Tytuł zbioru, będący zarazem tytułem jednego z wierszy, odsyła do nieodległej tradycji antropologicznej, a ogólniej: przydaje tej poezji walor badań, którym towarzyszą założenia, przedsądy, pytania i hipotezy. W utworach Kariny Stempel wielokrotnie miewają one centralny charakter inicjalnego otwarcia lub ośrodka poetyckiego wywodu. Na mocy deklarowanej tu naukowej zasady postępowania wysuwane wnioski mogą być i są niepełne, wątpliwe, niezrozumiałe lub nieosiągalne – zgodnie ze znaną metaforą Lema przenoszą na inny poziom niewiedzy, o tyle przesuwają granice poznania, o ile je identyfikują.
Problematyczny jest sam podmiot poznający, dla siebie dostatecznie niezrozumiały, a jeszcze pozostający w stanie pozornej samowiedzy, na którą składają się nawyki i przyzwyczajenia, co więcej uwikłany w rozmaite relacje. Ich śladami bywają w wierszach strzępy rozmów, relacje ze spotkań, wreszcie wzajemnie opowiadane sny. Pozyskiwana i analizowana przez bohaterkę samowiedza pochodzi bowiem też z marzeń sennych, mających status materiału badawczego na równi z samoobserwacją (To samo). Bywa, że w wierszach przestrzeń jawy i snu tworzą wspólną ramę epistemologiczną, a trudność w ich rozdzieleniu jako wzajemnie warunkujących się form i źródeł poznania jest zamierzona, miewa też walor eschatologiczny:
Martwe zwierzęta,
Okazuje się, że psy i koty
Nie umarły naprawdę.
To splątanie jawy i snu – obok innych powodów, o których za chwilę – sprawia, że poezja ta bywa hermetyczna, stawia opór linearnej lekturze, również w ten sposób wyrażając autorską intencję konceptualizacji nierozumienia i niewiedzy.
Niemożność osiągnięcia zrozumienia i wiedzy stanowi bowiem centralny temat tomu, a częstą metodą dowodzenia tego stanu jest roztrząsanie przez poetkę reguły esse est percipi – gdyby za Kazimierzem Wyką poszukiwać w tej poezji hipotezy jedności, byłaby nią zapewne ta operacja rozpisana na bardzo wiele utworów.
Poetka często wyznaje, jak zawodzi ją oko – wątek okulocentryzmu przewija się w tym tomie jako jeden z jego najważniejszych motywów. W szeregu wierszy poświęconych tej kwestii, na przykład poprzez zagadnienie relatywizmu poznawczego, zjawiska deiksy (Góra wznosi się na północy), czy budowę oka, za sprawą której – mówiąc dużym skrótem – za świat bierzemy powstały na jego powierzchni obraz, najciekawsze wydają mi się te utwory, w jakich ujawnia się poetycka tradycja obserwowania oraz interpretowania odbić wizualnych i wzrokowych (Się). Ze swymi obrazami gabinetu luster, przestrzeni amfiladowej Karina Stempel nie podąża rzecz jasna drogą późnego Mickiewicza, a Leśmiana, z tą wszakże różnicą, że świadomość iluzji nie staje się dla niej argumentem na rzecz wyobraźni – stwierdzenie iluzoryczności poznania wzrokowego wyznacza mu kres, a zarazem potęguje kłopoty autorki z rzeczywistością. Wiedzie też bowiem do pytania, czym jest i jak istnieje rzecz – zadając je, poetka uruchamia rozmaite tradycje filozoficzne. Jej myśl podąża od Arystotelesa, gdy w skomplikowanych warunkach poznawczych rozmyśla nad różnicami między ludźmi i rzeczami: paradoksalną esencję tych drugich pomimo zmiennych atrybutów da się jakoś uchwycić:
Z furtką robi się tak:
wystarczy wymienić zawiasy, potem deski –
oprócz miejsca zmienia się wszystko
i nic. Mnie też nie ma, ale z przyzwyczajenia
jestem, z przyzwyczajenia widzi mnie ten, kto
mnie ubył, zagarnął, rozproszył, wreszcie
zmienił. Wymienia się więc zawiasy i drewno,
ale zostaje esencja: ta chybotliwość.
