dusze i umysły złożone z innych ciał, dusz i umysłów, literaccy protagoniści z jednej epoki złączeni z protagonistami innej – staje się integralną częścią opowieści Samsela o świecie. O współczesnym świecie rozbitym i pokruszonym na maleńkie idee, prawdy, rozproszone przez media społecznościowe ludzkie ego. Czy to przez to, że świat kompletny, pełny i takiż sam człowiek są czymś nie do pomyślenia w trzeciej dekadzie XXI wieku, powstaje dziś proza złożona z fragmentów fikcjonalnych i rzeczywistych, z życiorysów na wpół prawdziwych, na wpół sztucznie wykreowanych w literaturze i sztuce albo wypreparowanych z historii chrześcijańskiej religii? Jerzy Marcin Tomaszewski – najważniejszy bohater Niemożliwości…, którego historię powstania tytułowej księgi i jej światowej recepcji fabularyzuje debiut Samsela, byłby tego kryzysu w dzisiejszym świecie najlepszym odbiciem. Tomaszewski ma być tutaj genialnym wieszczem, ale również hochsztaplerem, wiecznym dyletantem, a jednocześnie prorokiem, który dzięki umiejętności łączenia słów miałby zagarnąć w swoim opus magnum wszystko, co wcześniej rozdano i rozproszono, psując dzisiejszą ludzkość. Księga Tomaszewskiego pt. Niemożliwość Piety miałaby się stać Biblią nowoczesnego człowieka – tomem na nowo opowiadającym przypowieści o zmienianiu się chłopców w mężczyzn, ludzkim przepoczwarzaniu się aż do starości, sensie cierpienia i wszelkiej brzydoty.

Jak ma się to jednak udać, skoro współczesny język jest mową kaleką i pomieszaną, a scalające opowieści o świecie nie łączą się już w pojedynczych ludzkich autorytetach? Ani literatura, ani religia nie dają też dobrych odpowiedzi na najważniejsze pytania, skoro każdą kwestię, każdą twarz można wykrzywić w zwierciadle mediów i technologii. Czyżby więc ostatnią siłą w człowieku pozostawała wyobraźnia, która w łączeniu rzeczy, nawet pozornie różnych, zdolna jest wyostrzać nasze spojrzenie, bronić przed banałem, ujawniać kontinuum życia?

Po to właśnie Samsel zdaje się zszywać sylwetki bohaterów swojej prozy z wielu postaci naraz, żeby w ich migotliwości widzieć więcej niż jedną – nawet, jeśli najświetniejszą – egzystencję jednocześnie. Autor pisze bowiem współczesny moralitet, w którym to przede wszystkim literatura – intertekstualne wyimki z niej – daje możliwość nieskończonych wcieleń jednego bohatera. I tak czytelnik w młodym (mrocznym i egzaltowanym według autora) Hansie Castorpie zobaczy męczeńskie oblicze Jerzego Popiełuszki i tajemnice dorastania dwunasto‑ lub trzynastoletniego narratora Niemożliwości…, pielgrzymującego rokrocznie z matką na Jasną Górę (to chłopiec, który „byłby w stanie napisać swoją Czarodziejską górę, a w niej scharakteryzowałby wzgórze jasnogórskie tak, jak Mann scharakteryzował Davos”). W twarzy Nastasji Filipowny, bohaterki Idioty Dostojewskiego, „rozświetlone oblicze Diany” (księżnej Walii, zmarłej tragicznie w 1997 roku – przyp. KD‑J), w twarzy Ariadny – twarz Tezeusza, w pastoralnej sylwetce Jana Pawła II „dziewiętnastoletniego Wojtyłę z karabinem” itd.

Niemożliwość Piety to jedna z niewielu książek, w których fabuła nie ma nic z tradycyjnej opowieści, a pomimo to wciąż pozostaje jedną historią – utrzymywanym przez autora w ryzach obłędnym cyklem ludzkiego życia. Wizje Jerzego Marcina Tomaszowskiego, jego dzieło w dziele Samsela (szkatułkowość to tutaj kolejny sposób na rozciągnięcie ram świata przedstawionego) i bohaterowie obu książek jako wielopostaciowe monstra działają w sposób cokolwiek hipnotyczny na czytelnika. W tym sensie Niemożliwość Piety jest czymś absolutnie innym, niespotykanym dotychczas w takim natężeniu w literaturze polskiej. A jednocześnie ma w sobie anachronizmy, które ją osadzają na gruncie znajomym. Znajdziemy tutaj prawdziwy koktajl z klasyki polskiej i światowej, ale i znane szeroko konteksty spoza literatury, które ubezpieczają czytelnika nad tą przepaścią z wielości.

Gatunkowo Niemożliwości Piety trudno przypisać miejsce jedynie słuszne, ale jej geneza zdaje mi się wbrew pozorom nienowoczesna. Książką steruje bowiem odśrodkowo melancholia – do dziś jedna z najmniej uchwytnych kategorii myślowych i egzystencjalnych. Proza Samsela napisana w trakcie pandemii tamtą pustkę i strach przed nieznanym z 2020 i 2021 roku przenosi na papier. Nic więc dziwnego, że najbliższym wzorcem literackim Niemożliwości… wydaje mi się XVII‑wieczna praca Roberta Burtona Anatomia melancholii. Burtonowska mowa, jak mowa autora Choroby Kolbego, opiera się na wielu językach naraz, jedynym pewnikiem losu ludzkiego czyniąc paradoksalnie stratę. Na tym również buduje Samsel, a raczej nituje swoją prozę, łącząc rzeczy pozornie oddalone, ciemne przetykając jasnym. Wydaje się, że w ten sposób pisarz iluminował trwałość świata, której dziś tak dojmująco wszystkim nam (bo przecież nie tylko czytelnikom i krytykom prozy współczesnej) brakuje.

Karol Samsel: Niemożliwość Piety.
Państwowy Instytut Wydawniczy,
Warszawa 2023, s. 460.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.