Wspominam o mechanizmach okołonoblowskiego lobbingu nie dla sensacji, lecz byśmy raz jeszcze mogli uświadomić sobie – potwierdzaną oficjalnymi i nieoficjalnymi werdyktami zagranicznej krytyki literackiej – rangę pisarzy, o których traktować ma niniejszy tekst. Przed laty, pisząc o starszym z nich, Jan Błoński posłużył się formułą „Miłosz jak świat”. „Miłosza jak ogarnąć?… – pytał – siedemdziesiąt lat twórczości, książek niewiele mniej, jeśli uwzględnić przekłady, bardzo ciekawą korespondencję, w której wyraża się autentyczne, niczym nie cenzurowane odczucie czy przeżycie bieżących lat… Krótko mówiąc, słowna energia i bujność, której nie ma chyba równych w polskiej poezji”5. Gdyby autor Romansu z literaturą żył do dziś, być może zestawiłby Miłosza nie tylko ze Słowackim, jak to uczynił w cytowanym tekście, lecz także z Tadeuszem Różewiczem. Dlaczego? Bo między rokiem 1998 a rokiem 2014 Różewicz napisał i wydał kilka spośród swoich najistotniejszych tomów (m.in. zbiory Matka odchodzi, nożyk profesora, Wyjście), w ostatnich zaś latach jego życia i po jego odejściu ukazało się wystarczająco wiele książek z tekstami dotychczas niepublikowanymi, byśmy raz jeszcze mogli uświadomić sobie, że i jego twórczość cechuje niepowszednia wielość gatunków i form oraz „słowna energia i bujność”. Różewicz objawił się w dwóch dekadach otwierających nowy wiek przede wszystkim jako wytrawny i konsekwentny epistolograf – wśród wydanych tomów na wyróżnienie zasługuje korespondencja z Karlem Dedeciusem, z Zofią i Jerzym Nowosielskimi oraz, pod wieloma względami z niczym innym nieporównywalna, wymiana listów z Ryszardem Przybylskim.
Nie byłoby chyba błędem odniesienie następującej opinii Błońskiego: „Jak świat, Miłosz nie pozwalał zamknąć się w najcelniejszych nawet formułach” także do Różewicza. W owych dwóch odrębnych literackich światach ukazuje się głębia dwudziestowiecznej kultury, skonfrontowanej z historią i ideologią, prowadzącej dialog z etyką, religią i polityką. W naturalny, a zarazem w zaskakujący i niepojęty sposób ta między-biografijna i między-tekstowa rozmowa poetów staje się (kto wie, czy nie ostatnim w naszej kulturze) pogłosem Rzeczypospolitej wielu narodów i kultur, unicestwionej ostatecznie wspólnym wysiłkiem Hitlera i Stalina w latach
Trudno nie pomyśleć, że biografie autora Ocalenia i autora Niepokoju to swoiste „żywoty równoległe” czy może raczej „żywoty komplementarne” (jako kontekst i wzorzec dla takiego postrzegania związku między oboma twórcami i ich dziełami wskazałbym książki Aleksandra Kopińskiego o Miłoszu i Trzebińskim oraz Emila Pasierskiego, redaktora omawianego tu Braterstwa poezji, o Miłoszu i Putramencie). Dzieli ich dekada, przynależą do odrębnych pokoleń. W chwili wybuchu wojny Miłosz jest już człowiekiem i twórcą w zasadzie ukształtowanym – potrafi zdefiniować własne miejsce na skomplikowanej mapie frakcji artystyczno-ideowych, określić indywidualną pozycję wśród twórców kultury (rozumianej jako przestrzeń wolności) przemocą wrzuconych w historię (która jest sferą przymusu i konieczności), dysponuje wyrazistym światopoglądem, wreszcie – „ustawionym” głosem poetyckim. Między Miłoszem (ur. 1911) i jego rówieśnikami a młodzieńcami urodzonymi około roku 1920, którzy właśnie wchodzą w przestrzeń literatury, zachodzi