Nad tym amfiteatrem, na otwartej bezdni
Zapalają się co noc kaganki gwiazdowe
Na jeden nocleg w świata gospodzie przyjezdni
Raz ku gwiazdom do góry podnosimy głowę.
Gest ten jest wieczny! Wszyscy wieczności podróżni
Tak podnoszą czoło… To jest schadzka niema,
Tam ostrzem w cel wrażone i urwane w próżni
Wiszą wzroki tych wszystkich ócz, których już nie ma…
Maria Grossek-Korycka
Tymczasem znad sopockiego Wybrzeża dopłynęły do nas prawdziwie jasne strony trzech antologii pod redakcją Krzysztofa Kuczkowskiego wydanych w 2020 roku w serii Biblioteki „Toposu”, o znamiennych tytułach. Najpierw ranek/mane. eseje – szkice – przyczynki krytyczne…, następnie południe/meridies. proza… i wieczór/vespera. poezja… Do triady dołączył ostatni, czwarty tom północ/media nox, zapiski z pamięci… (2021). Oprócz tego, że – jak zapowiada w przedmowach autor wyboru – mają one być swego rodzaju reprezentacją
Miasto z morza. Ale to obok. Dalej. W tle. Miasto przychodzi z morza. Stoimy na krańcu sopockiego mola. Drewniana balustrada, jak ramiona drogi donikąd, oddziela skromność naszych myśli od przepychu bezmiaru wód, chroni przed uderzeniami nicości. I jak w wierszu: „nie nicość, nie nicość, nie nicość”. Jak zawodzenie, dziecięce skomlenie: nie-ni, nie-ni… Stoimy na krańcu drewnianej drogi na północ. Morze i balustrada. Wiatr. Ocala? Podrywa do góry sukienkę, rozpina poły płaszcza, zrywa kapelusz? Zbliża się chłód. Zrywa się, lecz tylko wiatr. Podnosi linię horyzontu. Fale i poezja. Poezja i fale. I prawie niewyczuwalne drobiny powietrza. Niczym w utworze Niżyński. Ostatni taniec Przemysława Dakowicza. Ale kartkujemy dalej, a raczej cofamy się, zdani na chęć przypadku. I co znajdujemy? Piszącego Światłem, nie tylko edytorskim. Poetę zwanego przez Jarosława Ławskiego „reprezentantem epifanicznego, ekstatycznego luminizmu”. A na karty antologii „Toposu” wstępuje ktoś mówiący słowami Wojciecha Kassa. Ale jakby nie on. On? Kto? W początkach wiersza Do Roberta Walsera mówi, a wciąż pisze tak:
wielce trudną jest miłość do życia,
miłość chwili i wielce trudnym jest
nie dawać się za nos wodzić nicości.
Stareńki poeta polski zapisał w wierszu:
nie nicość, nie nicość, nie nicość
a Miłość, a Miłość, a Miłość.
Jak u Bremonda momentalnie pociągają nas w górę litery intuicji, byśmy nie wiedzieli, czy to już to słynne Pomiędzy rzucone niczym kładka od ziemi ku niebu. To – by sięgnąć do Kuczkowskiego – „zamach na Wszystko”. Detronizacja. Wytrącenie z automatyzmu. „Wspaniałe tak, jak w pierwszy dzień”. Jak z Prologu do Fausta, bo jeszcze myśli się ważą. A czarne wody biją o sopockie pale. Nie zawsze i nie wszędzie w wersach z tomu wieczór/vespera słowa układają się w dukt niezbywalnych napisów na skale, programu, który nie bierze jeńców, choć pozostawia wiele wątpliwości naszej z reguły niewiernej naturze. Lecz strofy, ale i linie prozy takie jak z wiersza Do Roberta Walsera są tu nader liczne. I w tym wielogłosie nawzajem sobie odpowiadają, co nie znaczy wcale, że znajdują odpowiedź, gdyż – jak w utworze Kuczkowskiego – Dajemy się jak dzieci prowadzić nicości:
Tam gdzie mamy się
spotkać.
Nie wiem,
gdzie tam jest
i czy jest w ogóle.
Może tam nie ma nic?
Nie wiem.
