Jeśli znamy poezję autora Piosenki o przymierzaniu, to wiemy, że od początku prowadzi ją niespokojny duch lub raczej ironiczny chochlik, który pomiędzy opowiadane anegdotki lubi wpleść historie o wielkim ładunku emocjonalnym, niby fraszki, choć często z ciemnymi tematami w głębi. Albo poważnym, zmartwionym lirykom przydać zaskakująco lekkie puenty, jak to poeta zrobił ponad dekadę temu w przejmującym wierszu ⁂(Wszyscy, których chowałem), pomieszczonym w tomie Ody odbite (2012): „Wszyscy, których chowałem, / mieli coś w dłoniach / zaciśniętych. // Taki zbieg okoliczności”.
Dlaczego właśnie ten wiersz tak mocno zapadł mi w pamięć? Z czego bierze się jego siła? A z czego bierze się siła poezji w ogóle? Najprościej powiedzieć, że z innej, nieznanej składni, z na nowo ustanawianych relacji między słowami, ale i z naturalnego ułożenia świata, w którym przecież nic nie jest osobne, nic nie działa samo. Życie, w jakimkolwiek wymiarze, nie udaje się w samotności. „To przychodzi do tego” – taką zagadkową frazą otwiera swój Silnik na trawie Maliszewski, ale i tą samą frazą go kończy, czyniąc wiersze o jednakowym tytule furtką wejściową i wyjściową tomu. Znamienny to gest dla autora, który języka w poezji używa właśnie tak – jako narzędzia do składania czegoś zupełnie nowego z rzeczy znanych: z wyświechtanych maksym i powiedzonek, z codziennych frazeologizmów i homonimów („strach / przed następnym / pokoleniem, co / poczną” – napisze w wierszu ⁂[strach…]). Poeta testuje słowa jak magiczne formuły (czy to zadziała na czytelnika?, czy może zmienić u niego kąt obserwacji rzeczywistości?), sprawdza inne połączenia w języku, a jednocześnie opłakuje połączenia dawno temu zerwane – międzygatunkowy system dźwięków, którym kiedyś człowiek porozumiewał się z innymi istotami, ze światem pojmowanym jako całość, kompletność istnienia. Stąd w nowym tomie mocno wybrzmiewa melancholijny ton, ale i zwykłe, szare zmartwienie faktem, że – gdy zamiast porozumiewać się ze zwierzętami, zaczęliśmy na nie polować, zamiast chronić się w cieniu wielkich drzew i budować obok nich domy, zaczęliśmy je ścinać, oceniając przyrodę głównie według jej wartości monetarnej – coś ważnego zniknęło z naszego życia. Książka ta to wyraźna deklaracja tego smutku, ale i mocny poetycki manifest chronicznego zmęczenia współczesnością, erą niszczenia wszelkiego „pierwiastka życia, dla którego pokarmem miała być trawa zielona” (Rdz 1, 31).
