12/2020

Ewa Kołodziejczyk

Imię własne

Tom wierszy Kariny Stempel Wnioski z badań terenowych jest trzecim w jej dorobku poetyckim. Poprzedziły go Rok Drewnianego Konia (2015) i Noc w Nome (2016). W zbiorze z 2019 roku znalazło się czterdzieści sześć utworów (kilka wierszy umieszczonych w tomie ukazało się wcześniej w nieco odmiennych redakcjach na internetowych portalach literackich), a ich kompozycja ujawnia namysł autorki, jak dodatkowo przemówić spinającymi je klamrami, kontrastami, powrotami nurtujących ją tematów i myśli. Myśli i spostrzeżeń raczej niż uczuć i wrażeń, znakiem których jest przemilczenie oraz powściągnięcie w trakcie obserwacji, analizy i konkludowania, co czym naprawdę jest, choć uchodzi za co innego. Poezję tę dyktuje raczej intelekt niż afekt, trudno jednak uwolnić się od wrażenia, że przenika ją głęboki pesymizm.

Tytuł zbioru, będący zarazem tytułem jednego z wierszy, odsyła do nieodległej tradycji antropologicznej, a ogólniej: przydaje tej poezji walor badań, którym towarzyszą założenia, przedsądy, pytania i hipotezy. W utworach Kariny Stempel wielokrotnie miewają one centralny charakter inicjalnego otwarcia lub ośrodka poetyckiego wywodu. Na mocy deklarowanej tu naukowej zasady postępowania wysuwane wnioski mogą być i są niepełne, wątpliwe, niezrozumiałe lub nieosiągalne – zgodnie ze znaną metaforą Lema przenoszą na inny poziom niewiedzy, o tyle przesuwają granice poznania, o ile je identyfikują.

Problematyczny jest sam podmiot poznający, dla siebie dostatecznie niezrozumiały, a jeszcze pozostający w stanie pozornej samowiedzy, na którą składają się nawyki i przyzwyczajenia, co więcej uwikłany w rozmaite relacje. Ich śladami bywają w wierszach strzępy rozmów, relacje ze spotkań, wreszcie wzajemnie opowiadane sny. Pozyskiwana i analizowana przez bohaterkę samowiedza pochodzi bowiem też z marzeń sennych, mających status materiału badawczego na równi z samoobserwacją (To samo). Bywa, że w wierszach przestrzeń jawy i snu tworzą wspólną ramę epistemologiczną, a trudność w ich rozdzieleniu jako wzajemnie warunkujących się form i źródeł poznania jest zamierzona, miewa też walor eschatologiczny:

Ostatnio śnią mi się

Martwe zwierzęta,

Okazuje się, że psy i koty

Nie umarły naprawdę.

(My Foolish Heart)


To splątanie jawy i snu – obok innych powodów, o których za chwilę – sprawia, że poezja ta bywa hermetyczna, stawia opór linearnej lekturze, również w ten sposób wyrażając autorską intencję konceptualizacji nierozumienia i niewiedzy.

Niemożność osiągnięcia zrozumienia i wiedzy stanowi bowiem centralny temat tomu, a częstą metodą dowodzenia tego stanu jest roztrząsanie przez poetkę reguły esse est percipi – gdyby za Kazimierzem Wyką poszukiwać w tej poezji hipotezy jedności, byłaby nią zapewne ta operacja rozpisana na bardzo wiele utworów.

Poetka często wyznaje, jak zawodzi ją oko – wątek okulocentryzmu przewija się w tym tomie jako jeden z jego najważniejszych motywów. W szeregu wierszy poświęconych tej kwestii, na przykład poprzez zagadnienie relatywizmu poznawczego, zjawiska deiksy (Góra wznosi się na północy), czy budowę oka, za sprawą której – mówiąc dużym skrótem – za świat bierzemy powstały na jego powierzchni obraz, najciekawsze wydają mi się te utwory, w jakich ujawnia się poetycka tradycja obserwowania oraz interpretowania odbić wizualnych i wzrokowych (Się). Ze swymi obrazami gabinetu luster, przestrzeni amfiladowej Karina Stempel nie podąża rzecz jasna drogą późnego Mickiewicza, a Leśmiana, z tą wszakże różnicą, że świadomość iluzji nie staje się dla niej argumentem na rzecz wyobraźni – stwierdzenie iluzoryczności poznania wzrokowego wyznacza mu kres, a zarazem potęguje kłopoty autorki z rzeczywistością. Wiedzie też bowiem do pytania, czym jest i jak istnieje rzecz – zadając je, poetka uruchamia rozmaite tradycje filozoficzne. Jej myśl podąża od Arystotelesa, gdy w skomplikowanych warunkach poznawczych rozmyśla nad różnicami między ludźmi i rzeczami: paradoksalną esencję tych drugich pomimo zmiennych atrybutów da się jakoś uchwycić:

Z furtką robi się tak:

wystarczy wymienić zawiasy, potem deski –

oprócz miejsca zmienia się wszystko

i nic. Mnie też nie ma, ale z przyzwyczajenia

jestem, z przyzwyczajenia widzi mnie ten, kto

mnie ubył, zagarnął, rozproszył, wreszcie

zmienił. Wymienia się więc zawiasy i drewno,

ale zostaje esencja: ta chybotliwość.

