O robocie, jaką wykonał Paweł Mackiewicz – który nie tylko dokonał wyboru tekstów słynnego krakowskiego polonisty, opracował je redakcyjnie, opatrzył stosownymi komentarzami i przypisami, ale przede wszystkim poprzedził całość wielce kompetentnym wstępem – myślę z szacunkiem, graniczącym nawet z podziwem. Otóż, gdyby ktoś zaproponował mi opracowanie wyboru wierszy Tadeusza Różewicza lub Wisławy Szymborskiej albo wyboru opowiadań Marka Nowakowskiego czy Kazimierza Orłosia, wyboru esejów Ryszarda Przybylskiego czy Andrzeja Kijowskiego, wyboru tekstów krytycznoliterackich Tomasza Burka bądź felietonów Janusza Głowackiego – zapewne zgodziłbym się; przyjąłbym taką propozycję z radością, zakładając, że praca te będzie dla mnie pouczającym i rozwijającym doświadczeniem tyleż intelektualnym i literackim, co egzystencjalnym, a nawet duchowym. Ale gdyby ten sam ktoś zaproponował mi przygotowanie wyboru najcelniejszych i najbardziej reprezentatywnych tekstów Kazimierza Wyki, zapewne wystraszyłbym się i wyzwania nie podjął.
Wszystko za sprawą wielogatunkowości pisarstwa tego autora. Wszak uprawiał on równolegle zarówno historię literatury, jak i krytykę literacką; pisał studia filologiczne, jak najbardziej naukowe, ale także szkice stricte literackie, recenzje, felietony; pisał zarówno o poezji, jak i prozie polskiej, o twórcach
Przyjmuję, że wybór, o jakim zdecydował Paweł Mackiewicz, jest najlepszym z możliwych, a nawet najlepszym z najlepszych. Wyboru tego nie kwestionuję pod żadnym pozorem, jeśli zatem myślę o tekstach, których mi w tym tomie zabrakło, to tym samym akcentuję fenomen pisarstwa Kazimierza Wyki, tę wręcz nieprawdopodobną gatunkową rozmaitość, tematyczną rozległość, ogrom i bogactwo dokonań tyleż naukowych, co twórczych. Tak czy owak brakuje mi tu szkiców o malarstwie tak ulubionych przez Wykę artystów, jak Jacek Malczewski i Tadeusz Makowski, z tekstów o prozie brakuje mi brawurowego szkicu Nikifor warszawskiego powstania o Mironie Białoszewskim (no, ale jest w wyborze odkrywczy szkic o jego liryce, więc się nie upieram), z tekstów o poezji brakuje mi tekstów: Super flumina Babylonis (o Aleksandrze Wacie), Barok, groteska i inni poeci (o Stanisławie Grochowiaku), a chyba także Składników świetlnej struny (o Zbigniewie Herbercie). Żal mi, że nie znalazł się w tym tomie żaden z kilku tekstów Wyki o Tytusie Czyżewskim, którego uczniem był w gimnazjum, ani żaden z tekstów o Stefanie Kołaczkowskim, którego był studentem na UJ, czy którykolwiek z tekstów o sztuce krytycznoliterackiej Karola Ludwika Konińskiego. Brakuje mi też przejmującej narracji Ręce Marii, popisowego studium „Dusza z ciała wyleciała” czy ciągle kluczowej rozprawki Trzy legendy tzw. Witkacego, a także prowokatorskich i na swój sposób profetycznych Wyznań uduszonego, o tym, co by było w literaturze i kulturze polskiej, gdyby… Rzecz w tym, że niestety nie potrafię wskazać tekstów, które trzeba by z antologii Mackiewicza usunąć, aby zrobić miejsce dla tych przeze mnie zarekomendowanych.
