12/2022

Leszek Bugajski

Inna przemiana

Zaczyna się ta powieść – zgodnie z podtytułem – jak horror. Na stacji kolejowej Dittersbach (dzisiaj to dzielnica Wałbrzycha) stoi pociąg, z którego wysiadł młody podróżny. „Widok przesłaniają kłęby pary z parowozu, które teraz snują się po peronie. Trzeba spod niego wyjrzeć, by zobaczyć wszystko, pozwolić się na chwilę oślepić przez szarą mgłę, aż wzrok, który wyłoni się po tej próbie, będzie ostry, przenikliwy i wszystkowiedzący”.

Tak zaczyna się nowa powieść Olgi Tokarczuk, pierwsza, jaką opublikowała po Noblu, a więc i oczekiwana z wielkim zainteresowaniem, i obserwowana z uwagą, choć z góry było wiadomo, że nie będzie to utwór napisany z takim rozmachem jak Księgi Jakubowe. To powieść wyraźnie „wypoczynkowa”, rodzaj wyrafinowanego żartu literackiego, napisanego może nawet bardziej dla własnej uciechy z samego jej pisania, a może dla czytelników, którzy oczekiwali kolejnego dzieła. Zresztą Tokarczuk lubi zmieniać powieściowe gatunki i prowadzić swoich czytelników po rozmaitych obszarach literatury, ale – to trzeba jej przyznać – zawsze te zmiany wykorzystuje do mówienia o sprawach istotnych dla siebie i innych. Kiedy na przykład pisała kryminał Prowadź swój pług przez kości umarłych, chodziło jej – ogólnie rzecz biorąc – o stosunek ludzi do zwierząt, teraz pisząc Empuzjon, zajęła się uciskiem kobiet w dawnych latach, co jest tematem jej bliskim, bo przecież w barwach feminizmu boksuje od lat. Ale też powieść ma jeszcze inny wątek, już nie tak zabawowy i prowadzony delikatniej, aż do finałowego ujawnienia. Też jest ono dyskretne.

Mamy więc horror, gatunek z założenia rozrywkowy, który Tokarczuk zręcznie imituje i wykorzystuje do swoich celów. Już pierwsza scena zacytowana na wstępie prowadzi do tego, że z ciemności wyłania się pojazd przypominający bryczkę, którym powozi mrukliwy chłopak „w dziwnym stroju”. I rozpoczyna się podróż w głąb tej mgły, przez ciemny las, aż do doliny, w której jest uzdrowisko i wioska dość tajemnicza i ponura. Miejsce akcji w miarę jej rozwoju i mimo pozornie spokojnego życia prowadzonego przez kuracjuszy budzi coraz większą grozę, podobną do tej z konwencjonalnego horroru. Jakaś wycieczka do dziwnego miejsca w lesie, jakieś niepokojące opowieści na początku tylko przemykające wśród powieściowych zdarzeń, podejrzane zachowania tubylców. Ostatecznie okazuje się, że w okolicznych lasach żyją złe czarownice – używam tego określenia, bo jest najwygodniejsze. Tokarczuk podsuwa je zresztą, włączając do powieści ten fragment Żab Arystofanesa, w którym Dionizos przestraszył się Empuzy, która – jak wiadomo – żywiła się ludzkim mięsem. Zresztą i menady z orszaku Dionizosa też podobno rozszarpywały ofiary, piły ich krew i zjadały mięso.

Kuracyjna miejscowość otoczona jest przez wściekłe czarownice. Wściekłe, bo są dzikimi potomkiniami miejscowych kobiet, które w XVII wieku przerażone zamęczaniem i zabijaniem kobiet podejrzanych o czary, ukryły się w lesie i już nie wróciły do dawnego życia. I te czarownice raz do roku porywają mężczyznę i rozszarpują w lesie jego ciało. Udręczona przez miejscowych inkwizytorów kobiecość bierze odwet na potomkach tamtych sędziów i innych mężczyzn z XVII wieku. Okazuje się, że nie bez powodu miejscowość robi groźne wrażenie na przybyszach.

Oczywiście zgodnie z zasadami gatunku, który Tokarczuk wykorzystuje, jest w tej społeczności ktoś, kto próbuje tę grozę zracjonalizować. To sanatoryjny lekarz, który sądzi, że wszystko to są wytwory fantazji miejscowych mężczyzn, którzy są „spragnieni kobiet, ale i boją się kobiet”, i jak tłumaczy bohaterowi powieści: „nic dziwnego, że w ich głowach roją się takie opowieści”. I tak oto narasta w Empuzjonie widmo ukrytej wojny żeńskiego z męskim trwającej na bazie dawnych zaszłości. Wojny w sensie nie dosłownym sprawiedliwej, a z punktu widzenia feministki wręcz koniecznej.