Aż do współczesnych teoretyków nowych mediów czy może też myślicieli buddyjskich, za sprawą których określenie „rzecz rzeczywista” (Rzeczy, s. 18) nie wydaje się jedynie bezsensowną tautologią.
W tej sytuacji – powracam do kwestii problematycznego statusu podmiotu poznającego – jedną z metod poszukiwania jakiegoś pewnika, nieusuwalnego gruntu ontologicznego, jest tutaj nieomalże fenomenologiczna redukcja. Miewa ona przebieg taki jak w wierszu Punkt wyjścia, punkt wejścia: „a trzeba skreślać, skreślać, żeby znaleźć / czyste i niskie ja, niezmiażdżone przez osad” oraz kończący ten liryk imperatyw: „Sunąć obrzeżem w dół / gdzie pojawia się oddech. Teraz dopiero: / dotknij mnie”. Także u Kariny Stempel dotyk jest tym sposobem kontaktu, którego rezultaty bywają najmniej iluzoryczne, ale i tu poetka skrupulatnie odnotowuje swoje zastrzeżenia: dotyczą one subiektywizmu doświadczenia dotyku, warunkowanego chociażby płcią, jak w wierszu Gdybyś był kobietą:
i myśli kobiety, nie byłoby między nami
tajemnic, w każdym razie nie takich,
w których nie widzę siebie.
[…]
Gdybyś był kobietą, ja nie musiałabym
być kobietą. Może mogłabym wtedy
być sobą.
nie można uznać
za wspólną płaszczyzny stykania się
powierzchni […]
Czy dotyk to tylko otarcie?
Poetkę, którą łudzi oko i zawodzi dotyk, dla której jawa i sen stapiają się, a życie bywa snem (może także w znaczeniu buddyjskim), od formułowania wiążących wniosków powstrzymuje jeszcze sam język. Język – inaczej niż uważał T.S. Eliot w Wydrążonych ludziach, przywołany w inicjalnym wierszu Ghostreader – wdzierający się pomiędzy zamiar i czyn, mający charakter światotwórczy, o czym dyskretnie przypomina wiersz Benjamin Lee Whorf pije kawę w sadzie, język, którego referencyjny związek z rzeczywistością jest przecież umowny i nawykowy, o czym mówi wiersz Imię. Autorka sytuuje swe refleksje o języku również w horyzoncie postmodernistycznych rozpoznań o jego prawach i używaniu, może dlatego często posługuje się wieloznacznością, aliteracją, paronomazją, figurą etymologiczną, silną przerzutnią, paradoksem, które jej świadomość uwikłania w język podkreślają. Co dla mnie szczególnie cenne i ciekawe: może dzięki swej koncepcji „badań terenowych” Karina Stempel niezwykle sprawnie i naturalnie włączyła w obręb swej mowy idiom fizyki i udało się jej zaprząc go w służbę poezji. Terminologia i siatka pojęć fizycznych nie jest tu modną inkrustacją, jak w wierszach z początku minionego wieku, znakiem obcości oraz sygnałem konfliktu między religią i nauką, jak w polskiej liryce drugiej połowie przeszłego stulecia, w końcu jest oswojonym, świetnie poetycko wyzyskanym rezerwuarem naszej współczesnej wyobraźni. (Na osobną refleksję zasługuje złożona semantyka metafory pustki, będącej jednym z najważniejszych w tym tomie zespołów obrazowo-myślowych, wokół których nabudowuje się refleksja Kariny Stempel). Wychodząc poza klasyczne przyzwyczajenia co do związku przyczyny i skutku, nowoczesna fizyka jest może (z różnych powodów) bliska autorce – i u niej rachunek prawdopodobieństwa, a taki tytuł nosi jeden z wierszy w tomie, jest bardziej nieobliczalny, dzięki czemu może zbudować dyptyk równoprawnych, choć wzajemnie sprzecznych wypowiedzi poetyckich w wierszach Trzy, dwa, jeden, start i Liczby ujemne. Dlatego też może częstą zasadą porządkowania słów w jej wierszach jest taka jukstapozycja, w której przyleganie myśli i obrazów bywa bardzo odległe. Oczywista, obszerna refleksja o możliwości autoekspresji i komunikacji sytuuje tę poezję też w kręgu awangardy – czytelnym znakiem tej przynależności jest znakomity wiersz Soulspace, który wydaje się syntezą przemian w jej obrębie. Naczelny jej imperatyw make it new Karina Stempel błyskotliwie wiąże tu z paradoksem statku Tezeusza, zapytując o rzeczywisty, a nie deklarowany bilans zysków i strat awangardy artystycznej i realne możliwości odnawiania wyrazu poezji wciąż definiującej się jako awangardowa.