zasadnicza różnica. Młodsi angażują się, rzucają w wir konspiracji, walczą, stawiają na szali własne życie i, nazbyt często, składają je w ofierze (odnosząc się do zaangażowania Krzysztofa Kamila Baczyńskiego w podziemną działalność dywersyjną, Stanisław Pigoń powie: „Cóż, należymy do narodu, którego losem jest strzelać do wroga z brylantów”) – starsi zajmują postawę wyczekującą, stają się obserwatorami i surowymi recenzentami okupacyjnej „gorączki” (zadziorny Trzebiński ujmie ów dystans w sarkastyczną formułę wywiedzioną z refleksji Norwida i Brzozowskiego: „Udajmy, że istniejemy gdzie indziej”). Tę pokoleniową odrębność doskonale uświadamiał sobie i Tadeusz Różewicz (ur. 1921). W 1964 roku pisał w liście do Artura Międzyrzeckiego (ur. 1922):
Ponieważ twórczością Miłosza i Różewicza intensywnie zajmowałem się przed laty, ponieważ – mimo upływu czasu – obaj pozostają dla mnie twórcami najwyższej rangi, wiele sobie obiecywałem po Bratestwie poezji, o którym po raz pierwszy usłyszałem bodaj od Agnieszki Kosińskiej, autorki cennego tomu Miłosz w Krakowie i kilku innych doniosłych prac z osobą noblisty związanych. Wypatrywałem książki, zadając sobie pytanie przede wszystkim o zawartość tej partii korespondencji, która wykracza poza drugą połowę lat czterdziestych
Pamiętałem, jak poeci wyrażali się o sobie nawzajem w zapiskach intymnych – od przytoczenia odpowiednich fragmentów rozpoczynała się w 2011 roku moja rozmowa o Miłoszu i Różewiczu z Janem Stolarczykiem, wydawcą obu poetów:
Znając te fragmenty niemal na pamięć, od razu pojąłem sens tytułu, który wybrał Emil Pasierski: Braterstwo poezji. Więcej – skłonny byłem go uznać za niewystraczający, bo (tak myślałem) nie wychodzi on (dlaczego?) poza pisarski wymiar spotkania dwóch wielkoludów naszej literatury.
Po lekturze całości – zrozumiałem. Albowiem (nie potrafię pozbyć się tego wrażenia) owa znakomicie zestawiona, wzorcowa pod względem edytorskim, zaopatrzona w wieloaspektowe objaśnienia i komentarze księga, poprzedzona w dodatku obszernym wstępem (prawda: tu i ówdzie – zapewne ze względu na niedostatek historycznoliterackiego „konkretu” – przeobrażającym się w jakąś quasi-antologię cytatów i komentarzy do nich), ten okazały tom – gdy spoczywa w księgarskiej witrynie – zapowiada więcej, niż ofiarowuje. Jakby stać się mógł zaledwie kolejną ilustracją słynnej Różewiczowskiej formuły: „zawsze fragment”.
Chciałbym być dobrze zrozumiany: nie jest to zarzut pod adresem pomysłodawcy, redaktora, nakładcy czy autora przedmowy. Oni wykonali swoją pracę jak należy, ba – z naddatkiem.
Winni są… Czesław Miłosz i Tadeusz Różewicz.
Gdyby nie ich epistolograficzna powściągliwość, pewien niepojęty (a może przeciwnie: zrozumiały i nieunikniony) wstyd uczuć – listów nie trzeba by obudowywać Dialogami poetów, Wierszami i zbiorem wypowiedzi Poeci o sobie nawzajem. Broniłyby się same. Niekonieczne (więcej: zbędne) byłoby również „dociążanie” tomu liczącą sześćdziesiąt stron bio-bibliograficzną przedmową.
Jest to paradoks relacji Miłosza i Różewicza: bliskość nieobjawiona, sytuująca się (przynajmniej do pewnego stopnia) poza sferą werbalizacji. Ślady, szczątki, rudymenty jakiejś wyobrażonej, fantazmatycznej całości – którą my, czytelnicy Braterstwa poezji, chcielibyśmy zrekonstruować.
