Za czym ja krążę?
Za Księżycem.
Czym on mnie wabi?
Drohobyczem.
[…]
A poza snem tym
Co się chowa?
Ach, ziemia, ziemia
Księżycowa.
Kazimierz Wierzyński, Księżyc
Książki o postaciach z „prowincji osobliwej”… Prowadzą tam, bo przecież, bo stamtąd… Nieopodal Drohobycza, we wsi Rychcice 11 listopada 1921 roku urodził się mój dziadek – Józef Jach. W czasie służby w AK przyjął pseudonim Ryś. Kiedy po powrocie z tamtej krainy, letnim popołudniem 2010 roku, podczas ostatniej z nim rozmowy opowiadałem o dzisiejszych drohobyckich akacjach, miał powiedzieć: „ano był taki Schulz”. Nie wiem, na ile moja imaginacja sama podpowiedziała ten epizod, na ile był on rzeczywisty, niemniej nauczyciela tamtejszego gimnazjum dziadek mógł kojarzyć. Znać z widzenia. Może gdzieś spotkać na ulicy. I niewiele więcej. Jak to na prowincji, tego i owego kojarzyło się, wymieniało choć zdawkowe ukłony. Inaczej z Kazimierzem Wierzyńskim. Poetę z drohobyckich okolic dość prędko zabrał wielki świat. Oddał dopiero po latach, przywrócił w książkach, choć w „prowincji osobliwej” i „mieście jednym na świecie” już prawie z nikim się spotkać nie mógł. Przesunięto busolę granic, więc i ja rozmawiałem z dziadkiem na tych nowych, zachodnich, „Kresach”. W dziadkowym profilu, w obliczu znaczonym orlim nosem rzymskich cesarzy nie dostrzegałem wtedy jeszcze spiżowych kształtów dwudziestolecia. I frazy „sens ponad klęską”. Sens.
Wierzyński. Sens ponad klęską Wojciecha Wencla to niezwykle ważna opowieść nie tylko o tytułowym poecie, lecz także o niezłomnej emigracji, którą on wraz z Janem Lechoniem oraz Ignacym Matuszewskim niemal uosabiali. O tej emigracji, która nigdy – w przeciwieństwie do paryskiej „Kultury” – nie pogodziła się z utratą Wilna i Lwowa. Stawiała zawsze na walkę z sowiecką okupacją, nie zaś na próby reformy systemu. Był w tym przecież i jakiś rys Mackiewiczowski, bezkompromisowość posunięta do granic, siła duchowa, przy której serwilizm Juliana Tuwima i manewry Czesława Miłosza zamieniały się w tragifarsę. Niósł Kazimierz Wierzyński w sobie powagę etosu słowa, którym karmiono się jak chlebem, kiedy zarówno chleba, jak i ojczyzny brakowało.
Biją się polskie pułki
O Nike Samotracką,
O stare ateńskie zaułki,
O tysiące minionych lat.
O Akropol i Kapitol,
O Grecję i Rzym
Uderza ułańskie kopyto,
Artyleryjski dym.
Wiersze z emigracyjnych tomów Ziemia-Wilczyca (1941), Róża wiatrów (1942) oraz Krzyże i miecze (1946) z grona współczesnych to właśnie Wierzyńskiemu – co mocno podkreśla Wencel – pozwoliły stać się duchowym przywódcą polskich żołnierzy.
Sens ponad klęską. Biografia poety stanowi znakomity przykład pisania o literaturze, które jest zarówno wdzięczne, jak i nienaganne pod względem warsztatu. Czytelników decydujących się sięgnąć po monografię czeka zatem niemała lekturowa przyjemność – bo tej autor nikomu nie poskąpi – ale i podróż w rejony polszczyzny eleganckiej, zdolnej specjalistyczne treści objaśniać w sposób dla odbiorcy przystępny. Cóż tu rzec? Wenclową opowieść o wybitnym poecie urodzonym na dworcu kolejowym w Drohobyczu czyta się niczym najlepszą powieść ze szkoły eseizowanej prozy, która swą erudycją nikogo nie zawstydza. Przeciwnie – zachęca do rozmowy, do wejścia w świat Wierzyńskiego z pełnią pasji i zaangażowania, w świat ten również mniej znany, bo nie skamandrycki, a naznaczony gorzkim piętnem powojennej emigracji. Do tego wreszcie zachęca, aby i w sobie odnaleźć powinowactwa ze sztukmistrzem słowa, jakąś nić porozumienia z duchem polszczyzny, w której autor Wróbli na dachu był znakomicie osadzony, na tyle dobrze, by każdy współodczuwający z jego językiem, każdy jego użytkownik czuł się tym jedynym i szczególnym dziedzicem poety; jego bratem w lirycznych rejestrach pełnej, stroficznej frazy; jego współspiskowcem w tajnej kontrabandzie walki o polskość, która nie była jakąś abstrakcyjną, estetyczną ideą, lecz przede wszystkim organicznym rytmem mowy, oddechu, czymś, co za pomocą wyrazowej magii wybiera właśnie nas i do siebie zachęca. Poeta bowiem „Tak głęboko sięgnął w ducha języka, tak zlał się z nim bez reszty, że potok jego słów natchnionych wyrzuca się w kształty jakby preformowane, w sobowtórne kształty przysłowi i zwrotów ludowych” – pisał Bruno Schulz w „Tygodniku Ilustrowanym” (1936, nr 27) o wydanym w 1936 roku tomie Wolność tragiczna. Dodawał jeszcze: „Tylko wiersz Mickiewicza ma tę powszechność w sobie, jest tak naturalnie urosły, tak z głębin idiomu polskiego poczęty i tak monumentalny”. Ten poświęcony Józefowi Piłsudskiemu cykl (wydany w rok po jego śmierci) nazwał zresztą Wencel „pierwszym arcydziełem w dorobku Wierzyńskiego”. Była bowiem w Wolności tragicznej esencja eposu, zamknięty w litery duch epoki, nad którą unosiła się tradycja powstania styczniowego; epopeiczny szlak wiodący od drużyn strzeleckich, poprzez Legiony, wojnę z bolszewikami, śmierć prezydenta Narutowicza, wycofanie się Marszałka do Sulejówka, późniejszy zamach majowy i sanacyjne rządy. Akordy, w które uderzył Wierzyński, miały jeszcze posmak autentyku. Końcowe słowa – „Skazuję was na wielkość. Bez niej zewsząd zguba” – uznano przecież za prawdziwą wypowiedź Piłsudskiego – herosa przybywającego do współczesnych niemal wprost ze styczniowej insurekcji:
Poszycie pęka szparą, skrzypi łomkim chrustem,
Ostatni strzał się długo w mgle wilgotnej niesie
I głuchą śmiercią w sercu pohukuje pustem.
[…]
[Ciąg dalszy w numerze.]