[…]
Śmierć jest blisko blisko
W złotym piasku słońca
Świeci koniec końca
Więcej jest jeszcze takich zwrotów jednocześnie autotelicznych, autoreferencjalnych i wysoce misyjnych, niosących światło. Ostatni tom północ/media nox, zapiski z pamięci… jest w pewnym sensie kluczem. Do czytania. Choć sam w sobie zespala wszystkie pozostałe jako spójny dyskurs, sam jest wyrazem recepcji indywidualnych, pojedynczych rozpoznań i fascynacji kilku wybranych literatów. Ale nie tylko! Weźmy chociażby te Różewiczowskie zdania wypowiedziane na jednej z Kartek z dziennika rozpoczynającego zbiór media nox. Pobrzmiewa w nich wszak uniwersalność doświadczenia każdego czytającego:
Albo te, w których autor Metafu… odkrywa (a przede wszystkim się tym dzieli!), czym w istocie jest poezja, co – jak się okazuje – stanowi też fundamentalny pierwiastek jego twórczości własnej:
Cztery księgi z lat 2020–2021: ranek/mane, południe/meridies, wieczór/vespera, północ/media nox. Odpowiednio: eseje/szkice, opowiadania, poezje oraz zapiski z pamięci (pamiętniki, dzienniki). 37 poetów, 370 wierszy. 21 autorów prozy, 32 opowieści publikowane na łamach „Toposu” na przestrzeni prawie trzydziestu lat. Wiele języków, tematów, poetyk i stylów. Proza realistyczna, egzystencjalna, filozoficzna, osadzona w kolorycie lokalnym i wiele innych – istniejących na genologicznym pograniczu – zbliżających się do szkiców i esejów. Prezentowany zbiór, konglomerat to pejzaż intelektualny formacji pisarzy od lat związanych ze środowiskiem „Toposu”. Poza tym 54 teksty krytycznoliterackie, wspomnieniowe… Ale przecież nie opus magnum! Zasoby dwumiesięcznika literackiego „Topos” są nieprzebrane, bo niemal trzy dekady obecności na krajowej mapie periodyków to już cała epoka. Cechy immanentne to jedno, lecz ich zbiór nie czyni jeszcze antologii konstelacją, sylwy zaś wzrastającą na podobnej glebie puszczą. Bo też Kuczkowski jako redaktor zadbał w tetralogii (na razie!) o prezentację wielopoziomowych relacji pomiędzy różnymi, a często jakże odmiennymi dykcjami wierszy, szkiców, prozy. Związki to w pierwszym rzędzie ideowo-sytuacyjne, rzec można – horyzontalne, choć i te są wielowątkowe, bo spotykają się tutaj urodzeni na przełomie drugiej i trzeciej dekady
Lekturowy model
w pyłku światła,
który przed moimi
oczyma powoli opadał
jak bezwiedne ciało
umierającej tancerki
[…]
Układanie antologii… Ta sztuka nieciągła, zmaganie się z nieobjętością transcendentu. Układanie własnej lekturowej peregrynacji w esej. Ba! Raczej od-kładanie, wciąż na półki bibliotecznej wyobraźni tego, co na kilkuset stronach wyboru już się nie mieści. Ciągłe od-kładanie na później, na potem. „Porzucić można tylko przyszłość / reszta jest powracaniem” (z Jana Polkowskiego). I walka. Bo odłożone raz wybrawszy, ponawia wybór tego, a nie innego czytelnika, skazanego na bezbrzeżne albo krytyczne uwielbienie. I znów mija wieczór i poranek, południe przechodzi w noc. Literacki model metafizykę ciemności jako swego rodzaju kategorię teologiczną. Być może oznacza krańcowe nad-przeżywanie rzeczywistości, niekiedy aż bolesne, bo w zaraniu katastrofy, jaką jest przemijanie każdej i raz, i nieodwołalnie pięknej chwili istnienia. Wtedy jest epifanią, kiedy zaś okazuje się włączoną w Golgotę pasją – przeszywa ją mistyczny krzyk. Ale i on czyni się poezją. „Ogniu nie spiesz się, / Daruję ci śpiew”. Czytając, czytając na serio „topoitów” et consortes nie czyni się tego li tylko dla intelektualnej czy estetycznej przyjemności. Ta lektura to zmaganie. To decyzja. Czekają bowiem „Strażnicy w nocy pilnujący świtu, cokolwiek wzejdzie, gdy ustanie mrok” – jak pisał o poetach „Toposu” Jarosław Ławski. „Ta konstrukcja zamknięta ścianami / błękitu może być domem lub szubienicą” – to znów Kuczkowski.