Dzięki wysiłkom antologisty, edytora, autora komentarzy i autora przedmowy dostrzegamy jej zarysy.
Zasadniczą część książki, jej tekstowe centrum tworzą siedemdziesiąt trzy numerowane listy, pocztówki i dedykacje (jeśli wyłączyć z tego zbioru wpisy w książkach, pozostanie czterdzieści osiem kartek i listów). Poprzedzone zostały słowem wstępnym Miłosza do tekstów znanych z książki Zaraz po wojnie: „Nasza korespondencja nie wymaga długiego komentarza i może służyć za przykład, myślę, poprawnych stosunków pomiędzy starszym i młodszym poetą”. Da się owo stwierdzenie zastosować do większości spośród epizodów tego epistolarnego dialogu – Miłosz dość długo występuje tu jako twórca starszy i bardziej doświadczony, jako protektor i ktoś, kto z wprawą diagnozując problemy współczesnej poezji, dostrzega pułapki czyhające na autora Niepokoju. Już od samego początku, choć dyskretnie, obsadza się również w roli inspiratora „dykcji różewiczowskiej” – omawiając kilka wierszy adresata wydrukowanych na łamach „Kuźnicy” w roku 1949 i nawiązując do własnej myśli o kryzysie literatury i sztuki, którego przyczyną jest charakteryzująca człowieka współczesnego „atrofia pewnych […] wewnętrznych organów” oraz upadek „teologii i filozofii klasycznej”, stwierdza: „Poezja może jeszcze przez pewien czas znajdować pokarm w procesach likwidacji. Wiem to z własnego doświadczenia, bo sam sporo takich wierszy napisałem”. I wskazuje Pieśni Adriana Zielińskiego z tomu Ocalenie. Echa tych rozpoznań i przeświadczeń brzmieć będą nawet w późnych próbach definiowania przezeń odrębności Różewicza.
Do pierwszego zauważalnego odstępstwa Miłosza od tonu oficjalnego dochodzi dopiero w roku 1993, kiedy w jego ręce trafia tekst Tylko tyle, umieszczony przez Różewicza w książce Nasz starszy brat. W tekście tym znalazło się cytowane już wyznanie młodszego (mającego wtedy siedemdziesiąt jeden lat!) poety o „miłości braterskiej”, jaką darzył autora Ocalenia („Nie umieściłby tego wpisu – stwierdza autorka zasługującej na publikację rozprawy doktorskiej9 – w książce tak dla niego bolesnej, wydobytej i złożonej tyle lat po śmierci brata, gdyby chodziło tylko o określenie literackich zażyłości”). Reakcja Miłosza brzmi następująco: „przysłano mi z Polski Pana posłowie do wierszy Pana brata, bardzo przejmujące, i za to co Pan o mnie pisze, dziękuję”. I w kolejnym akapicie: „W ciągu wielu lat był Pan w moich myślach”.
List z tymi słowami napisany został po przeszło siedmiu latach od poprzedniego. Zresztą, pauz jest w tej korespondencji wiele – najdłuższa z nich to przeszło dekada milczenia (list Miłosza z Paryża, 15
Otwartość Miłosza, posunięta aż do ujawnienia osobistych zmartwień (złe relacje z Herbertem, które autor Nieobjętej ziemi przeciwstawia „naszym przyjacielskim stosunkom”) oraz kłopotów zdrowotnych, wywołuje bliźniaczą postawę korespondenta. „Kochany Panie” – pisze Różewicz – „zawsze z Panem rozmawiałem przez te wszystkie lata… po przeczytaniu nowej książki albo wiersza w czasopiśmie”. I on skarży się na Herberta, by na koniec skonstatować „dziwne powinowactwo” w zakresie „naszych” chorób. W maju z Berkeley nadchodzi odpowiedź i jest to ostatni z pięciu (jeden spalony + cztery ocalałe) listów, które uznać można za punkt kulminacyjny w epistolarnym dialogu obu poetów.
