„Później mówiono, że człowiek ten nadszedł od północy; od Bramy Powroźniczej. Szedł pieszo, a objuczonego konia prowadził za uzdę. Było późne popołudnie i kramy powroźników i rymarzy były już zamknięte, a uliczka pusta” – od tego legendarnego już przecież zdania rozpoczynał się Wiedźmin, pierwsze opowiadanie o losach Geralta. Było to w 1986 roku, nasz poczciwy bohater nie tylko więc już dorósł, lecz także dwukrotnie obchodził osiemnastkę. Wychowały się na nim kolejne pokolenia, pojawiał się w podręcznikach czy propozycjach metodycznych (sam jestem autorem jednej z nich). W tym czasie zdążył dorobić się sagi o własnych losach, wyborów opowiadań, filmu fabularnego, dwóch seriali (w tym jednego zagranicznego – choć spod znaku Netfliksa, to moim zdaniem fabularnie dużo gorszego od rodzimej, skądinąd przaśnej, ekranizacji) i last but not least gier komputerowych. Sam bohater nie tylko stał się dla Polaków kultowy, lecz także przyczynił się do eksportu Słowiańszczyzny na Zachód – żył nawet w oderwaniu od książkowego pierwowzoru. Zaaklimatyzował się, przyjął, a mimo tego – przede wszystkim z racji swojej proweniencji – wśród wielu uczonych polonistów, literaturoznawców powieści o nim uznawane są za drugi sort. Fantastyka – w tym science fiction i fantasy – w naszym kraju nie cieszy się szczególną estymą wśród fachowców, często wynika to z przesądów. Sapkowski czy Jacek Dukaj pod względem literackim stoją wyżej od większości piszących w naszym kraju, w tym nagradzanych w ważnych konkursach literackich, mainstreamowych pisarzy przez duże P (nie będę wymieniał, bo i łamów by zabrakło). Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, że gdyby Wiedźmin nie był opowieścią osadzoną w fantasy w typie mediewistycznym, tylko napisaną z podobną swadą opowieścią o bezdomnym popegeerowskim alkoholiku z przymusu w trudnych warunkach transformacji, uznano by go za objawienie (i dla jasności – nie drwię tutaj z ofiar transformacji, ale ze środowiska krytyków literackich).
Rozdroże kruków to powieść, której tematem jest wczesna faza życia Geralta, młokosa, który dopiero co został wyekspediowany z siedliszcza Kaer Morhen na szlak, by zabijał potwory. Nie zdradzę za wiele, gdy powiem, że zaczyna od uśmiercania najgorszych potworów, czyli… ludzi. Mamy więc tutaj do czynienia z ciekawym zabiegiem. Nobliwy pisarz, podobnie jak J.M. Coetzee w Nadziei, wraca do swojego ulubionego bohatera. Co ciekawe, autorzy wybierają inne momenty w biografii swoich najważniejszych postaci – Coetzee pokazuje Elizabeth Costello u kresu życia, Sapkowski zaś swego bohatera u życia progu. Ktoś powie: co to za porównanie rzeczy niewspółmiernych – jeden pisze o swoim alter ego, drugi o całkowicie fikcjonalnym bohaterze. Owszem, tylko że obaj swoimi utworami ewidentnie chcą wyartykułować światu jasne komunikaty, a ponadto z tą młodością u Sapkowskiego rzecz nie jest wcale tak oczywista, o czym za chwilę. Najważniejsze jest jednak, że Sapkowski swoją powieścią wzmacnia przesłanie, które dobrze oddaje następujący fragment z Krańca świata:
Jednak to nie wszystko. Sapkowski nie boi się mocnych deklaracji – podejmuje w utworze tematykę aborcji, wypowiada się więc w debacie publicznej, która od kilku lat rozgrzewa polskie społeczeństwo. Jednak najważniejsze wydaje się jego spojrzenie na język, który podlega przemianom – gdy ukazało się Rozdroże kruków, można było sporo przeczytać o nietypowym słownictwie Geralta. Nie chodziło wcale o to, by pojawił się luzak, młodziak, który zaraz krzyknie: „ale z ciebie bambik”, tylko – o ośmieszenie niedostatków językowych młodych. Osobiście czytam to jako interwencjonizm językowy i „głos wołającego na puszczy” (celowo za Wujkiem, a nie – w bardziej uwspółcześnionym przekładzie Ewangelii). Mniej ważne od tego, co Geralt mówi, jest to, co słyszy od mistrza: „[…] nalegam, byś przy mnie zechciał w miarę poprawnie się wysławiać. W szczególności nie mówił «obczaić» i «no weź»”. W tym sensie to również inicjacja Geralta, tym razem językowa. Poradę mistrza bierze sobie do serca, zresztą potem, dokonując selekcji zleceń, kieruje się… poprawną pisownią. Czuje także własne braki w wychowaniu i niedostatki erudycyjne, toteż zarzuca dawnej nauczycielce: „Nie wszystkiego nauczyłyście – odrzekł kwaśno. – I potem tylko wstyd. Nie wiem, co to orbita. Ani cyrograf. Nie wiem, co to znaczy sustentować się. Albo co to jest perpro góra. Ani co to finalnie…”. Widać więc, że Sapkowski jest zwolennikiem kultury postfiguratywnej w ujęciu Margaret Mead, a Rozdroże kruków to portal, na łamach którego zabiera głos w sprawie wychowania oraz zasad. Sapkowski to erudyta starego stylu. Warto zaznaczyć, że sama temperatura językowa narracji się nie obniżyła, choć nierzadko narrator miesza mocne sformułowania, nie brak wulgaryzmów, które od zawsze plątały się po stylizowanym na słowiańskie uniwersum. Mimo tego obok ruchania pojawiają się delikatne, wręcz eufemistyczne zdania: „Jedna z dziewczyn przyszła do Geralta w nocy i była miła. Ale tylko miła, tylko troszkę i nic więcej. I zaraz potem sobie poszła”. To zdanie przepuszczone przez psychikę młodego mężczyzny, który przeżywa także seksualną inicjację.
Bez żadnych wątpliwości Rozdroże kruków stanowi istotny punkt w uniwersum, uzupełnia je, poszerza tło, a także zawiera wiele gier ze znanymi miłośnikom serii motywami. Dowiadujemy się, kto stoi za wiedźmińskim pogromem, kto i z jakich pobudek stworzył pamflet Monstrum albo wiedźmina opisanie. Ponadto głębię zyskuje postać Nenneke, młodej podówczas kapłanki, która jeszcze nie do końca potrafi połączyć moralne przesłania, które wygłasza, z charakterem (rozdział dwudziesty). Nie w pełni jest sobą, staje się, dorasta, mimo że ma już trzydzieści lat. Co pewien czas nęci nas oko subtelnie puszczane do czytelnika, którego narrator zaskakuje, osadzając akcję w znanym kontekście. To ważne, ponieważ dzięki temu utwór staje się jeszcze lepszy, stwarza domową atmosferę (posłużę się początkową metaforą po raz kolejny).
Zastrzeżenia z pewnością mogą mieć ci z odbiorców, którzy nie obcowali nigdy wcześniej z wiedźminem lub znają go tylko z serialu zza wielkiej wody i nie rozumieją nawiązań. Dla osób zaznajomionych z sagą to przede wszystkim źródło satysfakcji płynących z rozpoznawania easter eggów, które nie tylko referują inne opowieści Sapkowskiego, lecz także, a może przede wszystkim, spełniają inną funkcję. Nieprzypadkowo w recenzji tej przywołuję różnych twórców, w tym Adama Mickiewicza, bo i Sapkowski to robi, posługując się kryptocytatami, nawiązaniami czy aluzjami literackimi, ujawnia swoje zaplecze literackie (znów cel wychowawczy, a może po prostu wyrzut skierowany do młodych). Nie chodzi tutaj tylko o oczywistego dla wszystkich Henryka Sienkiewicza, którego autor Ostatniego życzenia zna na pamięć, czym nie omieszkał się wręcz popisywać na konwentach. Frazę Sienkiewicza po prostu czuć, natomiast oprócz tego dostajemy cały stosik innych nazwisk, wśród których szczególnie ważną rolę odgrywa William Szekspir. Sapkowski nie tylko cytuje go w mottach do kolejnych rozdziałów, lecz także przetwarza – biorąc kościec Romea i Julii, by zamiast pomocnego Ojca Laurentego wprowadzić tam mądre kobiety, czarodziejkę i wiedźmina, którzy sprawiają, że do tragedii nie dochodzi. Wreszcie zdaje się autor grać z samym sobą z poprzednich książek, nabierając do nich potrzebnego dystansu; trudno nie odczuć, że Sapkowski – wbrew obiegowej opinii – potrafi żartować z własnej pracy. Otrzymujemy również wprost genezę prawa niespodzianki – choć myślałem, że wywiedziono je z Mistrza Twardowskiego Józefa Ignacego Kraszewskiego, to okazuje się, że chodzi o legendę o Madeju z Lucjana Siemieńskiego Podań i legend polskich, ruskich i litewskich (bardzo podobnie brzmi ona w Klechdach, starożytnych podaniach i powieściach ludowych Kazimierza Włodzimierza Wójcickiego).
