My, ludzie, istniejemy w ograniczonościach wewnętrznych czasu i przestrzeni. Potrafimy jednak ten obszar subiektywnej czasoprzestrzeni mocno rozszerzyć, przynajmniej w sensie naszego wyobrażenia. Pytaniem jest, czy to tylko wyobrażenie. Kantowskie a priori zakłada istnienie wewnętrznego układu odniesienia, na który nanoszone są także wyniki naszej komunikacji ze światem zewnętrznym. A odwieczny problem woli, o którym Nietzsche pisał, że jest równoznaczny z pędem do rozrostu każdej rośliny, widzę dziś jako wolę wewnętrznej ekspansji w jej dążeniu do nieskończoności. Mędrcy mawiali, że prawdziwe poznanie zaczyna się od kontroli nad sobą, co można zrozumieć jako opanowywanie wewnętrznych terenów duchowości. Naprawdę bowiem najżyźniejsza gleba, jaką można zagospodarować, jest w nas samych. Jesteśmy niczym nasiono, które może wzrastać dopiero na podatnym gruncie. Oczywiście, do wzrostu potrzeba sprzyjających warunków. Ale to wszystko jeszcze może nie wystarczyć. Odpowiednia praktyka i intencja są niezbędnymi wymogami wewnętrznymi.
Jak pogodzić pozorną przepaść między światem wewnętrznym i zewnętrznym? Myślę, że jedyną metodą jest symboliczne uwewnętrznienie całości Zewnętrza i maksymalne uzewnętrznienie naszej Wewnętrznej Istoty. Matematycy mogliby zapewne opisać odwrócenie kosmicznego Zewnętrza do ograniczonego wyraźną granicą Wnętrza i na odwrót. Widzę to także jako rozprzestrzenianie się wielowymiarowości. Bądźmy zakorzenieni i na zewnątrz, i wewnątrz, w meandrach mikro- i makrokosmosu.
Istniejmy! Co za radość – móc żyć. Trudy przebytej drogi tym bardziej domagają się wytchnienia, gdy dotrzemy do celu. Czyż naszym celem nie jest boskość, która drzemie zaledwie, gdy podejmujemy pierwsze kroki? Spójrzmy – jest ona w koniku polnym, który znalazłszy się przypadkiem w pokoju przeznaczonym dla przyjaciół, patrzy wokół zdziwiony. Przed podjęciem drogi tej boskości w stworzeniach nie dostrzegaliśmy, choć znajdowała się ona w zasięgu naszego wzroku. Czy tak długo szukana prawda nie jest aktem przejrzenia i otwarcia się na oczywistość? Pozbywamy się strachu, który przywołuje demony. Wiem już, że radość i uśmiech są dowodami na istnienie Istoty Najwyższej, której bytność zaledwie przeczuwaliśmy.
Koniec drogi jest jej prawdziwym początkiem. Różnica polega na tym, że najprawdopodobniej nie będziemy się już powtarzać, w sensie błędnego koła.
Życie – ileż tajemnicy w krótkim słowie. Wiemy już sporo o jego mechanizmach. Znamy przypadki potencjalnej nieśmiertelności u meduz. Badamy, w jaki sposób materia staje się życiem. Życie jako planetarne zjawisko trwa już ponad trzy miliardy lat i w tym czasie znacząco ewoluowało. Organizmy nie są monadami i wymagają wymiany energii z otoczeniem. Są tak skonstruowane, by anabolizm przewyższał katabolizm, tak by budowa składników wewnętrznych przewyższała ich rozpad. Jedność organizmu, jako odczucie bycia sobą, jest moim zdaniem warunkiem koniecznym, by zdefiniować organizm jako żywy.
Ku czemu zmierza życie? Drogi mogą być różne. Dowodem jest różnorodność ewolucji gatunkowych. Sądzę, że ewolucja człowieka zmierza ku zmianom morfologicznym, czyli ewolucji kształtu i budowy cielesnej. Można założyć, że jesteśmy zaledwie ogniwem pośrednim do samych siebie. Może nawet zazwyczaj długotrwały proces ewolucji zacznie się manifestować na poziomie indywidualnym? Wówczas bycie w sobie znajdzie adekwatne warunki do samorealizacji. W wyewoluowanym ciele zdrowy duch, w rozumieniu świadomego bytu. Takie ciało mogłoby służyć do zakotwiczenia świadomości w przyjaznych dla niej warunkach. Być może zamienność materii w energię i na odwrót będzie naszą docelową cechą jako jednostek cielesno-duchowych?
Problemem, którym chciałbym się też zająć, jest nieskończoność. Trudno ją sobie wyobrazić, bo zawsze przysłania ją oddalająca się w miarę postępu linia horyzontu. Już dziś można zadać sobie pytanie, czy nieskończoność istnieje poza czasem, przestrzenią i ich fizykalnym wspólnym zbiorem, czasoprzestrzenią? A może jest ich szczególną manifestacją? Jakkolwiek może się nasza nieskończoność uformować, niewątpliwie czas subiektywny musi się spowolnić, jak to ma miejsce w czarnych dziurach. Mniemam, że jest to warunek do tego, by nieskończoność była akceptowalna. W przeciwnym razie, przy hipotezie wiecznie galopującego czasu, grozi nam szaleństwo. A wieczne szaleństwo to koszmar. Jak więc osiągnąć stan równowagi, biorąc pod uwagę aksjomat wiecznego życia? Myślę, że byt, który zaakceptował się w swojej pełni, jest zalążkiem Wiecznego Trwania. Byt, który zrozumiał, że boskość w nas drzemiąca nie jest związana z hierarchią nieosiągalnych bytów, lecz ich harmonijną jednością.