Męskie postaci pojawiające się w Empuzjonie, świadomie czy podświadomie, zdają sobie z tego sprawę. I czują strach, choć ukrywają go gdzieś głęboko w sobie. Wypełza on jednak w ich rozmowach, które pewnie w zamierzeniu Tokarczuk miały przypominać debaty z Czarodziejskiej góry, a jeśli nie miały, to skojarzyły się w taki sposób recenzentom powieści. Ale to mylny trop – tu nie chodzi o domorosłe filozofowanie, tylko o parodię męskiego gadania, w którym wyładowuje się mizoginizm, który przez lata był stałym elementem męskiego świata. W powieści Tokarczuk utkane są te rozmowy ze sparafrazowanych cytatów z pism autorów, których listę znaleźć można w Nocie autorskiej. Ta lista zajmuje pół stronicy i zawiera nazwiska od Aureliusza Augustyna do Williama Butlera Yeatsa. Imponująca, zwłaszcza że można na niej spotkać Freuda, Kerouaca, Platona, Sartre’a i na przykład Szekspira. W tekście oczywiście nie wymienianych z nazwiska. Czy Tokarczuk, robiąc taki „przegląd”, chciała uświadomić rozmaitość i siłę zjawiska? Z pewnością – bez tego istnienie krwiożerczych czarownic byłoby dysonansem.

Wojnicz, bohater powieści, który słuchał tych rozmów sąsiadów z pensjonatu, „już zauważył, że każda dyskusja, czy szło o demokrację, czy o piąty wymiar, czy o rolę religii, socjalizm, Europę, wreszcie sztukę nowoczesną, wszystko sprowadzało się do kobiet”. Zauważył, że męski świat, z jakiejkolwiek strony na niego spojrzeć – przynajmniej tak ustawia sprawę Tokarczuk – zawsze jest nakierowany na kobiety, zawsze jest nimi zafascynowany i przerażony. I chyba o to przerażenie (wokół przecież dzikie czarownice z lasu) chodzi. Wyjęci ze swojej codzienności panowie w kuracyjnych okolicznościach myślą o kobietach i się ich boją, a ględzeniem mizoginistycznych banałów starają się odgrodzić od niebezpieczeństwa, które wyczuwają. Jeden z nich wręcz pyta retorycznie Wojnicza, jakby był Wiesławem Myśliwskim: „czy zgodzi się pan ze mną, że człowiek istnieje tylko w języku?”. I dodaje już w innej tonacji: „Wszystko poza językiem jest zwierzęce i niezróżnicowane”. Trzeba zauważyć, że kobiety pojawiające się w ich gadaniu, też nie są zróżnicowane, to jakiś byt ogólny. Jeśli za jego symbol przyjmiemy na przykład Monę Lizę, to jeden z rozmówców, wychodząc od niepochlebnego opisu jej urody, dochodzi do konkluzji, że kobiety z natury udają, a robią to głównie po to, by ukryć pustkę umysłową. To stwierdzenie uspokoiło wszystkich rozmówców „i wyglądało na to, że przynajmniej w tej kwestii wszyscy się ze sobą zgodzili”.

Można cytować wiele smakowitych wypowiedzi z tej rewii mizoginizmu, która rozciągnięta jest na co najmniej połowę powieści Tokarczuk, ale nie ma to większego sensu. Bo cóż wynika z takich stwierdzeń jak to, że biologiczność kobiet była „czynnikiem destabilizującym porządek społeczny” albo że są one niższe rasowo czy znajomo brzmiącego, że „ciało kobiety należy nie tylko do niej, ale do ludzkości”, bo „jej zdolność nie może być traktowana jako jej cecha pry‑wa‑tna”? Nic z tego nie wynika poza poczuciem wstydu współczesnego czytelnika za głupstwa wygadywane w przeszłości. Pytanie zasadnicze jest natomiast takie: po co w tej powieści, w takim miejscu i czasie, jaki opisuje, są one przywoływane?