W roku 1994 następuje pierwsze po trzydziestu siedmiu latach spotkanie. Mimo to Różewicz wciąż będzie wyrażał nadzieję na istotną rozmowę. Nie dojdzie już do niej – ani w listach, ani twarzą w twarz (bo chyba nie da się uznać za nią dialogów przeprowadzonych i zarejestrowanych w 1999 roku przez Renatę Gorczyńską – choć jest w nich jedno miejsce szczególne; o tym za chwilę). Pozostanie korespondencyjne „dzielenie się opłatkiem” (16
By wyjaśnić istotę relacji między tymi tomami (i – w ogóle: aby ukazać wspólny element w twórczości obu poetów), wracam do wspomnianego miejsca z pierwszego z dialogów zaaranżowanych przez Gorczyńską, które w Braterstwie poezji przedrukowano. Czesław Miłosz mówi w nim o „wynalezieniu form poetyckich, w których mogłaby przemawiać świadomość”, lokując ów proces w epoce powojennej, kiedy poezja „zmierzała do uchwytu za świadomość”. Za poetów świadomości uznaje siebie, Różewicza i Gombrowicza (sic!). Zaskakujące wydaje się tu dopowiedzenie autora Niepokoju, krytycznie oceniającego awangardowy technicyzm i wspominającego o „świadomości, jaką miał Eliot”. Przywołanie autora Środy popielcowej i Czterech kwartetów mniej jednak dziwi, kiedy zestawić je z fragmentem rozmowy z Richardem Sokoloskim z początku lat dziewięćdziesiątych – zapytany o wiersz bez z Płaskorzeźby, w którym padają słynne słowa: „życie bez boga jest możliwe / życie bez boga jest niemożliwe”, Różewicz odpowiada: „Materialista, racjonalista, sensualista tkwiący we mnie patrzy nieufnie na proces, który we mnie obecnie zachodzi. Próbuję nawet go zahamować, moja świadomość staje w poprzek czemuś, co wydobywa się z podświadomości, co pozostało we mnie z młodości, tej najpierwszej”11. Gdy kilkanaście lat później z ust Krystyny Czerni usłyszy: „Maria Janion prawie z triumfem oznajmia, że «Pan nie wierzy w zmartwychwstanie» i kropka”, zareaguje niemal z furią: „Co to za triumf! Ja ciągle powtarzam, że wiara jest niezwykłą łaską. Kto jest nią obdarzony, jest człowiekiem szczęśliwym. To w ogóle nie jest takie proste. Dla mnie Nietzsche – syn pastora wychowany bardzo bogobojnie – był człowiekiem wierzącym”12.
Friedrich Nietzsche – Simone Weil – Dietrich Bonhoeffer. Konstruuję ten szereg, mając głębokie wewnętrzne przekonanie, że na cytowaną już myśl Miłosza: „A co do Pana niewiary, to przecie Simone Weil powiedziała, że ateista jest może najbliżej Boga”, odpowiedział Różewicz wierszem nauka chodzenia z tomu Wyjście. Bohaterem jest tu Dietrich Bonhoeffer, twórca teologicznej koncepcji chrześcijaństwa bezreligijnego. Czy utworu tego nie można by uznać za zwornik dialogu między dwoma poetami? Czy nie jest to Różewiczowska „Elegia o winie i chlebie”, o której – nawiązując, w tonie żartobliwym i żałobnym zarazem, do Hölderlina – pisze poeta w wierszu poświęconym pamięci Czesława Miłosza?
Kwestie tego rodzaju znacznie trudniej byłoby stawiać, gdyby Emil Pasierski nie skomponował Braterstwa poezji – tomu, na który składają się niemal wszystkie świadectwa (nie tylko poetyckiej) bliskości dwóch wielkich pisarzy. Warto książkę tę czytać – by lepiej zrozumieć losy naszej dwudziestowiecznej literatury, by skuteczniej zbliżyć się do odpowiedzi na pytanie o mechanizmy, za sprawą których pojedyncza ludzka świadomość, skonfrontowana ze skomplikowanymi procesami historycznymi, społecznymi i kulturowymi, wydaje z siebie dzieła tak niezwykłe jak poezja Czesława Miłosza i Tadeusza Różewicza.