Z hebrajskim mamy mniejszy kłopot. Wiadomo bowiem, że – wraz z aramejskim – był niezwykłym językiem, zesłanym Żydom przez Boga w postaci świętych ksiąg, znanych jako Tanach.
Pierwsza omawiana tutaj polska publikacja (660 stronic dużego formatu) nosi tytuł Chasydzka maszyna parowa i inne opowiadania. Antologia prozy jidysz (
Historycy zajmujący się jego dziejami twierdzą, że Żydzi uciekający ze Wschodu przed prześladowaniami około
Hebrajski był rytualnym słowem świąt i powagi. Był studiowany wyłącznie przez mężczyzn, co podkreślało niższą pozycję kobiet w żydowskiej społeczności. Dziewczęta nie mogły studiować „świętego języka”: czy pamiętacie znakomity film Yentl z 1983 roku, nakręcony na podstawie opowiadania Singera Jentl, uczeń jesziwy, w którym żydowska dziewczyna (grała ją Barbra Streisand) odczuwa ten sam głód wiedzy co mężczyźni? Gorąco pragnie studiować Talmud i dlatego przebiera się za chłopca. To opowiadanie zostało zamieszczone w omawianym zbiorze utworów Singera. Wręczenie autorowi Nagrody Nobla w 1978 roku wywołało konsternację wśród wielu krytyków. Był bowiem pisarzem „martwego języka”, niemającym naśladowców ani wielu czytelników oryginalnych tekstów. Zatem w Sztokholmie podchodzili do Singera zajmujący się kulturą dziennikarze międzynarodowych mediów, pytając: czy nie był Pan zdziwiony przyznaniem Nagrody Nobla za pisanie w „nieistniejącym” języku?
Pierwszemu, który zapytał o to, autor Sztukmistrza z Lublina odpowiedział: – Tak, byłem bardzo zdziwiony. Gdy drugi dziennikarz zadał to samo pytanie, Singer rzekł: – Owszem, byłem zdziwiony. Prawie natychmiast podszedł trzeci interlokutor… ale pisarz uprzedził jego pytanie: – Proszę pana, jak długo można być zdziwionym?
Drugi noblista przedstawiony w Chasydzkiej maszynie parowej, Szmuel Josef Agnon (Małe opowiastki o wielkich sprawach) wychowany w chasydzkiej rodzinie, nie wzbudził takiego zainteresowania, ponieważ nagrodę otrzymał w 1966 roku za utwory pisane w języku hebrajskim.
Kobiety‑pisarki zazwyczaj poznawały religię za pomocą tłumaczeń Biblii hebrajskiej i komentarzy (midraszy) na jidysz, który stał się językiem ludowym, wyrażającym także codzienne kłopoty – był nawet nazywany „językiem kobiet”, chociaż posługiwało się nim wielu mężczyzn. Trudno było bowiem oddać w „wysokim”, rytualnym języku drobne, „banalne” wydarzenia, które wypełniały żydowską egzystencję i które zostały ukazane na przykład w opowiadaniach Szomera Prztyczek w nos, Szolema Alejchema Porada czy Izabelli Griniewskiej Daleko od domu.
Krótko mówiąc: jidysz dawał pisarkom i pisarzom większą swobodę kreacji. Obecnie Izrael uznał hebrajski za język oficjalny, używany zarówno w synagodze, jak i do tworzenia rządowych dekretów, a także wierszy i powieści, gdyż łączy on Żydów przybywających z całego świata i posługujących się różnymi językami/dialektami.
Był to ruch powstały w
Według tezy historyka Szymona Dubnowa, wyrażonej m.in. w dziesięciotomowej pracy Weltgeschichte des jüdischen Volkes (Berlin, 1925–1929), euforyczne zachowanie chasydów było przekorną reakcją na kozackie pogromy Żydów podczas powstania Chmielnickiego w latach 1648–1649. Ideę Dubnowa wiernie wykorzystał Julian Stryjkowski w powieści Austeria, która stała się w 1983 roku podstawą filmu Jerzego Kawalerowicza pod tym samym tytułem. Zarówno powieść, jak i film ukazują chasydów uciekających przed pogromem Kozaków. Znajdują oni schronienie w małej karczmie, gdzie niebawem zaczynają śpiewać psalmy, klaskać i tańczyć.