Odpowiedzi są co najmniej dwie. Pierwsza już tu się przewinęła: mężczyźni bronią się nimi przed zagrożeniem, jakie wyczuwają wokół siebie. Przecież nie wiedzą, na kogo rzucą się na początku listopada czarownice, nikt nie jest pewny dnia ani godziny. I chronią się za tymi poglądami, chcą nimi ogrodzić swój świat, który dobrze znają i w którym wiele spraw ich różni, ale komunały na temat natury kobiet godzą wszystkich. Bo te komunały siedzą głęboko w nich, wręcz organizują ich świat wewnętrzny, podpowiadają im, co jest dobre i bezpieczne, a co złe i niebezpieczne. Wszystko tu pasuje i w tej konkretnej, powieściowej sytuacji tylko to mają na swoją obronę przed słabo rozpoznawalnym niebezpieczeństwem. Budują mur ze słów.

Druga odpowiedź jest taka: całe to mizoginiczne gadanie starszych panów jest katalizatorem przemiany bohatera powieści. To jest jej główny wątek. Ów Wojnicz – jak go przedstawia autorka – „student inżynierii wodno‑kanalizacyjnej ze Lwowa”, zachorował na płuca i został wysłany w 1913 roku na leczenie. To właśnie on na początku powieści jedzie przez ciemny las ze stacji kolejowej do lekko niesamowitej miejscowości kuracyjnej. I od początku czytelnik widzi, że jego życie kryje jakąś tajemnicę. Już kiedy wchodzi do swojego pokoju w pensjonacie, zatyka dziurkę od klucza, by nikt go nie podglądał. Stopniowo autorka powieści „wrzuca” coraz więcej scen, które sugerują, że bohater ukrywa w sobie jakąś dwoistość. Już w jego wspomnieniu z dzieciństwa pojawia się wątek czegoś „wewnętrznego”, które ukrywa się za tym, co „zewnętrzne” „i odtąd tak było postrzegane przez świat”.

Jest w nim dwoistość, którą autorka ogrywa na początku delikatnie, ale stopniowo wysuwa ją coraz bardziej na pierwszy plan. Prawdopodobnie im dłużej nie kontaktuje się ze swoim supermęskim ojcem i im dłużej słucha tyrad swoich współlokatorów z pensjonatu, tym mocniej odzywa się w nim jego kobieca natura („niewiele miał do powiedzenia także o popędach, jako że – prawdę mówiąc – jakoś do tej pory niewiele go seks interesował”). Narasta fascynacja zmarłą w tajemniczych okolicznościach żoną właściciela pensjonatu – potajemnie odwiedza jej pokój, przymierza jej buty (pasują idealnie) i inne części garderoby i wtedy czuje się świetnie. W czasie leczniczych kąpieli kategorycznie odmawia całkowitego rozebrania się. Myśli o sobie, że „jest czymś sfałszowanym, tanią podróbką”. W innej sytuacji, gdy zdjął koszulę, zasłania przede wszystkim piersi. Młody Wojnicz jest z medycznego punku widzenia najprawdopodobniej osobą interpłciową – to, co jest względem siebie w opozycji w świecie, w którym żyje „zewnętrznie”, „wewnętrznie” spotyka się w nim i jakoś współistnieje. I dopiero w okresie jego życia opisanym przez powieść rodzi się konflikt wewnętrzny. Stąd przekonanie, że te rozmowy kuracjuszy zadziałały jak katalizator. Młodzieniec znalazł się niespodziewanie dla siebie w sytuacji „frontowej”, zobaczył, jak męskie ściera się z żeńskim i jak żeńskie ukryte w lasach grozi męskiemu.

W dramatycznym zakończeniu tubylcy – którzy, jak się okazuje, corocznie podsuwają krwiożerczym czarownicom kuracjusza, by ratować siebie – właśnie Wojnicza przeznaczyli na ofiarę. Ale nic z tego. Czarownice nie rozszarpują ciała młodego Wojnicza, bo wyczuwają w nim kobietę, więc nie przeciwko niemu/niej skierowany jest ich gniew. Znikają, a on wraca do wsi i już ma jasność co do swojej tożsamości – zakłada ubranie zmarłej wieśniaczki, wykorzystywanej zresztą i upokarzanej za życia przez despotycznego męża, i znika. Wojnicz nie został inżynierem, co miało według ojca zrobić z niego mężczyznę, tylko staje się szpitalną kucharką, a po wojnie znika bez śladu w Berlinie. I tak właśnie okazuje się, że nowa powieść Tokarczuk jest opowieścią o wielkiej przemianie bohatera, radykalnej i konsekwentnej. To, co męskie, uległo w nim temu, co kobiece, i wybrał los kobiety, by czuć się sobą i znaleźć wewnętrzny spokój. Prawdopodobnie.

Olga Tokarczuk: Empuzjon. Horror przyrodoleczniczy.
Wydawnictwo Literackie,
Kraków 2022, s. 400.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.