Idziemy ławą piasku.
W wodnej mgle uderzającej o brzeg. Na plaże spoglądają mewy.
oczu; więc chociaż nie spałem to byłem
wciąż po tej stronie, tylko ze sobą. Wiedziałem,
że ta ciemność mi się nie śni. Trochę
się przestraszyłem, ale zaraz pomyślałem,
że to jednak lepiej niż gdybym miał oczy
otwarte. Prawda? Mama poradziła:
„Przemyj” i zaraz przez wodę zaczęły przechodzić
obrazy rzeczy. Byłem coraz bardziej
pewien, że to,
co jest, jest
daleko; a tego
co blisko, może
nie być.
wczoraj całkiem za friko dała mi Jezuska
fosforyzowanego chyba po to by rozświetlał
moje coraz późniejsze powroty do domu.
Od samego początku był z Nim mały problem
nie świecił wcale tak jak zapewniała chińska
ulotka wreszcie doszły do mnie głosy: ty sam
musisz Go naświetlić. Trasa mojej wędrówki
dla postronnych się stała zapewne zupełnie
niejasna wiodła teraz przez najjaśniejsze obiekty
tego miasta: przystanki bary szybkiej obsługi
tunele całodobowe sklepy bo pomiędzy
tym wszystkim Jezusek świecił bez zarzutu
Tylko w domu przeszkadzał nie dając mi spać.
I tu znów wracamy do Kassa i jego „ekstatycznego luminizmu”. Ale nie tylko. Jakkolwiek byśmy pojmowali środowisko skupione wokół Towarzystwa Przyjaciół Sopotu, czy wąsko jako Konstelację, grupę Topoi (którą tworzą Przemysław Dakowicz, Wojciech Gawłowski, Adrian Gleń, Jarosław Jakubowski, Wojciech Kass, Wojciech Kudyba, Krzysztof Kuczkowski, Artur Nowaczewski) czy też szeroko jako twórców publikujących w Bibliotece „Toposu” (blisko dwieście wydanych pozycji) oraz na łamach samego periodyku, kategorią wspólną byłoby rozumienie poezji jako „sprawy istnieniowej” (Kass). Oczywiście nie w równym stopniu u każdego artysty słowa tudzież krytyka literackiego z tego kręgu. Ale skupiając się li tylko na tetralogii-antologii, dostrzec możemy wyraźnie to ideowe nachylenie. Jest więc liryka czy liryka roli dla „toposowców” działalnością o ambicjach poznawczych, powinowatą filozofii. Czy na kartach rękopisu zjawią się wycyzelowane strofy, czy też ascetyczne zapisy, wiersz, ale już nawet sam wers, przeistacza się w narzędzie. Może zaś bardziej w zadanie, w którym wyistacza się sens skądinąd uniwersalny. Dlatego – jeśli patrzeć właśnie przez pryzmat owego wzroku metafizycznego – zapis wierszowy miałby iluminować świat faktyczny, przedstawiony, wyobrażony. Albo jeszcze inaczej – ów świat, tym razem już jako rzecz – iluminowałby w wersie. Jeśli nawet to truizm, już ta „zadaniowość” wspomagana przez estetycznie w komunikacie naddane, czyni projekt „toposowych” antologii Księgą potencjalnych przemian i odpoznań. Jako się rzekło – czytelnicze zadanie. Brewiarz? Bedeker po smakach detalu? Wgląd w polską historię i jej księgi skonań? Mityzację dzieciństwa? Próby mówienia afatyka oraz chirurgiczna precyzja sztukmistrza słownej wyobraźni. Teologiczne poszukiwania sanctum. Traktat. Ale i nieteoria. Tak, to zbiory wszechrzeczy. I Mandelsztamowe: „Słowo to fletnia o tysiącu piszczałek, ożywiona jednocześnie oddechem wszystkich stuleci”.
Nadchodzi wieczór. Vespera. A potem nox. Zamykają sopockie molo. Ale morze świeci ciemnym rytmem słów. Z nocy nad głowami w wodę spadły i patrzą – „wzroki tych wszystkich ócz, których już nie ma…”.