Formuła zawarta w tytule książki nazywa i opisuje swoisty mechanizm destrukcyjny. Silnik oznacza tu sprawność intelektualną człowieka (jego nieskończony pęd ku nowym technologiom), ale i moc, agresywną szybkość narzędzi stworzonych ludzką ręką (pracę metalu w przyrodzie). Okładka tomu – żywo zielona, z czarnymi odbitkami śrub, kółek zębatych, sprężynek – przypomina mi o pierwszym stadium wiosny w Polsce, kiedy różnego rodzaju ostrza (piły, kosiarki, elektryczne nożyce) idą w ruch, a sam dźwięk ich pracy przypomina o okrucieństwie, z jakim wówczas (choć przecież nie tylko) traktujemy przyrodę. Ale i o programowym okrucieństwie, które tkwi w samej naturze: o walce dużych przeciwko małym, szybszych przeciwko wolniej wędrującym i myślącym. Czy to zatem nie krytyka naszego współczesnego świata, w którym ton nadaje wszystkiemu prędkość, zwinność, jeszcze większa zapobiegliwość w życiu? Silniki – wszelkiego rodzaju: w komputerach, w ruchomych schodach, silniki samochodów i „apek” w telefonach – są jednocześnie narzędziami optymalnego gospodarowania rzeczą najdroższą w
Główną osią nowego tomu autora Potraw pośmiertnych jest relacja ludzkiego świata do światów mniejszych (to znaczy: bezbronnych). Kosiarka z wiersza Philipa Larkina, dwudziestowiecznego angielskiego poety, sama narzuca się jako „fabularny” kontekst Silnika na trawie. Kiedy pod ostrzami maszyny ginie jeż, ludzki czas – czas podmiotu lirycznego – zaledwie na chwilę „zacina się”, podczas gdy „mały światek” zwierzęcia zostaje całkowicie „rozduszony”:
I znalazłem pomiędzy jej ostrzami jeża,
Zabitego. Ukrywał się w wysokiej trawie.
Widywałem go wcześniej, raz nawet karmiłem.
A teraz rozdusiłem jego mały światek,
Bezpowrotnie. I pogrzeb w niczym tu nie pomógł […]
Smutny, a zarazem suchy („szczękliwy”) rytm wiersza Larkina (co udaje się w przekładzie Jacka Dehnela) znakomicie ujawnia – kopiuje ze słuchu – sedno ludzkiego świata: bezlitosnego wobec przyrody, operującego czasem własnym, autonomicznym jakby wobec czasu przyrody. Ludzkie pory roku to zmiana silników i narzędzi. Wiosna to m.in. metaliczny zgrzyt maszyn przejeżdżających po zmęczonych, pozimowych trawnikach. Jak to się ma do pierwszych, euforycznych treli ptaków na wiosnę? Do głosu kukułki i tego gwałtownego otwierania się świata po zimie („chcenia”), które w tym głosie słychać? Niezwykłego, wręcz fizycznego „dobijania się” życia, któremu ktoś musi otworzyć, dać mu miejsce, bo na tym polega prawdziwa wiosna w świecie istot żywych, co Maliszewskiemu znakomicie udało się odtworzyć w maciupkim, ale dysponującym wielką siłą, utworze bez tytułu: „czego tej wiosny chce kukułka / i kto jej wreszcie otworzy, // a jeśli otworzy, czy coś zrozumie, / przełoży na nasze tak, / by dotarło”.
Maliszewski napisał trudny tom, operujący odczuciem rozproszenia, popękania świata w wielu kierunkach naraz – celowo wewnętrznie niespójny, co ujawnia się już na poziomie jego konstrukcji. Pomiędzy wiersze tajemnicze, żeby nie powiedzieć zupełne enigmy (jak oba już wspomniane: ⁂[to przychodzi do tego…] i ⁂[To przychodzi do tego…]), wiersze kontemplacyjne (jak: ⁂[zwierzę nie…], ⁂[kopciuszku…]) i wiersze sięgające po historie osobiste, opalizujące wielką wrażliwością i głębią spojrzenia (⁂[nieważne…],
Poczucie chaosu, rozproszenia i jakiegoś smutnego zmęczenia towarzyszy lekturze tego tomu. Świat liryków jest rozchwiany w swoich posadach, jak rozchwiany jest dzisiaj cały ludzki byt. Czy poeta i jego wiersz mogą nam jeszcze dać poczucie kompletności, skoro jako pozbawione koherencji jawią się świat i język? Poezja i życie idą tym samym torem. Są niczym silnik na trawie, rozbebeszony, czekający na złożenie w czyichś (czytelnika?) rękach.
Z tym widokiem „rozkręconego na trawie silnika” – zarazem nieco błahym, powszednim, ale i budzącym ciekawość, bo konfrontującym nas z banalną grozą obnażonego, popsutego wnętrza – zostawia nas autor.