Wielu badaczy, także w Izraelu, kwestionuje wyjaśnienie Dubnowa. W radości i beztrosce chasydów widzą raczej naturalną reakcję na surowy, zuniformizowany judaizm rabiniczny, głoszący, że „prawdziwego” Żyda obowiązuje 613 spisanych nakazów i zakazów, regulujących zarówno sprawy jedzenia (wymóg „koszerności”), świąt, ubioru, jak i zachowania. Na przykład mężczyźni powinni modlić się trzy razy dziennie i o stałych porach, Abraham bowiem rano zwracał się do Boga, Izaak o zmierzchu, a Jakub w nocy, jak twierdzą święte Księgi. Chasydyzm przeciwstawił tym bezkompromisowym zapisom wolną wolę i spontaniczne pragnienie. Twierdził, że należy modlić się wówczas, gdy ma się na to ochotę (co ciekawe, podobne nastawienie wobec innej religii – chrześcijaństwa, zalecał Søren Kierkegaard).
„Wprawdzie zniesienie stałych pór modlitwy i inne tego rodzaju nowinki zrodzone z bezgranicznego zapału pojedynczych cadyków dość wyraźnie kłóciły się z niektórymi paragrafami Szulchan áruch [
Historycznie chasydyzm zajmował wówczas miejsce pomiędzy dwiema sprzecznymi ideologiami: przywiązaniem do tradycji i chęcią odnowy, czyli próbą zrozumienia nieżydowskiego świata, który właśnie rozwijał się dynamicznie na wskutek przeobrażeń kapitalizmu, industrializacji i urbanizacji. Odnowa, czyli żydowska Haskala, powstała dzięki intelektualnej, technologicznej i filozoficznej bliskości europejskiego Oświecenia, co – jak później skonstatowano – zapoczątkowało żydowski ruch integracyjny i asymilacyjny. W zajmującym nas opowiadaniu tytułowym znajdziemy obie przeciwstawne tendencje – bez próby ich pogodzenia. Jego autor, Icchok Joel Linecki (1839–1915), urodził się w ortodoksyjnej rodzinie chasydzkiej, ale już w wieku szesnastu lat zainteresował się ideami Haskali. Od tej pory był krytyczny – i złośliwy! – wobec chasydyzmu. W jego utworze żydowska tradycja i zbudowany na niej słownik bezlitośnie zderzają się z nieznaną Europą węgla i pary:
Linecki nie tylko dworuje sobie z chasydzkiej niewiedzy o świecie, lecz drwi także z ich intelektualnego lenistwa. Gorliwie bowiem dyskutujący o lokomotywie Żydzi albo nigdy nie poznali nauk znakomitego filozofa Majmonidesa, gorliwego czytelnika Arystotelesa, albo całkowicie je zapomnieli. „System, który zbudował Majmonides po to, by wskazać drogę ludziom wahającym się, w jaki sposób mogli być wykształceni zgodnie z ówczesnym poziomem wiedzy, nie rezygnując z tradycji, jest w istocie syntezą, która próbuje zrównoważyć dwa w zasadzie różnorodne elementy”, twierdzą niemieccy badacze, Heinrich i Marie Simon w Filozofii żydowskiej (przeł. T.G. Pszczółkowski, Wiedza Powszechna, Warszawa 1990, s. 129).
Jednak chasydzi byli zbyt zaszokowani istnieniem nieznanej dotychczas i tak ruchliwej rzeczywistości. Nie potrafili jej połączyć z tradycją. Aby uniknąć nieprzyjemności związanych z powstaniem dysonansu poznawczego (który jako pierwszy opisał Leon Festinger w 1957 roku), instynktownie wybrali znaną sobie tradycję i jej słownik, osłabiając lub wręcz odrzucając znaczenie lokomotywy – znaku groźnego świata. Zatem jeden z chasydów tłumaczy mechanizm maszyny parowej – nieistniejącej w żydowskiej Biblii – działaniem obecności cadyka („cudowne skrócenie drogi”), drugi tym, że pociąg jedzie, gdyż „szyny są podnoszone i opuszczane z powrotem”, trzeci, że jest to całkowita iluzja, rezultat błędu percepcyjnego naszych oczu. Wreszcie czwarty znajduje wyjaśnienie w gorącej fajce cadyka…
Omawiane opowiadanie mówi jeszcze więcej – przecież dysonans poznawczy dotyczy także władzy: był on np. zauważalny w krajach arabskich w
Inny konflikt powstał po 1917 roku w bolszewickiej Rosji, gdzie stworzono antagonizm między religijną tradycją a „naukową” ideą komunizmu. Zaczęto zatem niszczyć tradycję – burzono cerkwie, zakazywano czytania „burżuazyjnych” książek, wprowadzono surową cenzurę. To, co Nowe i nadchodzące, miało całkowicie wyeliminować „przeszłość”, czyli tradycję religijną.