(Się)


Aż do współczesnych teoretyków nowych mediów czy może też myślicieli buddyjskich, za sprawą których określenie „rzecz rzeczywista” (Rzeczy, s. 18) nie wydaje się jedynie bezsensowną tautologią.

W tej sytuacji – powracam do kwestii problematycznego statusu podmiotu poznającego – jedną z metod poszukiwania jakiegoś pewnika, nieusuwalnego gruntu ontologicznego, jest tutaj nieomalże fenomenologiczna redukcja. Miewa ona przebieg taki jak w wierszu Punkt wyjścia, punkt wejścia: „a trzeba skreślać, skreślać, żeby znaleźć / czyste i niskie ja, niezmiażdżone przez osad” oraz kończący ten liryk imperatyw: „Sunąć obrzeżem w dół / gdzie pojawia się oddech. Teraz dopiero: / dotknij mnie”. Także u Kariny Stempel dotyk jest tym sposobem kontaktu, którego rezultaty bywają najmniej iluzoryczne, ale i tu poetka skrupulatnie odnotowuje swoje zastrzeżenia: dotyczą one subiektywizmu doświadczenia dotyku, warunkowanego chociażby płcią, jak w wierszu Gdybyś był kobietą:

Gdybyś miał takie ciało, miękki wosk,

i myśli kobiety, nie byłoby między nami

tajemnic, w każdym razie nie takich,

w których nie widzę siebie.

[…]

Gdybyś był kobietą, ja nie musiałabym

być kobietą. Może mogłabym wtedy

być sobą.


A ponadto: konieczności nazywania, a tym samym interpretowania samego zjawiska:


nie można uznać

za wspólną płaszczyzny stykania się

powierzchni […]

Czy dotyk to tylko otarcie?

(Rachunek prawdopodobieństwa)


Poetkę, którą łudzi oko i zawodzi dotyk, dla której jawa i sen stapiają się, a życie bywa snem (może także w znaczeniu buddyjskim), od formułowania wiążących wniosków powstrzymuje jeszcze sam język. Język – inaczej niż uważał T.S. Eliot w Wydrążonych ludziach, przywołany w inicjalnym wierszu Ghostreader – wdzierający się pomiędzy zamiar i czyn, mający charakter światotwórczy, o czym dyskretnie przypomina wiersz Benjamin Lee Whorf pije kawę w sadzie, język, którego referencyjny związek z rzeczywistością jest przecież umowny i nawykowy, o czym mówi wiersz Imię. Autorka sytuuje swe refleksje o języku również w horyzoncie postmodernistycznych rozpoznań o jego prawach i używaniu, może dlatego często posługuje się wieloznacznością, aliteracją, paronomazją, figurą etymologiczną, silną przerzutnią, paradoksem, które jej świadomość uwikłania w język podkreślają. Co dla mnie szczególnie cenne i ciekawe: może dzięki swej koncepcji „badań terenowych” Karina Stempel niezwykle sprawnie i naturalnie włączyła w obręb swej mowy idiom fizyki i udało się jej zaprząc go w służbę poezji. Terminologia i siatka pojęć fizycznych nie jest tu modną inkrustacją, jak w wierszach z początku minionego wieku, znakiem obcości oraz sygnałem konfliktu między religią i nauką, jak w polskiej liryce drugiej połowie przeszłego stulecia, w końcu jest oswojonym, świetnie poetycko wyzyskanym rezerwuarem naszej współczesnej wyobraźni. (Na osobną refleksję zasługuje złożona semantyka metafory pustki, będącej jednym z najważniejszych w tym tomie zespołów obrazowo-myślowych, wokół których nabudowuje się refleksja Kariny Stempel). Wychodząc poza klasyczne przyzwyczajenia co do związku przyczyny i skutku, nowoczesna fizyka jest może (z różnych powodów) bliska autorce – i u niej rachunek prawdopodobieństwa, a taki tytuł nosi jeden z wierszy w tomie, jest bardziej nieobliczalny, dzięki czemu może zbudować dyptyk równoprawnych, choć wzajemnie sprzecznych wypowiedzi poetyckich w wierszach Trzy, dwa, jeden, startLiczby ujemne. Dlatego też może częstą zasadą porządkowania słów w jej wierszach jest taka jukstapozycja, w której przyleganie myśli i obrazów bywa bardzo odległe. Oczywista, obszerna refleksja o możliwości autoekspresji i komunikacji sytuuje tę poezję też w kręgu awangardy – czytelnym znakiem tej przynależności jest znakomity wiersz Soulspace, który wydaje się syntezą przemian w jej obrębie. Naczelny jej imperatyw make it new Karina Stempel błyskotliwie wiąże tu z paradoksem statku Tezeusza, zapytując o rzeczywisty, a nie deklarowany bilans zysków i strat awangardy artystycznej i realne możliwości odnawiania wyrazu poezji wciąż definiującej się jako awangardowa.

