Wojenne doświadczenia przyszłego wielkiego malarza zostały podsumowane w pamiętniku jego przyjaciela Bolesława Łaszczyńskiego tylko jednym zdaniem, i to niezbyt jasnym: „Młody, wątłej konstrukcji fizycznej, błąkał się czas niejaki w Płockiem za oddziałem Oksińskiego [Józefa Oxińskiego], aż strudzony, stargany na zdrowiu powrócił do Warszawy”. Historycy i biografowie starają się z tego przekazu wycisnąć coś więcej na temat „szlaku bojowego” Maksa, ale prócz tego, że prawdopodobnie przez trudne partyzanckie warunki, o głodzie i chłodzie, nabawił się gruźlicy, nic pewnego nie udało się ustalić.
[…]
Nie ma co sugerować, że wątły i chory Gierymski, błąkający się za oddziałem powstańczym, mógł być podobnym „samotnym wilkiem”, ale jest prawdopodobne, że niejednokrotnie widział efekty takich akcji – krwawe kłębowiska ciał między kolejowym żelastwem, z którego nie można było odróżnić, kto wróg, a kto swój. Udział w wojnie partyzanckiej pozbawił go złudzeń nie tylko politycznych. Dzięki temu był też jednym z pierwszych artystów, jacy przedstawiali sceny batalistyczne bez fałszywego teatralnego patosu, co przyniosło mu sławę w europejskich galeriach i niezrozumienie, a nawet zgorszenie na wystawach krajowych, gdzie sztuka miała być podporządkowana idei – „idei narodowej”. Już jeden z pierwszych batalistycznych obrazów Gierymskiego wywołał w Warszawie wielki skandal.
Po powrocie „z lasu” w 1864 roku Gierymski rozpoczął studia na wydziale prawnym Szkoły Głównej w Warszawie, ale szybko je porzucił i w następnym roku uczęszczał już tylko na lekcje malarstwa do Szkoły Rysunkowej. Tutaj spotkał też swoich przyjaciół z Puław i powstania – jednonogiego Adama Chmielowskiego i pozbawionego przez granat rąk Ludomira Benedyktowicza, który mimo tego nie wyrzekł się artystycznego powołania i malował, przytwierdzając sobie pędzel do ocalałego przedramienia. Szkoła Rysunkowa jednak szybko rozczarowała zdolnego i pracowitego studenta; dalszej nauki trzeba było szukać za granicą – w słynnym wśród polskich artystów Monachium. Ale skąd wziąć na to pieniądze?
Za sprawą życzliwych młodemu artyście wpływowych osobistości otrzymał on zamówienie na obraz od samego namiestnika Królestwa, hrabiego Fiodora Fiodorowicza Berga. Maks, korzystając z rad starszego kolegi i już uznanego batalisty Juliusza Kossaka, namalował dynamiczną scenę Czerkiesi pędzący do ataku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że formacja ta była jedną z najbardziej znienawidzonych w Warszawie. To czerkiesi, jeszcze przed wybuchem powstania, pacyfikowali ulice stolicy czy masakrowali szaszkami i nahajkami patriotyczne manifestacje. Salony i ulica warszawska były zgorszone, że weteran powstańczy tak się zaprzedaje! Jednak Maks, straciwszy zdrowie „na polu chwały” i widząc swoich okaleczonych kolegów, postawił wszystko na jedną kartę – kartę sztuki. Za honorarium wypłacone przez zadowolonego z dzieła namiestnika wyjechał do Monachium, gdzie szybko stał się jednym z najwybitniejszych przedstawicieli licznej kolonii polskich artystów i szybko zdobył uznanie europejskich miłośników malarstwa. A co istotne, mógł malować także sceny z powstania styczniowego, które do dziś wzbudzają emocje swym autentyzmem.
[…]
On politykę zostawił za sobą w puławskich lasach w 1863 roku, lecz z demonami wojny walczył do końca swego zbyt krótkiego życia. Podobnie jak jego wielki poprzednik, Francisco Goya, demaskował je na papierze i płótnie. Za życia i jeszcze wiele lat po śmierci w ojczystym kraju, choć chwalony za kunszt malarski (a jeszcze częściej ganiony za jego „marnowanie na bezideowe dzieła”) Gierymski był niedoceniany. W narodzie bez państwa niewielu godziło się na oddzielenie sztuki od ideologii. Ona miała służyć interesom narodowym, choćby za cenę kłamstwa, jak na płótnach przywoływanego wyżej Suchodolskiego, na których piękni i eleganccy polscy szwoleżerowie gwardii cesarza Napoleona sfruwają na koniach z górskich szczytów prosto w paszcze hiszpańskich armat ustawionych w wąwozie Somosierry. A u Gierymskiego – wysłana na rekonesans pikieta powstańcza, która ma rozpoznać, czy będzie można przekroczyć niepostrzeżenie gościniec z jednego zagajnika do drugiego, by zaszyć się na kolejne głodne dni i wyczekiwać okazji do szarpnięcia nieporównanie potężniejszego przeciwnika. Gdyby nie ci niespokojni jeźdźcy na rozjeżdżonej piaszczystej drodze, wypytujący zatrzymanego wędrownego dziada, co słychać w okolicy, byłby to tylko pejzaż monotonnej równiny mazowieckiej w letni dzień ze światłem przesianym przez białawe niebo. Zwyczajny i wcale nie ostatni dzień lata – gdyby nie piekło wojny partyzanckiej, w której partyzanci stają się „żołnierzami wyklętymi”, bo najczęściej przeklinają ich rodacy, gnębieni z ich powodu przez ekspedycje pacyfikacyjne wroga.
Maksymilian Gierymski zmarł na gruźlicę 16 września 1874 roku zaledwie w wieku dwudziestu ośmiu lat. Pochowany został na wiejskim cmentarzu w Reichenhall. Na pogrzebie był jedynie brat Aleksander i dwóch przyjaciół – jeden z nich to Adam Chmielowski. Przyszły Brat Albert do końca nie opuścił swego przyjaciela – ateisty, który demaskował demony.
[pełny tekst do przeczytania w wydaniu papierowym]