Redaktorzy tomu określają teksty Glikl z Hameln jako „wspomnienia”. Wydaje mi się, że można powiedzieć więcej: Glikl jest prekursorką niezwykłej, realistycznej opowieści, wyprzedzającej o 180 lat klasyczną „sagę rodzinną” Tomasza Manna z 1901 roku (Buddenbrokowie: dzieje upadku rodziny).
Glikl bynajmniej nie ukrywa bolesnej prawdy o krewnych:
Gdy zaś umarł jej drugi mąż, okazało się, że mają „dwadzieścia tysięcy reichstalarów długu”. Postanowiła zatem wystawić dom na licytację. Na szczęście „wszystko zostało bardzo dobrze sprzedane i choć daliśmy kredyt na pół roku, przecież wszystko szczęśliwie wpłynęło na konto i dzięki Bogu niczego nie straciliśmy. Skoro tylko dostałam pieniędze, niezwłocznie oddałam długi i spłaciłam wszystkie w ciągu roku. Sumę, która została, pożyczyłam pod zastaw”.
Glikl była niezwykłą kobietą; dzięki pisarskiej szczerości podważyła dwa mity często powtarzane o Żydach. Pierwszy, mówiący o tym, że Żydzi zawsze są solidarni i pomagają sobie… Jak widzimy, nie zawsze się tak dzieje, skoro teraz spotykamy Żydów przez wiele lat kłócących się w sądzie. I drugi mit o tym, że żydowskie kobiety były bierne i całkowicie uzależnione od mężczyzn. A przecież było odwrotnie: rozsądna aktywność Glikl z Hameln nie raz uratowała także mężczyzn‑Żydów.
Czytelnicy polskiej literatury dobrze pamiętają zachwyty romantyków nad przyrodą. Na przykład Słowacki w Pamiętniku Zofii Bobrówny i Mickiewicz w Balladach i romansach i Panu Tadeuszu uczynili z przyrody (także litewskiej) niezwykle ważny element polskości. Chyba możemy nawet powiedzieć, że wówczas przyroda została „znacjonalizowana” i „unarodowiona”. Zresztą podobnie czynił romantyzm w innych krajach Europy.
Jakiś czas temu duński PEN‑Club zaprosił mnie do udziału w antologii Herfra min verden går (Kopenhaga 2009), złożonej z tekstów twórców obecnie mieszkających w Danii, ale piszących (także) w innych językach. Przedstawieni zostali przybysze m.in. z Iraku, Jemenu, Rosji, Czechosłowacji, Chin, Uzbekistanu… i z Polski. Czytając utwory kolegów, ze zdumieniem zauważyłem, że nie ma w nich pochwał lokalnej przyrody, czego oczekiwali nasi duńscy czytelnicy.
To samo wrażenie dotyczy lektury obu omawianych książek w języku jidysz. Dlaczego nie spotykamy wyrażeń: „to moje wspaniałe góry” lub: „jak cudownie pachną nasze kwiaty” itd.? Dlaczego łatwiej powstawała przyjaźń z wybranymi tubylcami niż z lasami, górami, kwiatami i krzewami?
W obu tych książkach przyroda jest traktowana jako wyłączna własność krajów Europy. Co wywołuje zdziwienie, bo przecież przyroda nie ma narodowości. Zazwyczaj jest pomijana w tekstach autorów wywodzących się z mniejszości narodowych. Czy dlatego, że nadal pamiętają dawne pejzaże? Czy brak opisów „naszej” przyrody nie miał socjologicznych i psychologicznych konsekwencji? Na przykład zwiększając izolację polskich Żydów?
Rzadko w omawianych tomach spotkamy tęsknotę za „polską” naturą. Wyjątkiem jest chyba Kalman Segal, urodzony w Sanoku i piszący także po polsku, gdy w tekście Wracam do Jerozolimy…, umieszczonym w Chasydzkiej maszynie parowej, wspomina: „a mnie wciąż się rozmaryn śnił i piosenka o rozmarynie […] nie przestałem kochać tamtych brzóz nad rzeczułką, a pustynnych wzgórz wokół Jeruzalem jeszcze pokochać nie zdążyłem, i tak tonąłem w tęsknocie za polskimi robaczkami świętojańskimi…”.
Oczywiście stuprocentowi patrioci mogą dąsać się na te słowa. Z pewnością woleliby zamiast wymienionej przez Segala rośliny lepiej oswojoną przez polszczyznę „dzięcielinę”, gdyż rozmaryn pochodzi z krajów śródziemnomorskich… Czy dość powszechne unikanie opisów „polskiej” przyrody przez żydowskich autorów nie sygnalizowało poczucia obcości?