Wobec sprawozdanej niemożności powiedzenia czegoś pewnego i wiążącego, Karina Stempel obiera drogę obecną już w tradycji filozofii i poezji modernistycznej: „świat / jest mój, bo jeśli nie, jest niczyj” (Znaki) – by tę inspirację udokumentować, warto prześledzić jej metafory prześwitu, szczeliny, przecinki, pęknięcia. W dramatycznej prośbie pobrzmiewają echa wiersza Miłosza Sens, a imię własne ma dla Kariny Stempel te walory, na jakie zwraca uwagę Dariusz Czaja:

Ale wołaj mnie

i dotykaj. Dotykaj i wołaj.

Nawet jeśli nie masz pewności,

że poza twoim językiem jest coś,

co ma imię i ciało, będę

zawsze nazwana i dotknięta, będę

zawsze czymś, czego nie można

nazwać i dotknąć. Będę w tobie.

Imię własne zawiera w sobie trzy właściwości: zdolność esencjalizacji – bo odwołuje się tylko do „tego” jednego obiektu, zdolność przywoływania – bo daje nieograniczoną możliwość „napotykania” go, wreszcie zdolność zgłębiania – bo nazwa taka może być przedmiotem dalszej pracy interpretacyjnej.

(Dariusz Czaja, W drodze do Wenecji. Podróże imaginacyjne [w:] Wędrować, pielgrzymować, być turystą. Podróż w dyskursach kultury. Studia pod redakcją Piotra Kowalskiego, Opole 2003)


Poetka mówi o tym tak:


Naucz się na pamięć swojego

imienia, a potem zastąp nim wszystko,

co mogłoby cię zdradzić.

Nie daj się. Nikomu. Są tylko imiona,

Za nimi cienie, jak ty.

(Gra)


Własny świat reprezentują w tomie liczne wiersze osobiste, tematem których jest zmienna i krucha relacja małżeńska, międzyludzka (reprezentowana także przez inicjały imion zaangażowanych w nią osób), wspólna codzienność, lektury, podróże, w tym podróż do Rumunii, ojczyzny Paula Celana i Tristana Tzary. Owe tematyczne substraty budują w zbiorze przestrzeń intymną, z innej jednak strony współtworzą nastrój tomu płynący z doświadczenia bólu, cierpienia, nienasycenia, przemijania, przygodności istnienia, niestałości niczego, egzystencjalnego rozpoznania względności własnych obserwacji i przekonań. Tu, na gruncie poetyckiej intymistyki właśnie, pada istotna deklaracja:

Rozmawiamy o słowach, których można

użyć w wierszu. Wygrywa opcja,

że trzeba pisać prawdę, na przykład

że niektóre końce bolą bardziej.

(Oko)


Jej konsekwencją jest konieczność zmierzenia się ze starymi kłopotami poetów. Karina Stempel mówi o nich tak:


Przy drodze od zawsze

rośnie ta sama róża,

z wytrwałością godną

lepszej sprawy

niż maskowany przez nią płot.

(My Foolish Heart)


i tak:


Z pałacu pozostały

niewzruszone sfinksy. Mają zimne ciała

i puste oczy. Jeśli w nich jest prawda,

kamień we mnie jest pustką. Jeśli kłamią,

kamień jest tylko kamieniem, jest różą, jest różą.

(Sen)


Osobnym wątkiem tego tomu jest bowiem akt czytania i pisania książki – splata się on z refleksją o roli poezji i jej relacji do rzeczywistości, wiążąc się zarazem z bogatym intertekstualnym zapleczem zbioru, o czym znów należałoby powiedzieć osobno znacznie więcej. Wieńczy go ostatni utwór tej kolekcji, operujący motywem jaskini Platona, przywołujący obraz Wieża Babel Breughla oraz topos rozmowy z cieniem, odwołujący się do tradycji kierowania prośby do czytelnika o przychylną lekturę – Karina Stempel umieściła go w finale swej kompozycji, słabszy poeta uczyniłby zeń inicjalne alibi.

Karina Stempel: Wnioski z badań terenowych.
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka,
Mikołów 2019, s. 56.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.