Dla tych, którzy z góry odmówią Rozdrożu… wartości literackich, wypada powiedzieć, że w powieści ważną rolę odgrywa motyw sobowtóra. Nie będę za wiele zdradzać, ale Preston Holt i Geralt są swoimi lustrzanymi odbiciami, ich losy są niezaprzeczalnie związane, nie tylko na zasadzie relacji mistrz – uczeń, lecz także ze względu na podobieństwa charakterologiczne i analogie w biografii. Holt w Geralcie dostrzega samego siebie. Preceptor wyznaje przecież swemu następcy: „Ale okazało się, że przeznaczenia nie da się oszukać”.
Co więcej – wracam do opowieści o starości. Drugi najważniejszy bohater – Holt – to właśnie wiedźmin u zmierzchu życia, mentor, przyjaciel, a także ktoś, kto zaciążył na życiu młodego, nieopierzonego zabójcy potworów. Jego dzieło zostało dopełnione.
Nie ma co ukrywać, że w powieści zastosowano mechanizmy znane z literatury popularnej, to oczywiste, że są, nie mam też zamiaru ich rozmontowywać. Te techniki są sprawnie użyte, nie będę więc narzekał, że dostałem właśnie to, czego się spodziewałem. Czy jest to Ulisses? Nie. Bardziej któraś powieść o Harrym Potterze – i dobrze. Czy można krytykować drzewo za to, że nie jest metalem?
Styl powieści niesie, sprawia, że od lektury nie da się oderwać człowieka, choćby wołami, zapominam o śniadaniu, potem o obiedzie i bardziej od własnego posiłku zaprząta mnie, co i czy w ogóle zje Geralt. Czyż nie taki był pierwotny sens literatury? Czy nie miała zapewnić bandzie struchlałych, dwunożnych, w dodatku bezbronnych wobec zagrożeń natury istot nadziei i rozrywki? Sapkowski to pisarz, który tworzy właśnie taką literaturę, która ma trafiać do mas, to literatura popularna – ale w dobrym tego słowa znaczeniu, nierezygnująca z walorów literackich, z niedosłowności, z ambitnych celów. Tak widziałem go jako dziecko, tak widzę go i teraz. Jego świat zaprasza w zimowe dni i urzeka opowieścią, którą czyta się świetnie, mimo że SuperNOVA nie przeprowadziła należycie skrupulatnie korekty (pojawiają się więc błędy ortograficzne, choćby w pisowni partykuły nie z przysłówkiem najlepiej i przymiotnikiem najlepszy w stopniu najwyższym czy pisowni przedrostka ekstra‑ pisanego niekonsekwentnie, raz poprawnie, raz niepoprawnie).
Zacząłem od tego, że świat się zmienił i że powroty do domu bywają trudne. Jednak czasami okazuje się, że przedarłszy się przez zimową noc, pełni strachu, zdjęci zwątpieniem, przekraczamy próg dawnego domostwa, otula nas ciepło możliwe do doświadczenia tylko tam, na chwilę zapominamy o świecie i znów jesteśmy dziećmi. Tym właśnie była dla mnie lektura Rozdroża kruków, nie mam serca wytaczać wobec niej dział.
Dobrze jest wrócić do domu.