Wobec sprawozdanej niemożności powiedzenia czegoś pewnego i wiążącego, Karina Stempel obiera drogę obecną już w tradycji filozofii i poezji modernistycznej: „świat / jest mój, bo jeśli nie, jest niczyj” (Znaki) – by tę inspirację udokumentować, warto prześledzić jej metafory prześwitu, szczeliny, przecinki, pęknięcia. W dramatycznej prośbie pobrzmiewają echa wiersza Miłosza Sens, a imię własne ma dla Kariny Stempel te walory, na jakie zwraca uwagę Dariusz Czaja:
i dotykaj. Dotykaj i wołaj.
Nawet jeśli nie masz pewności,
że poza twoim językiem jest coś,
co ma imię i ciało, będę
zawsze nazwana i dotknięta, będę
zawsze czymś, czego nie można
nazwać i dotknąć. Będę w tobie.
Imię własne zawiera w sobie trzy właściwości: zdolność esencjalizacji – bo odwołuje się tylko do „tego” jednego obiektu, zdolność przywoływania – bo daje nieograniczoną możliwość „napotykania” go, wreszcie zdolność zgłębiania – bo nazwa taka może być przedmiotem dalszej pracy interpretacyjnej.
imienia, a potem zastąp nim wszystko,
co mogłoby cię zdradzić.
Nie daj się. Nikomu. Są tylko imiona,
Za nimi cienie, jak ty.
Własny świat reprezentują w tomie liczne wiersze osobiste, tematem których jest zmienna i krucha relacja małżeńska, międzyludzka (reprezentowana także przez inicjały imion zaangażowanych w nią osób), wspólna codzienność, lektury, podróże, w tym podróż do Rumunii, ojczyzny Paula Celana i Tristana Tzary. Owe tematyczne substraty budują w zbiorze przestrzeń intymną, z innej jednak strony współtworzą nastrój tomu płynący z doświadczenia bólu, cierpienia, nienasycenia, przemijania, przygodności istnienia, niestałości niczego, egzystencjalnego rozpoznania względności własnych obserwacji i przekonań. Tu, na gruncie poetyckiej intymistyki właśnie, pada istotna deklaracja:
użyć w wierszu. Wygrywa opcja,
że trzeba pisać prawdę, na przykład
że niektóre końce bolą bardziej.
rośnie ta sama róża,
z wytrwałością godną
lepszej sprawy
niż maskowany przez nią płot.
niewzruszone sfinksy. Mają zimne ciała
i puste oczy. Jeśli w nich jest prawda,
kamień we mnie jest pustką. Jeśli kłamią,
kamień jest tylko kamieniem, jest różą, jest różą.
Osobnym wątkiem tego tomu jest bowiem akt czytania i pisania książki – splata się on z refleksją o roli poezji i jej relacji do rzeczywistości, wiążąc się zarazem z bogatym intertekstualnym zapleczem zbioru, o czym znów należałoby powiedzieć osobno znacznie więcej. Wieńczy go ostatni utwór tej kolekcji, operujący motywem jaskini Platona, przywołujący obraz Wieża Babel Breughla oraz topos rozmowy z cieniem, odwołujący się do tradycji kierowania prośby do czytelnika o przychylną lekturę – Karina Stempel umieściła go w finale swej kompozycji, słabszy poeta uczyniłby zeń inicjalne alibi.