1.
Nie mam wątpliwości. Jesteśmy przypisani obrazom, tonom, frazom, wersom i pejzażom, w zasadzie do śmierci. Łagodzą w nas złości, powściągają prostactwo, jakie wymusza na nas życie, przepędzają chandrę, od czasu do czasu przybierają postać niegroźnego opętania, a z dobrych chwil, jakich nam nie brak, czynią coś intymnego, czego nie dzielimy nawet z najbliższymi. Bo to jest niepodzielne. Na tym polega urok tych wzruszeń lub jak kto woli, nostalgii. Muzyka samochodowa, wchodząca w skład porywającej mnie jeszcze do niedawna triady złożonej z pejzażu, jazdy i dźwięku, jest tego przykładem. Setki utworów wielkich, dobrych, takich sobie, przypadkowych lub ewidentnie byle jakich, towarzyszących mi w podróżach przez kilkadziesiąt lat, których odtwarzanie z przyczyn technicznych nigdy nie było koncertowe, odcisnęły swoją pieczęć na moich próbach literackich w nie mniejszym stopniu niż lektury, przyjaźnie, przygody, niepowodzenia lub sukcesy. Nie wykluczam, że niektóre z nich odpowiadają za moje pisarskie mielizny, dekonstrukcje, chybione zamiary, ale też za to, czym mogę się pochwalić.
Co z tego pozostało? To, co pamiętam. Co pamiętam? To, co przedstawiam. Dlaczego przedstawiam? Wyjaśnienie poniżej. Fakt, że od kilku lat w podróżach i poza nimi starość podpowiada mi ciszę i że tym podpowiedziom ulegam, jest drugorzędny.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]
Inne tony to jedna z dziewięciu impresji, które złożą się na książkę Muzyka samochodowa, przygotowywaną do wydania przez „Wielką Literę”.