Z całą mocą muszę podkreślić fakt, że antologista zadbał, aby pokazać dorobek Wyki w sposób wyważony i zrównoważony. Owszem, podstawą jego działalności była praca historycznoliteracka, o czym zresztą pisał w wyznawczym artykule Węgiel mojego zawodu, ale też nie zdominowała ona ani nie przyćmiła jego pracy krytycznoliterackiej, nawet jeśli krytyki nie uprawiał tak systematycznie, jak przecież systematycznie i metodycznie uprawiał historię literatury. W jego osobie – co raczej należy do rzadkości – w sposób harmonijny, a nawet naturalny pogodziły się dusza krytyka z duszą historyka, dusza pisarza z duszą badacza, tego, który zadaje pytania, i tego, który udziela odpowiedzi, tego, kto wątpi, i tego, kto porządkuje, analityka i syntetyka. Bo przecież był on nie tylko uniwersyteckim wychowankiem Chrzanowskiego, Kołaczkowskiego, Kleinera i Nitscha, ale także uważnym czytelnikiem, a więc chyba także na swój sposób, choćby samozwańczy, uczniem Stanisława Brzozowskiego i Karola Irzykowskiego. To od tego ostatniego przejął określenie „krytyka tabutyczna” (Łowy na kryteria), a także z premedytacją nawiązywał do jego rozpraw i książek: do Plagiatowego charakteru przełomów literackich w Polsce (z 1922) i Programofobii (z 1934) w studium Pogranicze powieści, do Godności krytyki (z 1929) w rozprawie Na odpust poezji.
Należał Wyka do tych literaturoznawców, którzy chętnie odwołują się do innych, ale tylko wtedy, gdy był ku temu uzasadniony sposób; chętnie też spłacał w swoich tekstach długi zaciągnięte u innych, a jednak jego myślenie, dodajmy: myślenie zwerbalizowane w szkicach, recenzjach, rozprawach, było absolutnie samodzielne. I jako takie jego teksty do dzisiaj się nie zestarzały, do dzisiaj pozostają odkrywcze i aktualne. Dla przykładu: Harfa, łuk i kolumna (o Norwidzie), Problem zamiennika gatunkowego w pisarstwie Różewicza, Brzozowskiego krytyka krytyki, Żywotne tradycje prozy polskiej (o Prusie, Żeromskim i Reymoncie), pionierskie eseje o liryce Józefa Czechowicza i Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Juliana Przybosia i Czesława Miłosza oraz Mirona Białoszewskiego czy Jerzego Harasymowicza. Cóż, żaden współczesny badacz twórczości tych pisarzy nie może pominąć poświęconych im prac podpisanych właśnie nazwiskiem autora Wędrując po tematach.
Gdy się przyjrzeć bibliografii Kazimierza Wyki, okaże się, że lwia część dorobku tego uczonego ukazała się dopiero po jego śmierci, co chyba można wytłumaczyć swego rodzaju pechem, jaki go prześladował, ale zapewne nie tylko pechem. Oto powstała w 1937 roku praca Modernizm polski. Struktura i rozwój miała się ukazać drukiem w roku 1939, ale ukazała się dopiero w 1959 roku, a pisane w roku 1940 Pokolenia literackie, cudownie odnalezione przez Henryka Markiewicza, wydane zostały w dwa lata po śmierci autora. Pierwszymi książkami sygnowanymi nazwiskiem Wyki za jego życia były zatem dwie publikacje ogłoszone dopiero w roku 1948, czyli Cyprian Norwid, poeta i sztukmistrz oraz wspomniane wcześniej Pogranicze powieści. Ale były to prace sensu stricto filologiczne, naukowe. A przecież Wyka jeszcze przed wojną ogłosił grubo ponad półtorej setki tekstów krytycznoliterackich; krytyce pozostał wierny w czasie okupacji, pisząc do czasopism konspiracyjnych i do szuflady. Tymczasem jego pierwszymi książkami krytycznymi były dwutomowe Szkice literackie i artystyczne z 1956 roku i nade wszystko Rzecz wyobraźni z 1959 roku. A przecież pełne wydanie tego ostatniego tomu, znacząco rozszerzonego o teksty wcześniej zablokowane przez cenzurę oraz napisane później, ukazało się staraniem Marty Wyki dopiero w 1977 roku. W tym samym roku ukazał się Różewicz parokrotnie, rok później Nowe i dawne wędrówki po tematach. Rok 1978 przyniósł także tom Opowiadania w opracowaniu Włodzimierza Maciąga, a rok 1979 książkę Reymont, czyli ucieczka od życia zredagowaną przez Barbarę Koc, natomiast w roku 1983 doszło do publikacji książki Odeszli.
Mam nadzieję, a właściwie mam pewność, że młody czytelnik, dla którego Wybór pism będzie pierwszym kontaktem ze słowem Kazimierza Wyki, sięgnie następnie do wszystkich jego książek, jedna po drugiej. To przecież on już w roku 1946 – jako założyciel „Twórczości” i jej pierwszy redaktor naczelny – zdobył się na konfesję: „oddam kilo liryki za gram dobrej krytyki”, co każdy parający się dzisiaj i jutro krytyką literacką ma prawo i obowiązek wziąć sobie do serca.