02/2022

Przemysław Dakowicz

Iwaszkiewicz w „czerwonej” Łodzi

Wiersz przepisuję z pierwszego tomu Dzieł Jarosława Iwaszkiewicza, opublikowanego przez Spółdzielnię Wydawniczą „Czytelnik” w roku 1958. Nosi tytuł Zamieć w Łodzi i – poświadcza to sygnatura temporalna umieszczona pod tekstem – powstał 3 marca 1945 roku: „Jak kiedy czasem kto pastel zetrze / Biało zatarte jest miasto całe – / I w takim śniegu i w takim wietrze / Trzepią się barwy czerwono-białe… // A ponad śniegiem drżą błyskawice! / Z bijącym sercem człowiek wychodzi / Powitać dawno znane ulice, / Czerwone flagi w śnieżystej Łodzi!”.

Wojna wciąż trwała, lecz front przetoczył się już na zachód. Przed kilkoma tygodniami, 19 stycznia, żołnierze I Armii WP uroczyście przeszli Alejami Jerozolimskimi. Z trybuny honorowej warszawską defiladę oglądali marszałek Żukow oraz komunistyczni notable, m.in. Bierut, Gomułka, Rola-Żymierski i Spychalski. Jeremi Przybora nazwał ją „paradą wyzwolicieli, którzy już nikogo nie wyzwolili” i uznał za „upiorne” widowisko odgrywane na „cmentarzysku”. Tego samego dnia oddziały polskie i sowieckie weszły do Łodzi, miasta, które w pierwszych latach po wojnie miało się stać nieformalną stolicą państwa. Na czarno-białym filmie widać czołgi przejeżdżające przez plac Wolności i ludność radośnie machającą do żołnierzy. W zaaranżowanej scenie z jakiegoś budynku wychodzą mężczyźni z flagami. Proporcje: jedna biało-czerwona, dwie czerwone.

„Dominantą kolorystyczną i ideologiczną Łodzi jest [tu] czerwień” — pisze Radosław Romaniuk, odnosząc się do porównania z zakresu sztuk plastycznych, które legło u podstaw Iwaszkiewiczowskiego wiersza. Na początku marca miasto wciąż musiało być obwieszone flagami. Ale które z nich przeważały – polskie czy sowieckie? I czy pisząc owe dwie czterowersowe strofy, Iwaszkiewicz składał deklarację polityczną? Czy na dwa miesiące przed zdobyciem Berlina przez Rosjan i ostateczną kapitulacją III Rzeszy (czego ikonograficznym symbolem stanie się zdjęcie krasnoarmiejców zatykających sztandar z sierpem i młotem na dachu Reichstagu) mogło mu zależeć na ideologicznej jednoznaczności? Czy właśnie tak należy interpretować słowa o „witaniu czerwonych flag” w „śnieżystej Łodzi”?

Miasto, które autor Oktostychów ujrzał w marcu 1945, znacznie różniło się od Łodzi z roku 1911. Wtedy był tu po raz pierwszy – przywędrował z podłódzkiego majątku Byszewy wraz ze Stefanem Pomarańskim i jednym z braci Świerczyńskich. Miasto dymiło setkami kominów, od farbiarń płynęły rynsztokami wielobarwne potoki; ulice, place, a nawet liście przydrożnych drzew były szare lub czarne, na wszystkim osiadał pył węglowy. W 1945 czerń zastąpiona została śnieżną bielą. Dojeżdżało się do stacji Łódź Kaliska, a do centrum szło piechotą. W ogromnej kamienicy przy Bandurskiego 8 ulokowano pierwszy z dwóch łódzkich „domów literata”.

Podróżach do Polski Iwaszkiewicz pisze, że do Łodzi przyjechał „zaraz w lutym”, ale najwcześniejsze prasowe ślady jego bytności w mieście, które jeszcze niedawno nosiło niemiecką nazwę Litzmannstadt, pochodzą z kolejnego miesiąca. W niedzielę 11 marca wziął udział w poranku literackim w Teatrze Wojska Polskiego, o czym donosił „Robotnik”. 22 marca jego wypowiedź o „nowej rzeczywistości” została wydrukowana w redagowanej przez Borejszę „Rzeczpospolitej”, obok głosów Jastruna, Nałkowskiej i Gojawiczyńskiej. Można ją interpretować jako świadectwo wewnętrznej rozterki pisarza, który nie chce się angażować w komunistyczną „rewolucję łagodną”, lecz zarazem dostrzega nieuchronność zmian. Rozumie, że również on będzie musiał podjąć „trudną pracę stawiania – i rozwiązywania – zagadnień, jakie nasuwać będą przemiany społeczne i polityczne, notowania […] tego, co […] drzemie w masach”. Wypowiada się jednak w obronie „indywidualnej wartości pisarza”, podkreślając, że „społeczeństwo” nie powinno „stawiać mu wymagań, które nie odpowiadają charakterystycznym cechom jego osobowości”.

Wiersz o flagach i zimie był pierwszym tekstem Iwaszkiewicza wydrukowanym w łódzkiej prasie. U jego źródeł tkwi emocja wywołana widokiem miasta wolnego od niemieckiej okupacji. Idąc Piotrkowską, poeta dokonywał zapewne obrachunków i podsumowań. Wśród śnieżnej zadymki na ekranie pamięci wyświetlały się twarze tych, którzy nie doczekali końca wojny: Włodzimierza Pietrzaka, Krzysztofa Baczyńskiego, Juliusza Krzyżewskiego, Tadeusza Gajcego, Zdzisława Stroińskiego i tylu, tylu innych (nie wiedział, że do listy zmarłych powinien dopisać dwóch spośród braci Świerczyńskich, zamordowanych przez NKWD w masakrze katyńskiej). Myślał o niepojętej tragedii przyjaciół Żydów, dręczonych i zabijanych w warszawskim getcie, wywożonych do obozu śmierci w Treblince (również o sąsiadce Ludmile Gajewskiej, zastrzelonej przez gestapowców w lasku obok stawiskowskiego dworu). Na łódzkim bruku nie mógł nie wspomnieć Tuwima i pozostałych skamandrytów-emigrantów. Przede wszystkim jednak zachłystywał się tym, co z perspektywy nocy okupacyjnej jawić się mogło jako wolność…

Nie wiadomo, w jaki sposób sowieckie sztandary trafiły do książkowej wersji Zamieci w Łodzi. Wygląda na to, że sam autor postanowił uczynić treść utworu łatwiej strawną dla poodwilżowego cenzora, regulując przy okazji rytm ostatniego wersu. W pierwodruku („Rzeczpospolita” 1945, nr 59, s. 3) nie ma czerwonych flag (ani żadnych innych śladów po bolesnych kompromisach z „nową rzeczywistością”):

Jak kiedy czasem kto pastel zetrze,

Biało zatarte jest miasto całe, –

I w takim śniegu, i w takim wietrze

Trzepią się barwy czerwono-białe…

A ponad śniegiem drżą błyskawice! –

Z bijącym sercem człowiek wychodzi

Powitać znane dawno ulice,

Powitać flagi w nowej Łodzi.

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.